Sen o innowacjach

Sen o innowacjach

Pieniądze w błocie

W tegorocznym unijnym rankingu innowacyjności The European Innovation Scoreboard Polska zajęła dopiero 23. pozycję. Jak zwykle wyprzedziliśmy Litwę, Łotwę Bułgarię i Rumunię oraz Chorwację, która do Unii wstąpiła w roku 2013. Czyli jesteśmy w tym samym miejscu, co w roku 2008 (wtedy nie uwzględniano Chorwacji). I nie powinno to dziwić. W latach 2008-2016 wałęsaliśmy się w ogonach wszelkich możliwych „innowacyjnych” statystyk, tak europejskich, jak i światowych.

Ów kompromitujący stan osiągnęliśmy mimo tego, że od roku 2007 wydaliśmy dziesiątki miliardów złotych pomocy unijnej, by podnieść poziom innowacyjności rodzimych firm. Nie udało się. Rozwinęła się jedynie „przedsiębiorczość zorganizowana”.

Ówcześni ministrowie z Platformy Obywatelskiej, podobnie jak dziś Mateusz Morawiecki, przekonywali, że nakłady poniesione na ten cel mogą i powinny stać się kołem zamachowym gospodarki. Że wyższe uczelnie, instytuty naukowo-badawcze i polscy uczeni mają do odegrania kluczową rolę. Obowiązywał pogląd, że ich szuflady pełne są epokowych rozwiązań i potrzeba tylko pieniędzy, by zadziwić najpierw Europę, a potem świat.

Liczono na szybkie wdrożenia wynalazków i nowych technologii. Symbolem postępu stał się „polski grafen”, o którym dziś głucho.

Szuflady okazały się puste, a przy realizacji wielu projektów mieliśmy do czynienia z nieprawdopodobnymi patologiami. Od roku 2013 opisujemy je regularnie na łamach PRZEGLĄDU. Realizowany wówczas Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka dostarczył setek, jeśli nie tysięcy przykładów marnotrawstwa, głupoty i ordynarnej bezczelności w dysponowaniu środkami publicznymi. Obawiam się, że dziś niewiele się w tym względzie zmieniło.

Badacze, uczeni, innowatorzy…

W stworzenie nad Wisłą infrastruktury badawczej wpompowano w latach 2007-2014 gigantyczne kwoty. Tylko w Warszawie i okolicy powstały laboratoria za grubo ponad 1 mld zł. Wrocław, Kraków, Poznań czy Trójmiasto nie były gorsze.

Najbardziej znana placówka to Centrum Zaawansowanych Materiałów i Technologii CEZAMAT, które kosztem ponad 380 mln zł powstało (a właściwie nadal powstaje) przy ul. Poleczki 19 w Warszawie. Oficjalnie z końcem zeszłego roku inwestycja została rozliczona i w oczach urzędników z Brukseli wszystko powinno być OK. Mniej oficjalnie – na terenie obiektu nadal trwają prace wykończeniowe. Pytanie, czy centrum zarabia na siebie, ma charakter retoryczny.

Wydawać by się mogło, że o wiele lepiej poszło Wrocławskiemu Centrum Badań EIT+, które nie tylko zbudowano i wyposażono, ale też pozyskano blisko 1 mld zł na różnego rodzaju projekty. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wszedł tam prokurator. I gdyby nie fakt, że w czerwcu tego roku sytuacja finansowa EIT+ okazała się na tyle poważna, że szacowano, iż pieniędzy wystarczy na dwa miesiące.

Właściwie wszystkie polskie wyższe uczelnie i instytuty naukowo-badawcze mają podobne problemy, a jedynym pewnym źródłem gotówki jest budżet państwa. O poważne unijne dotacje jest bardzo trudno, gdyż rodzima nauka nie jest konkurencyjna i przegrywa rywalizację o granty z uczelniami niemieckimi, brytyjskimi francuskimi, szwajcarskimi…

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 34/2016

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Józef Brzozowski
    Józef Brzozowski 2 września, 2016, 06:09

    Anormalność przewlekła!!!

    Z punktu widzenia prawie ślepego i głuchego emerytowanego górnika, ten artykuł Pana Marka Czarkowskiego – a szczególnie ostatni akapit – to jest mocne oskarżenie polskiego rządu i polskiego wymiaru sprawiedliwości.

    CZY KTOŚ TO CZYTA, ZASTANAWIA SIĘ NAD TYM CO TU JEST NAPISANE?

    Prof. Tadeusz Kotarbiński w „Aforyzmy i myśli” ujął to tak:
    ANORMALNOŚĆ PRZEWLEKŁA STAJE SIĘ NORMĄ.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy