Każdą przeprowadzkę poprzedza rozmrażanie. Chyba że jest się ciocią Ani. Ciocia Ani uważa, że lodówki i zamrażarki są rakotwórcze i że jedzenia nie wolno w nich trzymać. Jednak większość obywateli koniunkturalnie mrozi i przy przeprowadzce musi raz na zawsze zagospodarować wszystkie zamarznięte pierogi, jagody, owoce morza, bigosy i inne pozbawione wieku truchła. W związku z przeprowadzką przyjaciele zaprosili nas na fła-coś-tam, ekskluzywne pokłosie mrożonki. Wszystko było ekstra, ale czułam smutek, jaki wywołuje nie tylko zapach lodówek w supermarketach, lecz także myśl o zostawieniu za sobą mieszkania (nawet jeśli było cudze). Oni oglądali śmieszne filmiki, ja siedziałam w kącie i wspominałam esemesy, które wysyłałam tu z kibla, dyskusje o Barańczaku, zgagę po czerwonym winie. Stosy albumów, które przeglądałam, kiedy Dorota pisała habilitację, piosenki, które przywoziła z podróży. Nie żal wam? Ale oni już żyli nowym mieszkaniem, przeżywali przygodę, zakochani w śródmieściu, niepomni, że będę mijać smutne truchło ich mieszkania, że robią to mnie. Przyjemnie jest oniemieć w kontakcie z nowym idiomem, dać się oczarować przez progres. Ale pewne rzeczy powinny zostać po staremu: ludzie i miejsca. Inaczej dymią dziury po nich i człowiek w nie czasem wpada. Pomniki po knajpach, miejsca pamięci po kłótniach, tabliczki po pocałunkach. Bo nie może być tak, że się patrzy, jak z knajpy wynoszą ukochane krzesła, ktoś bierze blat do domu, ktoś kupuje za pięć dych stolik, a po miesiącu jest tu coś zupełnie innego: zakład fryzjerski, Świat Firan, Darex czy biuro podróży. Ten jeden niepowtarzalny układ, ta luźna, półprzypadkowa grupka, będąca zbiegiem różnych okoliczności – ta jedna jedyna konfiguracja ludzi już się nie powtórzy. Odszkodowania za zamknięcie knajpy powinniśmy dostać potężne. Renty za sentymentalizm, zadośćuczynienie dla ducha, forsę na remont tkanki społecznej. Wiadomo, kapitalizm to niszczarka, która idzie przez miasto i po placach rozkłada banki. Chcielibyśmy dalej siedzieć w ulubionej knajpie, zamawiać alkohol, omawiać spektakle. Każdą przeprowadzkę poprzedza rozmrażanie. Pani Helenka spod dwójki przynosi uszka z kapustą. Dołącza napój z koralowca, stary kapelusz i lampkę. Wymieniamy się jeszcze książkami. Pani Helenka jedzie do córki, która mieszka za oceanem. Życzymy sobie miłego życia, mocno się ściskamy. I zdaję sobie sprawę, że ja nie potrafię zmienić nawet sklepu z bułkami, że odbywam swoją żałosną żałobę po starych telefonach, samochodach. Że mam zetlałe swetry, w których coś tam, coś tam robiłam kiedyś, w jakimś innym mieście. A już największy wstyd to wielopaki DVD, które tylko zawadzają w marszu przez żyćko i których nigdy, ale to nigdy drugi raz się nie ogląda. I że chciałabym tego 1 kwietnia – trochę w ramach żartu, a trochę naprawdę – defilować przed Ur, małą i czarną knajpką, wołając, że nie można niczego zamykać! Że to powinna być zasada każdego zdrowego życia! Że PAMIĘTAMY! I mamy wszystko na zdjęciach. Że zanim skolonizujemy następną knajpkę, zrobimy prawdziwe czuwanie i ostatnie smutnawe selfie na tle witryn na rogu dwóch ulic. Bo tylko knajpy na rogach ulic są dla nas naprawdę dobre i gotowe pójść z nami w ciemno niemal za nic. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint