Rolnik nadal szuka żony

Rolnik nadal szuka żony

Kontrola nad wszystkim nie zabija w pani spontaniczności?

– Ja to w sobie miałam i mam! A dzięki kontroli wszystkim lepiej się pracuje. Jestem perfekcjonistką, zawsze wolę zrobić jednego dubla więcej, tak na wszelki wypadek, nawet jeśli nie trzeba. Ale lubię też, jeśli wiele rzeczy jest nieprzygotowanych, więc może mnie zaskakiwać. W „Rolniku” po raz pierwszy razem z uczestnikami czytam listy od kandydatek na żony, naturalnie reaguję na to, co się dzieje.

No właśnie, na ile „Rolnik” jest wyreżyserowany? W tego typu programach TVN bywa straszliwie dużo reżyserii.

– „Rolnik” nie jest reality show, bo my nie robimy castingów na uczestników. Gdybyśmy je zrobili, z pewnością tak dobralibyśmy bohaterów, że dawałoby to duże szanse na pięć związków. A przecież tak nie jest. Dostajemy zgłoszenia od bohaterów, robimy próbne zdjęcia, nagrywamy wizytówki, emitujemy odcinek pilotażowy i czekamy na listy od kandydatek na żony, ewentualnie kandydatów na mężów, którzy do bohaterów przyjeżdżają. W programie biorą udział ci bohaterowie, do których przyjdzie najwięcej listów. Nieraz na spotkaniach, na których ja też jestem obecna, biło nam serce do jakiegoś bohatera, ale do finałowej piątki dostają się w kolejności ci, którzy otrzymali najwięcej listów. Takie są zasady tego programu.

A tym, którzy odpadli, jest przykro…

– Ci, którzy nie wchodzą do piątki, dostają te listy i zawsze potem mogą się skontaktować z paniami (czy z panami), od których przyszła korespondencja. Cieszę się, że tak jest, bo a nuż poza kamerami coś sympatycznego się wydarzy…

Pani jest młodą, wykształconą kobietą, z ambicjami, żeby robić w życiu coś sensownego. Nie boi się pani, że prowadząc taki program, do końca życia będzie pani nosić etykietkę „dziennikarka od rozrywki”, od spraw lekkich, z pogranicza ploty?

– Robię coś sensownego. Temat jest ważny i nie czuję w nim plotki. Po pierwszej edycji „Rolnika” zrobiłam projekt dla Zachęty, współpracując z dwoma współczesnymi plastykami; tłumaczyliśmy zasady funkcjonowania kultury – a rzecz była też pokazywana w MOCAK-u, krakowskim Muzeum Sztuki Współczesnej. Mogę także robić coś dla filmu, dla teatru. Z wykształcenia jestem politologiem i nauki społeczne również mnie interesują. Uważam, że prowadząc taki program jak „Rolnik szuka żony”, poruszam właśnie ważne kwestie społeczne.

Nie chciałabym jednak, żeby ta szufladka panią pochłonęła.

– Na razie nie czuję tego zaszufladkowania, a nawet jeśli… nie miałabym z tym aż takiego kłopotu. Ten program, podobnie jak „Agrobiznes”, oglądają rolnicy i biznesmeni, widzowie na wsi i w miastach. Naszym widzem nie jest chłop z grabiami i w kaloszach, jak niektórzy jeszcze chcą widzieć mieszkańców wsi. Nasi rolnicy, uczestnicy programu, są bardzo współcześni. To ludzie, z którymi mogłybyśmy sobie teraz usiąść i porozmawiać – nie ma między nami żadnej różnicy!

Wyszłaby pani za mąż za rolnika?

– Jeślibym się zakochała? Oczywiście! Nie widzę problemu, choć nie wiem, czy akurat w tym momencie mojego życia chciałabym mieszkać na wsi. Te wyobrażane przez niektórych różnice statusu, wynikające zapewne z nieaktualnych już stereotypów o polskiej wsi, dawno się zatarły, i to często… na korzyść rolników.

Założę się, że wielu czytelników, np. PRZEGLĄDU, o tym nie wie.

– Bohaterowie programu, w przeciwieństwie np. do mieszczuchów – niektórych, bo przecież nie wszystkich – którzy okrągły rok od rana do nocy pracują w korporacjach, mają więcej czasu na refleksję. Nie rozmawiają np. cały dzień przez telefon, nie zagłuszają się muzyką albo telewizją – jadą w pole i są ze sobą sam na sam przez 10 godzin.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy