Na ratunek takim jak ja

Na ratunek takim jak ja

Archiwum: Simone Moro

Światowej sławy wspinacz nauczył się latać, by ratować życie w Himalajach Miesiąc po zakupie zabytkowej maszyny postanowiłem pojechać do Nepalu i zacząć latać w Himalajach. W 2010 r. udało mi się wyżebrać dużo lotów na różnego rodzaju helikopterach. Chciałem jak najwięcej się nauczyć, więc czasami dołączałem do pilota Enrica Cereia i jego współpracownika Daniele Maquignaza z Airstar Aviation, gdy latali w górach. Kilka dni przed wylotem do Nepalu wykonałem ostatni lot na B3 Gianniego [Carminatiego, przedsiębiorcy zafascynowanego lataniem – przyp. red.], starając się lądować w najwęższych możliwych miejscach, ćwicząc zawisy w jednym punkcie, zbliżając łopaty śmigła jak najbliżej do skalnych ścian i wykonując loty z wykorzystaniem wznoszących prądów termicznych. Był to rodzaj strategicznej powtórki tego, co musiałem umieć, żeby poczuć się pewniej i być w pełnej gotowości do rozpoczęcia mojego pierwszego cyklu lotów w Nepalu. Mogłem wykorzystać moje komercyjne licencje z USA, ale tylko jako drugi pilot. (…) Przed podróżą nawiązałem kontakt z Fishtail Air, prywatną i najlepszą firmą awiacyjną w Nepalu, oferując im moją wiedzę alpinistyczną o ich terenach górskich oraz chęć pracowania jako pilot. Do naszego spotkania doszło dzięki mojemu przyjacielowi Nimie Nuru, Szerpie, który dobrze znał nepalski świat śmigłowców i wierzył w mój projekt. Sherchan Ashish pracował jako pilot w Fishtail Air. Przypadłem mu do gustu, więc obiecał, że będzie mnie zabierał na wszystkie misje. Miałem dużo szczęścia. Dzięki niemu nie musiałem tracić czasu i już od października tego samego roku mogłem zgłosić w Katmandu moją gotowość do latania. W tym czasie w Nepalu przebywała też ekipa Air Zermatt znana na całym świecie ze specjalizacji w górskich lotach i akcjach ratunkowych. (…) Firma ta zaangażowała się w projekt mający na celu utworzenie oddziału pogotowia ratunkowego w Nepalu. (…) Miałem okazję wykonać z nimi kilka lotów i przeanalizować szwajcarski sposób działania i rozwiązywania różnych trudnych sytuacji. W ekipie pilotów Fishtail Air oprócz Ashisha byli Siddhart Jang Gurung i Sabin Basnyat, uznawany za najbardziej utalentowanego z Nepalczyków. To na niego najbardziej liczyli Szwajcarzy. (…) 24 PAŹDZIERNIKA Melissa Arnot, bardzo mocna amerykańska alpinistka, wysłała sygnał SOS. Realizowała szybkie wejście w stylu alpejskim na Baruntse (7129 m) z nepalskim wspinaczem Chuwangiem Nimą, 39-letnim Szerpą, który miał na koncie dobrych 19 wejść na Mount Everest. Tuż pod szczytem płyta śnieżna oderwała się od ściany, wyrywając z niej Chuwanga Nimę, który poleciał na sam dół doliny. Melissa próbowała określić miejsce, do którego mógł spaść jej partner, ale ściana była tak stroma i rozległa, że zadanie okazało się niewykonalne. Amerykanka zeszła o własnych siłach i starała się zorganizować śmigłowiec, żeby przyjrzeć się ścianie i odnaleźć ciało przyjaciela. Silny wiatr uniemożliwił lot w wyższe partie, ale ją udało się ewakuować z bazy. Po powrocie do doliny Melissa natychmiast poprosiła o spotkanie z żoną Chuwanga w wiosce Thamo. Melissę poznałem poprzedniej wiosny, kiedy weszliśmy razem na szczyt Mount Everestu od nepalskiej strony. Następnego dnia po tragedii zadzwoniła do mnie i spotkaliśmy się w Namcze Bazar, wiosce Szerpów. Zorganizowaliśmy lot z Siddhartem Gurungiem, mieliśmy dokładnie obejrzeć ścianę Baruntse. Do naszej trójki dołączył Nima, brat Chuwanga. Zostawiliśmy ich na całkowitym pustkowiu, tuż przed bazą, gdzie było trawiaste poletko z porozrzucanymi kanistrami na naftę. Ze względu na ograniczenia wagowe nie mogliśmy wszyscy polecieć dalej. Ponieważ kiedyś wspinałem się północną ścianą, to dobrze znałem ten teren, a Melissa perfekcyjnie wytłumaczyła mi dynamikę zdarzeń i wskazała miejsce, z którego ruszyła lawina. Niestety, poszukiwania spełzły na niczym. Poza tym naszła mnie wątpliwość, czy decyzja o zostawieniu Melissy samej z bratem ofiary była najmądrzejsza. (…) Zostali na wiele godzin sami w ciszy i pustce Himalajów, mogli czuć się nieswojo albo, co gorsza, mogło między nimi dojść do spięć. Wróciłem po nich, żeby wesprzeć ich na duchu, i polecieliśmy do Namcze. Podczas tego lotu wzbiliśmy się na ponad 7000 m, starając się zbadać każdy zakamarek ściany, ale nie znaleźliśmy nic oprócz lodu, śniegu i kamieni. Ta smutna chwila znów przypomniała nam o dramatycznych realiach alpinistycznych przygód. (…) POBYT W NEPALU szybko minął. Chociaż stan mojego ducha

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2017, 2017

Kategorie: Obserwacje