Serce podłączone do telefonu

Według Ministerstwa Zdrowia, telerehabilitacja jest nielegalna i nie zasługuje na finansowanie Prof. dr hab. n. med. Ryszard Piotrowicz – specjalista chorób wewnętrznych i kardiologii, kierownik Kliniki Rehabilitacji Kardiologicznej i Elektrokardiologii Nieinwazyjnej Instytutu Kardiologii im. Prymasa Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Aninie. Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. W 2010 r. został nagrodzony Wirtualnym Telefonem i otrzymał tytuł Innowatora Roku 2010 za pionierskie wykorzystanie telefonii komórkowej w telekardiologii. Koordynował medyczny projekt utworzenia Centrum Telekonsultacji TeleInterMed, realizowany w Instytucie Kardiologii. Prezydent Międzynarodowego Towarzystwa Holterowskiej i Nieinwazyjnej Elektrokardiologii (The International Society for Holter and Noninvasive Electrocardiology, ISHNE). Słyszałam opinię, że telemedycyna ma tak dużo plusów, że nowoczesna służba zdrowia nie będzie w stanie bez niej się obejść. – Oczywiście, poza wszelką wątpliwością jest merytoryczne uzasadnienie telemedycyny w monitorowaniu pacjentów kardiologicznych. Przydaje się to szczególnie w diagnostyce u pacjentów, u których niepożądane objawy występują rzadziej niż raz w tygodniu i konwencjonalne badania mogą nie być w pełni miarodajne, oraz w przypadku takich zabiegów jak ablacja migotania przedsionków – w celu oceny ich skuteczności. Niezastąpiony jest również telemonitoring urządzeń wszczepialnych, tzw. synchronizatorów pracy serca – stymulatorów, defibrylatorów serca i systemów resynchronizujących jego pracę. Kosztują one od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów i powinny być kontrolowane. A my nie mamy pieniędzy na monitorowanie ich funkcji, co wpływa na to, że nie w pełni wykorzystujemy ich możliwości. Psują się? – Mogą nieprawidłowo funkcjonować. Poza tym te urządzenia, prócz tego, że ratują życie człowieka w chwili jego zagrożenia, mają wbudowane czujniki, które mogą je wykryć, gdy pacjent jeszcze go nie odczuwa. W systemie idealnym informacja o takim zagrożeniu od razu docierałaby do nas, my reagowalibyśmy i stan pacjenta by się nie pogarszał. A rzeczywistość wygląda tak, że pacjenci trafiają do nas w stanie ciężkim. Sprawdzamy wtedy, co jest w pamięci wszczepionego systemu, i okazuje się, że już dwa tygodnie wcześniej wystąpiły niepokojące symptomy. Gdyby telemonitoring funkcjonował, wystarczyłoby np. zmienić dawkę leku i nie doszłoby do stanu zagrażającego życiu. Reasumując, mamy narzędzia do wdrożenia modelu idealnego, natomiast przez brak teletransmisji z powodu – jak mogą państwo się domyślać – braku finansowania nie wykorzystujemy możliwości. I tu zapala się czerwone światło. Na świecie telemedycynę wykorzystuje się również do telekonsultacji. A u nas? – Na świecie od telekonsultacji nie ma odwrotu. Tyle że u nas dla finansowania tych procedur przez NFZ zapala się kolejne czerwone światło. W Polsce jest wiele małych ośrodków zdrowia mających EKG – bo gminę było stać na kupno aparatu. Jest też pielęgniarka, która badanie wykona, ale już na jego opis czeka się tydzień lub dłużej. Jeżeli funkcjonowałby system teletransmisji, opis w ciągu kilku czy kilkunastu minut trafiałby do ośrodka, takiego jak Instytut Kardiologii, i szybko można by podjąć decyzję co do dalszego leczenia. Albo inna kwestia – kwalifikacji pacjentów do zabiegów kardiochirurgicznych – wyniki wszelkich badań wykonanych gdzieś w terenie można by przesłać do nas. Nasz zespół na odległość oceniłby, czy pacjent ma przyjechać na operację, czy nie. Przyzna pani, że proponujemy szybszą i prostszą drogę. To właśnie czyni z telemedycyny coś, co w kardiologii nie jest gadżetem, tylko koniecznością. Kolejna możliwość wykorzystania telemedycyny to rehabilitacja kardiologiczna, pana specjalność. – Udało nam się opracować oryginalny system rehabilitacji na odległość pacjentów wysokiego ryzyka, z niewydolnym sercem. To nasz największy sukces, bo wzorców na świecie nie było. Rehabilitacja jest terapią stosowaną po ostrych incydentach sercowych, poprawiającą rokowanie i przedłużającą życie. To wiemy wszyscy. Warto ją prowadzić za wszelką cenę choćby po to, by utrzymać efekt, jaki udało się w Polsce osiągnąć w leczeniu ostrego incydentu sercowego, czyli ratowaniu ludzi po zawale. O ile w leczeniu i opiece w pierwszym miesiącu po zawale jesteśmy na poziomie światowym, o tyle po roku statystyki przeżycia nie wyglądają tak optymistycznie. To efekt braku systemów zapewniających dostęp do rehabilitacji i nieskutecznego propagowania tzw. zdrowego stylu życia. Chcąc utrzymać pozytywny efekt, powinno się zainwestować w to, co w ciągu roku po zawale decyduje o tym, że ludzie będą dłużej żyli. Są dokładne i wiarygodne badania pokazujące, że 60-70% stanowią tu właśnie styl życia, prewencja i rehabilitacja, 15-20% – zdobycze technologii i farmakoterapii, reszta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2015, 2015

Kategorie: Zdrowie