Haniebne epizody w historii Polaków Prof. Janusz Tazbir – historyk, badacz dziejów kultury staropolskiej oraz reformacji i kontrreformacji w Polsce, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, w latach 1983-1990 dyrektor Instytutu Historii PAN. Każdy, kto bliżej prześledzi tzw. historię popularną, pewnie dojdzie do wniosku, że w stosunku do sąsiadów zawsze byliśmy rycerscy, walczyliśmy za wolność waszą i naszą. – Nie byliśmy aniołami historii. W stosunkach z sąsiadami, w większości przecież pobratymcami, niczym specjalnym się nie różniliśmy od innych narodów, które mają w swojej historii, zwłaszcza w wiekach XVI i XVIII, nie mówiąc już o XX w., momenty lub okresy okrucieństw, niekiedy masowych. Co więcej, jest pewna prawidłowość – w dziejach wszystkich krajów, które nie były podbite, zwykle zapomina się o mało chwalebnych momentach we własnych dziejach. Co więcej, w pracach historycznych można znaleźć tego typu wytłumaczenia licznych mordów czy zbrodni dokonywanych nie tylko w czasie wojen: taka była epoka, tym się charakteryzowała, śmierć była pochodną polityki, sposobem odreagowywania typowym dla epoki itp. To o ludobójstwie w czasie II wojny światowej, Holokauście, zbrodni katyńskiej itd. w następnych stuleciach też będzie się pisało: taka epoka, zbrodnia była codziennością? – Nie sprawdzimy tego, ale jest wielce prawdopodobne, że tak będzie, poza tym nie wiemy, czy nowe pokolenia narodów będą się zachowywać rycersko. RZEZIE NA JEŃCACH Zatrzymajmy się na naszej historii. O czym chcemy zapominać w relacjach z sąsiadami? – Nie będę wracał do początków państwa polskiego, wieków średnich, ale warto pamiętać, że wyniszczyliśmy Jadźwingów – gdyby teraz nagle się objawili, okolice Urli, Ossych i Bossego (są to zresztą nazwy przez nich nadane) byłyby ich terytorium. Jadźwingów zlikwidowaliśmy przy pomocy Litwinów, częściowo Krzyżaków. O pierwotnych mieszkańcach Prus nie mówię, bo to powinno być znane. Zatrzymam się na czasach nowożytnych. Częściowo te wydarzenia opisałem w książce „Okrucieństwo w nowożytnej Europie”. Przytoczyłem w niej mało znany, wstydliwy moment w biografii hetmana Jana Tarnowskiego. To na jego rozkaz ścięto 1,4 tys. jeńców rosyjskich, obrońców Staroduba w 1535 r. Hetman jeszcze przed zajęciem miasta uprzedzał, że jeśli będzie musiał zdobyć zamek siłą, nie oszczędzi żadnego obrońcy. W 1596 r. dopuściliśmy się haniebnej rzezi powstańców kozackich, którzy skapitulowali nad Sołonicą na Ukrainie. Zabito wówczas ok. 1 tys. jeńców wraz z rodzinami, a więc kobiety i dzieci. I to tak niemiłosiernie, że jak pisał Joachim Bielski, syn kronikarza Marcina, „na milę albo dalej trup na trupie leżał”. Mimowolny sygnał do rzezi miał dać dowodzący wojskiem polskim Stanisław Żółkiewski. Postać uznawana za chwalebną, dziś szczególnie za udział w wojnie z Rosją. – A i wcześniej, w czasach PRL, oszczędzana. Mało tego, i wtedy nie chciano przypominać o naszych niechlubnych zachowaniach. Ze względu na opis okrucieństwa cenzura skonfiskowała tekst źródłowy, który zawierał listy polskie spod Smoleńska z roku 1612. Wśród nich był list Władysława Kieszkowskiego z Moskwy ze stycznia 1612 r., w którym czytamy: „I tak się stało, że nie tylkośmy bojar, chłopów, niewiast wysiekali, ale nawet niemowlątka, u piersi matek wpół przecinali”. Jako klasyczny przykład znieczulenia na makabrę przytaczane są „Pamiętniki” Paska, w których przeczytać można, że i na martwym, a tłustym Szwedzie smacznie spał, i bezbronnego jeńca nie wahał się ściąć. Pamięć o niechlubnych wyczynach lisowczyków w wojnie 30-letniej (1618-1648) przetrwała na Słowacji jeszcze do XVIII stulecia, a nawet do pierwszej połowy XIX w. Straszono nimi dzieci. W samej Rzeczypospolitej wojsko polskie dopuszczało się okrucieństw i gwałtów wobec własnych rodaków, szczególnie w stosunku do chłopów. Kiedy w 1634 r. wracało ze zwycięskiej kampanii na wschodzie, już w Polsce postępowali nasi żołnierze niekiedy tak okrutnie, że – jak czytamy w pamiętnikach Albrychta Stanisława Radziwiłła – nie wiadomo, czy ludność w niektórych miejscowościach nie wolałaby raczej „wojny od takiego pokoju”. Niechętnie też przypominamy zachowanie się naszych wojsk w Hiszpanii jako oddziałów posiłkowych Napoleona. Raczej szczycimy się bitwą pod Somosierrą. – Bitwą możemy się chwalić, ale nasz tam pobyt, to, co żołnierze wyrabiali, jest haniebnym epizodem, wspomina o tym zresztą Stefan Żeromski w „Popiołach”. WILNO I ZAOLZIE Byliśmy także na San Domingo. – Nasze zachowanie też nie było całkiem chwalebne, chociaż w porównaniu
Tagi:
Paweł Dybicz









