Magdalena Środa Zasada neutralności światopoglądowej państwa została odrzucona jeszcze w czasach, gdy „Solidarność” i jej polityczne elity postanowiły oprzeć swą działalność na społecznej nauce Kościoła – W ciągu ostatnich kilkunastu lat krzyże pojawiły się w wielu instytucjach publicznych, w tym w parlamencie. Co pani sądzi o obecności w sferze publicznej symboli religijnych? Czy krzyż np. w parlamencie nie oznacza, że demokracja jest zagrożona? W moim przekonaniu, żyjemy już od dość dawna w państwie fundamentalizmu religijnego. Sejm jest politycznym Kościołem, stopnie z religii są wliczane do średniej, coraz bardziej także zmienia się mentalność Polaków, którzy wierzą – jak ich średniowieczni przodkowie – w moc modlitwy (zeszłoroczne modły parlamentarzystów o deszcz), siłę relikwii (ponoć ktoś sprowadził taką, która leczy z bezpłodności) i ozdrowieńczą moc pielgrzymek. Być może niedługo wiara zastąpi nam medycynę. Zasada neutralności światopoglądowej państwa została odrzucona jeszcze w czasach, gdy „Solidarność” i jej polityczne elity postanowiły oprzeć swą działalność na społecznej nauce Kościoła, co znaczyło tylko jedno: nieograniczone przywileje dla Kościoła. Kiedy kilka miesięcy temu Sejm przyznawał pieniądze na Świątynię Opatrzności, robił to w sposób zupełnie otwarty. Niemal bez sprzeciwu. To prawda – SLD był przeciwny, ale w czasach, gdy sprawował wadzę, wspierał Kościół, podobnie jak to dziś czyni prawica. Fundamentalizm jest faktem. Pytaniem pozostaje, ile jest w nim jeszcze miejsca na demokrację. – Kościół przez setki lat walczył przeciwko prawom kobiet, robotników i wielu innych uciskanych grup społecznych, a ich wyzwolenie zaczęło następować dzięki antyklerykalnym ruchom społecznym i świeckiemu państwu. Emancypacja tych grup zaczęła więc następować wbrew Kościołowi. Czy w ogóle religia i demokracja nie są ze sobą sprzeczne? – W sensie historycznym i teoretycznym – nie. Jeśli wyobrażam sobie jakieś prawdziwie sentymentalne demokratyczne wspólnoty, widzę przede wszystkim Ateny i pierwsze wspólnoty chrześcijańskie. Tam panowała rzeczywista równość. Taka, jaką chciał św. Paweł, gdzie nie masz „Żyda, Greka, Rzymianina” i gdzie kobiety miały szanse być sobą, to znaczy nie tylko żoną i matką. Potem zasada równości została odrzucona, co jest zgodne z aksjomatami chrześcijańskiej teologii: świat został stworzony jako hierarchia bytów, gdzie Bóg panuje nad światem, papież nad królami, król nad poddanymi, a mąż nad żoną. U św. Pawła też można o tym przeczytać. Zasada równości ma w chrześcijaństwie charakter wyłącznie eschatologiczny, rzeczywistość doczesna ma być – zgodnie z bożym planem – uporządkowana i oparta na posłuszeństwie. – Kilka lat temu kard. Józef Glemp mówił: „Chcemy powiedzieć wszystkim bezrobotnym: nie podnoszenie pięści, wyładowywanie złości jest dobrem, ale wzajemna miłość między dotkniętymi nieszczęściem, jakim jest bezrobocie”. Kościół broni status quo i pacyfikuje protesty społeczne. Czy tłumiąc zaangażowanie obywatelskie, Kościół osłabia demokrację? Czy osłabienie wpływów religii i Kościoła nie byłoby silnym bodźcem do aktywizacji polskiego społeczeństwa? – Nic mnie tak nie dziwi jak to, że mamy związki zawodowe czy ruchy społeczne, które za podstawę swego działania uznają społeczną naukę Kościoła. Przecież chrześcijaństwo to obietnica pośmiertnej nagrody za cierpienia. W tzw. ośmiu błogosławieństwach, Chrystus daje nadzieję wszystkim tym, którzy znoszą niesprawiedliwość, którzy są cisi, biedni, opresjonowani. To nadzieja szczęścia w przyszłym życiu. Im więcej cierpienia tu, na Ziemi, tym więcej szczęśliwości w niebie. Taka nadzieja powinna hamować społeczne roszczenia i osładzać skutki niesprawiedliwej dystrybucji dóbr doczesnych. Ale nie hamuje ani nie osładza. Z drugiej strony, gdy przyjrzymy się z bliska tym różnym polskim wspólnotom (wieś czy małe miasteczko), to jedyną strukturą, która je spaja, zarówno pod względem obyczajowym, jak i instytucjonalnym, jest Kościół, to znaczy plebania z jej proboszczem i jego władzą. W Polsce nie ma samorządności ani ducha lokalnej współpracy, nie ma postaw obywatelskich. Jest rodzina i Kościół ze swymi nie najmądrzejszymi funkcjonariuszami. Jesteśmy wielkim narodem i żadnym społeczeństwem, mawiał kiedyś Norwid. Dziś trzeba powiedzieć, że nie jesteśmy ani silnym społeczeństwem, ani wielkim narodem. Jesteśmy silni w Kościół. – Katolicki model rodziny i wychowania, oparty na autorytecie i porządku, stoi w konflikcie z podstawowymi zasadami wspólnoty demokratycznej opartej na pluralizmie i wolności? Czy chociażby patriarchalny wzorzec kobiety nie jest sprzeczny z głównymi wartościami społeczeństwa
Tagi:
Piotr Szumlewicz









