Wojna na Ukrainie trwa już ponad 500 dni i jej końca wciąż nie widać. Chyba wszyscy się pomylili i żadne prognozy się nie sprawdziły. Pomylił się Putin, który sądził, że po kilku dniach najazdu co najmniej rosyjskojęzyczna część mieszkańców Ukrainy przejdzie na stronę Rosji. Wygląda na to, że takie przewidywania oparte były na danych wywiadowczych i ich analizach sprzed kilkunastu lat. Wtedy tak pewnie by było. Putin i jego analitycy nie wzięli pod uwagę, że w dorosłe życie weszło całe pokolenie, które urodziło się już w niepodległym kraju i za upadłym Związkiem Radzieckim nie tęskni. Co więcej, w międzyczasie setki tysięcy Ukraińców miały kontakt z Zachodem, bądź jako pracownicy, bądź jako turyści. Zachód zaimponował im nie tyle demokracją, ochroną praw człowieka, ile poziomem życia. Rosja nie była w stanie zaimponować niczym. Stosunkowo łatwe zarówno z militarnego, jak i politycznego punktu widzenia zajęcie Krymu zachęciło Rosję do zrobienia drugiego kroku – rozpoczęcia „operacji specjalnej”, jak propaganda rosyjska nazwała pełnoskalową wojnę. Bieg wydarzeń zaskoczył chyba wszystkich. Po zajęciu przez Rosję Krymu polityka Zachodu znalazła się w impasie. Rozwiązania były teoretycznie trzy. Rozpocząć wojnę z Rosją, negocjować z Rosją nowe granice, przyjmując, że stare, te powstałe po rozpadzie ZSRR, są dla niej krzywdzące, albo trochę na Rosję się poboczyć, postraszyć ją mało dotkliwymi sankcjami i udawać, że w gruncie rzeczy nic się nie stało. Nolens volens wybrano to ostatnie rozwiązanie. Pierwsze było nierealne. Jakkolwiek patrzeć, Rosja jest mocarstwem nuklearnym i wojna z nią mogłaby się skończyć zagładą ludzkości. Ale nawet niezależnie od tego nikt w Waszyngtonie, Berlinie, Londynie czy Paryżu nie myślał umierać za Krym. Konferencja zmieniająca granice w Europie Wschodniej, a być może i w Środkowej, tak by choć trochę ustąpić żądaniom rosyjskim, była politycznie nie do przyjęcia. Zbyt wyraźnie przypominałaby układ monachijski z 1938 r., poza tym wywołałaby niedającą się do końca przewidzieć lawinę żądań i roszczeń różnych innych państw tego regionu wobec sąsiadów. Zapewne Węgry chciałyby korekty granic kosztem Ukrainy i Rumunii, Rumunia kosztem Bułgarii, na nowo zagotowałby się niedawno uspokojony kocioł bałkański. To rozwiązanie też nie wchodziło w grę, jako zbyt ryzykowne. I stało się to, co się stało. Może błąd został popełniony wcześniej. Może trzeba było nie angażować się aż tak mocno w „drugi Majdan”, nie dawać Ukraińcom ułudy, że „Europa na nich czeka” (co najgłośniej wykrzykiwali, zdaje się, nasi politycy, którzy akurat w Europie sami się zmarginalizowali i nie mają wiele do powiedzenia). Może trzeba było pozwolić Janukowyczowi dalej manewrować między Rosją a Unią Europejską, powoli, krok za krokiem, gospodarczo, kulturalnie i na wszelkie inne sposoby wiązać Ukrainę z Zachodem? Ale to już było i tego się nie zmieni. Na razie mamy ponad 500 dni wojny, setki tysięcy ofiar, ogromne zniszczenia infrastruktury, gigantyczne straty materialne. Początkowo państwa NATO dawały Ukrainie tylko „broń defensywną” (choć ostre rozróżnienie ofensywnej od defensywnej nie jest możliwe). Niemcy zaczęły od przysłania 5 tys. hełmów. Były wątpliwości, czy można Ukraińcom dać czołgi (w końcu dano). Czy można dać samoloty MiG-29 (w końcu dano, i to nie tylko poradzieckie migi). Ostatnio USA zdecydowały się dać Ukrainie broń kasetową, zakazaną przez konwencję z 2008 r. w większości państw w Europie. Rosja straszy użyciem taktycznej broni jądrowej. Spodziewanej kontrofensywy ukraińskiej wciąż nie widać. Nadzieje, że Rosja się rozpadnie, nie spełniły się. Putin nie został obalony (może na szczęście, bo nic nie wskazuje na to, by mógł go na rosyjskim tronie zastąpić jakiś demokrata, następca zapewne byłby jeszcze gorszy), nie umarł ani obłożnie nie zachorował, co wieszczyli domorośli eksperci od mowy ciała lub telewizyjnej diagnostyki na odległość. Konflikt trwa, ofiar przybywa. Nie wiem, czy w stolicach najważniejszych państw NATO wierzą w możliwość odbicia Krymu przez wojska ukraińskie. Prezydent Zełenski tyle razy zapewniał, że o pokoju może rozmawiać dopiero po odzyskaniu granic sprzed 2014 r., że teraz nie bardzo mógłby siadać do pokojowych rozmów. Co zatem dalej? Krok po kroku będzie eskalowany konflikt? Do którego momentu? Czy zbliżamy się, centymetr po centymetrze, do wojny jądrowej? Do którego momentu NATO będzie pomagać Ukrainie? Czarne scenariusze









