Tylko trwały kompromis ukraińskich polityków wsparty przez Unię Europejską, USA i Rosję uchroni Ukrainę przed anarchią i rozpadem Powrót Ukrainy do konstytucji z 2004 r. ograniczającej władzę Wiktora Janukowycza, powołanie nowego rządu i zapowiedziane wybory prezydenckie najpóźniej w grudniu tego roku stwarzają szansę na zażegnanie kryzysu, który dziesiątki osób kosztował życie. Sytuacja jest jednak bardzo niepewna. Nie sposób przewidzieć, jak zachowa się obóz Janukowycza obciążony główną odpowiedzialnością za rozlew krwi i czy opozycja nie spróbuje wykorzystać sytuacji do dobicia osłabionej władzy. Wielką niewiadomą pozostaje zachowanie ważnych państw mających swoje interesy w tym kraju. Każdy gwałtowniejszy ruch na Ukrainie może wywołać stokrotnie bardziej gwałtowną reakcję. Niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej w Wilnie było detonatorem szerokiego protestu społecznego. Od przeszło 20 lat Ukraina trwa w marazmie: zapaść cywilizacyjna, wielkie nierówności społeczne, bieda, politycy na usługach oligarchów, skorumpowany i zdemoralizowany, niesprawny aparat państwowy. Pokolenie urodzone na Ukrainie już po rozpadzie Związku Radzieckiego nie widzi dla siebie perspektyw we własnym kraju. Wielu obywateli Ukrainy – zarówno w jej zachodniej, jak i wschodniej części – te perspektywy dostrzegło w umowie stowarzyszeniowej. Do jej podpisania nakłaniali Janukowycza unijni politycy, zamykając oczy na mankamenty ukraińskiej demokracji. Co więcej – przekonywali, że nie jest z nią wcale źle. W październiku ub.r. Radosław Sikorski ocenił, że Ukraina zrobiła znaczące postępy w spełnianiu postawionych przez Unię Europejską warunków, m.in. w dziedzinie reformy prokuratury, sądownictwa i ordynacji wyborczej. Bruksela zrezygnowała nawet z żądania uwolnienia Julii Tymoszenko. Nazywany dziś zbrodniarzem winnym ludobójstwa Janukowycz jeszcze niedawno był obiektem zabiegów europejskich polityków. W potrzasku Nie przyniosły one efektu – prezydent wycofał się z podpisania umowy stowarzyszeniowej, bo jej wejście w życie oznaczałoby przede wszystkim zniesienie większości barier celnych, bezpośrednią konfrontację zacofanej gospodarki ukraińskiej z potężną gospodarką UE. Skutki były łatwe do przewidzenia: zalew towarów z Zachodu, gwałtowne zmniejszenie ukraińskiego eksportu i produkcji przemysłowej, likwidacja wielu firm, a co za tym idzie miejsc pracy. To nie biedni Ukraińcy zarabialiby na bogatych obywatelach Unii, lecz odwrotnie. Gdyby w umowie stowarzyszeniowej dano Ukrainie nadzieję na członkostwo w Unii Europejskiej lub wsparto porozumienie wielomiliardową pomocą, która zrekompensowałaby straty wynikające z otwarcia ukraińskiego rynku i nieuniknionych komplikacji we współpracy gospodarczej z Rosją, decyzja ukraińskiego prezydenta mogła być inna. Janukowycz do listopada ub.r. potrafił lawirować między Rosją a Zachodem, nie popadając w jednostronną zależność od Moskwy. Opinie, że jest on narzędziem Putina, są nieprawdziwe. Wystarczy przypomnieć niedawne Euro 2012 zorganizowane wspólnie z Polską. Dla Ukraińców był to znacznie większy wysiłek finansowy niż dla nas, bo przecież nie mogli liczyć ani na środki unijne, ani na dotację Kremla, który traktował tę imprezę z dużą podejrzliwością. Sytuacja ukraińskiego prezydenta zmieniła się gwałtownie, gdy nie złożył podpisu w Wilnie i przyjął pomoc Rosji – obniżenie cen gazu i obietnicę 15 mld dol. kredytu. Z jednej strony miał moskiewskiego sponsora dysponującego ogromnymi możliwościami wpływania na Kijów, z drugiej zaś – rozgniewanych przywódców Unii Europejskiej, którzy nie mogli darować Janukowyczowi zniewagi i udzielili zdecydowanego wsparcia uczestnikom antyrządowych akcji, domagającym się jego głowy, zanim jeszcze doszło do krwawych starć. Prezydent Ukrainy znalazł się w potrzasku. To prawda, że Janukowycz nie zdołał wyprowadzić Ukrainy z kryzysu ani zreformować skorumpowanego państwa. Jednak nie zrobił tego żaden z jego poprzedników – nawet mający poparcie USA Wiktor Juszczenko. Dużo się pisze o wielomilionowym majątku syna Janukowycza, ale przecież syn Juszczenki zarabiał na sprzedaży pamiątek z pomarańczowej rewolucji, na które miał monopol. Zięć Leonida Kuczmy należy do czołówki ukraińskich oligarchów. Także za plecami politycznych liderów Majdanu stoi oligarcha Petro Poroszenko, nazywany z racji prowadzonego biznesu królem czekolady. Jego majątek szacuje się na prawie 2 mld dol. Należąca do oligarchy telewizja jako jedyna na Ukrainie uzyskała prawo do wywiadu z premierem Tuskiem. Skoro Ukraina przetrzymała ponad 20 lat marazmu, pewnie dotrwałaby do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Jednak przeciwnicy Janukowycza nie chcieli czekać. Co więcej, do podobnego scenariusza wydarzeń byli