Rzeczy smutne

Rzeczy smutne

Politycy, zachęcając nas w swoim czasie do głosowania za wstąpieniem do Unii Europejskiej, używali argumentów wziętych z różnych szuflad. Ze specjalnym naciskiem głosili, że dzięki przynależności do Unii suwerenność Polski będzie lepiej zabezpieczona, niż gdybyśmy byli zdani sami na siebie. Ten argument jest nonsensem, bo nie można być bardziej suwerennym dzięki temu, że się z części suwerenności państwa narodowego rezygnuje na rzecz autorytetu ponadnarodowego. Mało kto jednak zwracał uwagę na ten frazes, ponieważ nie o suwerenność nam chodziło, lecz o liczne oczywiste i nieoczywiste korzyści, jakie daje przynależność do Europy Zachodniej. Dla wielu jedną z ważniejszych korzyści, jakich się spodziewali, była ingerencja Unii, w przypadku gdyby demokracja w Polsce była zagrożona. Właśnie taka sytuacja zaistniała, ale jeszcze nie stuprocentowo realnie, lecz jako prawdopodobieństwo, zarysowana możliwość, kierunek zapoczątkowanych zmian. Za wcześnie na ingerencję władz unijnych, najwyższy czas na odstraszające reakcje prasowe. Nie jestem pewien, czy niemieckie publikacje odstraszające przyniosą pożądany skutek, czy raczej pogłębią nieład myślowy, który nigdy, jak mi się zdaje, nie służy dobrej sprawie. Czy rzeczywiście to, co się w Polsce zapowiada – osłabienie porządku prawnego i, co za tym idzie, groźba arbitralnego stosowania przemocy – oznacza (jak głosi dziennikarz Augstein ze „Spiegla” i nie tylko on) upodobnianie się do Rosji? Moim zdaniem, jest to zupełnie fałszywa diagnoza. Ma ona zresztą w Polsce nie mniej wyznawców niż w mediach zachodnich, bo Polacy w odniesieniu do Rosji są ignorantami rozmyślnie, jak pisał Hercen, a niemieccy dziennikarze zwyczajnie w tej sprawie się mylą. Nie ma żadnego godnego uwagi podobieństwa między rosyjskim systemem politycznym a tym, do którego dąży partia Kaczyńskiego. (Założywszy, że ona wie, do czego dąży, co nie jest pewne). Rosyjska wyobraźnia polityczna jest monarchistyczna, taki wzór narzuca głęboko zakorzeniona tradycja, od której odstępstwo zawsze prowadziło do „smuty”, dezintegracji państwa i społeczeństwa. Użyteczność tej tradycji wzmagają warunki geograficzne, graniczne i ludnościowe. Reżim Putina jest jedną z najbardziej udanych realizacji tradycyjnego modelu, udaną zwłaszcza pod względem wolności. Wprawdzie opozycjoniści, jeżdżąc po świecie, skarżą się na prześladowania, wygłaszają potępiające Kreml przemówienia, nawołują Zachód do stosowania sankcji – wysłuchujemy tego od nich również w Polsce – ale następnie wracają do Moskwy, do swoich katedr, wykładów na państwowych uniwersytetach, do antyputinowskich gazet i rozgłośni i do amerykańskich fundacji. Jak zmierzyć stopień wolności słowa? Myślę, że najlepszym wskaźnikiem jest zróżnicowanie poglądów w przestrzeni publicznej. Otóż w Rosji jest ono większe niż w Polsce. Nawet w sprawie Krymu dopuszczalne są tam różnice poglądów, podczas gdy w Polsce są niedopuszczalne, mimo że Krym mógłby nas nic nie obchodzić, a ich musi. Nie wiem, czy ten system potrwa długo, czy upadnie po odejściu Putina, ale co jest widoczne dla każdego, to usilne staranie Kremla o statykę społeczną, o trwałość instytucji politycznych, mniejsza o to, czy są one dobre, czy złe. I tu mamy pierwszą głęboką różnicę między putinizmem a kaczyzmem: w tym, co robi PiS pod kierunkiem Jarosława Kaczyńskiego, nie widać śladu troski o statykę społeczną, nie ma w tym nic solidnego, nic konserwatywnego; wobec realizmu politycznego pozostaje w takim stosunku jak tzw. rekonstrukcja do realnego wydarzenia historycznego. To jest polityka na niby, co nie znaczy, że ofiary będą na niby. Wspomniałem tydzień temu, że następuje ukrainizacja polskiej polityki, wspierana świadomie lub nie przez Kaczyńskiego i jego partię. Jeszcze posłowie pięściami się nie okładają, ministrowie jeszcze nie rzucają w siebie szklankami, ale nie te malownicze sceny są najważniejsze. Pisowska rzeczpospolita jest tak niestatycznie budowana, że majdan w Warszawie może ją łatwo wywrócić: Polacy to naród bardzo naśladowczy, widzieliśmy, że manifestanci antypisowscy podskakiwali jak tamci w Kijowie. Nie trzeba było pisowskich zmian kadrowych, żeby usłyszeć w telewizji (TVP Info), że ukraińska UPA i polscy „żołnierze wyklęci” to dwie wersje tego samego. Poeci dzięki swemu niekonwencjonalnemu myśleniu czasem łatwiej trafiają w sedno niż profesjonalnie zawężeni dziennikarze czy akademicy. Bard Jarosława Kaczyńskiego, poeta Jarosław Marek Rymkiewicz, moim zdaniem, trafnie osadza swego bohatera w starej polskiej tradycji rokoszu, która równie silnie ciąży na wyobraźni politycznej Polaków jak tradycja monarchistyczna, jedynowładcza na wyobraźni Rosjan. Rymkiewicz napisał swoją apologię Samuela Zborowskiego w intencji pogłębiania wizerunku Jarosława Kaczyńskiego. Użył

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2016, 2016

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony