Salon
Kuchnia polska Przeżyłem bardzo dziwną przygodę. Otóż we wtorek, 19 listopada, włączyłem Program 2 TVP i na ekranie mojego telewizora ukazał się salon wytwornej willi, a w nim na pozłacanych fotelach ujrzałem siedzących panią redaktor Czajkowską, bez muszki tym razem, lecz z dekoltem, prezydenta prywatnych przedsiębiorców, panią Henrykę Bochniarz, ministra kultury, pana Celińskiego, senatora Kutza, prezesa Kwiatkowskiego z telewizji, a także mnóstwo panów i pań stanowiących kwiat naszej kultury. Kogóż tam zresztą nie było! Nie było Kazimierza Dejmka, jedynego ministra kultury III Rzeczypospolitej, który miał program i wiedział, jak go przeprowadzić, Zygmunta Kałużyńskiego, krytyka kultury, który mówi otwarcie, że polska twórczość artystyczna kolebie się od ściany do ściany, nie mając żadnej idei ani celu społecznego, Ryszarda Kapuścińskiego, intelektualisty, który zauważa, że zarówno nasz kraj, jak i cały świat rozpada się niebezpiecznie na coraz większe bogactwo i coraz większą nędzę, co ma pewnie jakieś konsekwencje kulturalne, Czesława Miłosza, któremu wiek pozwala już mówić krytyczną prawdę o naszych czasach, nie było również kilku podobnych osób, a także historyka kultury i przenikliwego badacza postaw inteligencji polskiej, Jerzego Adamskiego, który w tym czasie właśnie umierał. Braki te nie przeszkodziły jednak zgromadzonym w salonie osobom przeprowadzić przed kamerami ożywionej dyskusji na temat współczesnej kultury polskiej, której zaczynem była oferta przedsiębiorców od pani Bochniarz, że sprawy kultury wezmą na siebie. Na tę radosną wieść minister kultury zareagował zgodnie z oczekiwaniami, a więc mówiąc, że nie da pieniędzy na kulturę, która na siebie nie zarabia, ale równocześnie odgrażając się, że będzie prowadził jakąś politykę kulturalną, co zebrani przyjęli ze spokojem, wiedząc, że minister i tak żadnej polityki ani pieniędzy nie ma. Dotychczas lewica wytykała prawicy, że podczas gdy za rządów lewicowych na kulturę przeznaczano 1% z budżetu, prawica sprowadziła to do 0, 33%, teraz jednak lewica daje – jak dobrze pójdzie – 0,28%, mamy więc już płaszczyznę porozumienia. Dalszy ciąg rzeczonej dyskusji pobiegł jednak torem nie pieniędzy, ale ocen. Część dyskutantów, z senatorem Kutzem głównie, wyrażała więc przekonanie, że kultura polska schamiała i zamieniła się w jeden wielki Polsat – co sprawiły zapewne krasnoludki – na co prezes Kwiatkowski odpowiedział, że Bogu dziękować nie ma już PRL-u i z obliczeń statystycznych wynika, iż Polacy żadnej kultury już nie potrzebują, choć leje się ona kubłami z telewizji publicznej. Dowodzi to, że prezes ma jakiś inny telewizor niż my wszyscy, którzy nie możemy tego zauważyć. Dodał też, że w ostatnich latach artyści polscy nie wyprodukowali żadnych wybitnych dzieł, a więc w ogóle nie ma o czym mówić, na co pan Holoubek odparł, że dzieła by się znalazły, gdyby za nie zapłacić. Innego zdania był jednak aktor, pan Marek Kondrat, który grając tyle różnych ról w filmach i serialach, tym razem wstąpił w rolę prężnego menedżera, twierdząc, że jego koledzy lenią się na teatralnych etatach, zamiast zakrzątnąć się biznesowo. Nie wiadomo, kto mu napisał ten scenariusz, pan Kaczor fuknął więc nań za to, ale z lekka, broniąc kolegów i etatów. Ktoś powiedział, że przeciętny Polak doszedł już do tego, że nie rozumie nawet prognozy pogody, którą podaje mu się w telewizji, ktoś inny wtrącił, że gdyby Polak czytał książki, to może by i zrozumiał, ale kto czyta książki, mając Polsat i telewizję prezesa Kwiatkowskiego? Co pewnie doprowadzi do tego, że prognozę pogody usunie się z programu TVP jako zbyt trudną dla przeciętnego, masowego odbiorcy, na którego stawiamy. Pan Zanussi starał się być dowcipny, a pan Wajda siedział milczący niczym Stańczyk na obrazie Matejki, co było słuszne. Po czym pani Bochniarz powtórzyła raz jeszcze, że kulturą zechce się zająć, pani Czajkowska podziękowała zaś właścicielowi willi i złotych foteli za zaproszenie do salonu. Otóż jeśli komukolwiek poza mną we wtorek, 19 listopada, zdarzyła się ta sama dziwna przygoda i znalazł się w tym samym salonie, to pocieszyć go mogę tylko okrzykiem Gałczyńskiego: „Inteligencjo polska! Ten salon nie ma podłogi!”. Normalną bowiem cechą obecnych rozmów o kulturze jest zawsze staranne omijanie pytania, co to właściwie jest kultura i do czego ma ona służyć. Kiedyś, przez parę wieków, panowało przekonanie, że kultura ma wyjaśniać świat, a także nakierowywać myśli i czyny ludzkie na to, aby









