Show czy propaganda

Show czy propaganda

O programach publicystycznych w telewizjach komercyjnych decydują słupki oglądalności, a PiS w telewizji publicznej Ten, kto obserwuje polskie media, z łatwością wychwycił te dwie tendencje. Pierwsza ma miejsce w mediach komercyjnych, zarówno w TVN, jak i Polsacie. Obie stacje żeglują w kierunku kanałów o jak największej oglądalności, a tym samym stawiających na mało wyszukaną rozrywkę. Niedawna decyzja o zdjęciu z anteny programu „Teraz My” jest tego przykładem. Publicystyka wędruje więc do kanałów tematycznych, takich jak TVN 24 czy Polsat News. A i tam ma być „dynamiczna”, nie zaś refleksyjna. Drugą tendencję możemy obserwować w mediach publicznych. Oto bowiem podporządkowana PiS telewizyjna Jedynka zmierza w kierunku przeciwnym – publicystyki będzie w niej więcej. A prowadzić ją będą najbardziej zaprawieni w bojach PiS-owscy żołnierze. W Jedynce będzie więc miał swój program Jan Pospieszalski, swój program będzie miał Bronisław Wildstein, wywiady prowadzić będzie Joanna Lichocka, a także naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz. Swój program będzie miała „Fronda” i Tomasz Terlikowski. No i oczywiście wraca „Misja specjalna”. Tam show, tu propaganda. Czy my to wytrzymamy? Gdy rozum śpi Decyzja szefów TVN o zdjęciu z głównej anteny programów publicystycznych i przeniesieniu ich do TVN 24 jest bardzo symptomatyczna. Kto jeszcze pamięta początki TVN, ten wie, że stacja ta w momencie narodzin miała ambitne zamiary. „Fakty” zaczynały się o 19.30 i miały rzucić na kolana „Wiadomości”. Po „Faktach” telewidzowie mieli rozmowę Moniki Olejnik. Swoją rozmowę miała też Małgorzata Domagalik. Wtedy to nie wypaliło, szefowie TVN krok po kroku wycofali się z formuły ambitnej telewizji, zamieniając ją w masową, adresowaną do mieszkańców wielkich miast. Mariusz Walter tłumaczył ten ruch bez ogródek – decydują słupki oglądalności. Jeśli więc jakiś program te słupki zaniża, trzeba go zastąpić innym. Ta filozofia została zaszczepiona pracującym w TVN dziennikarzom. Tomasz Lis w rozmowie z „Przeglądem”, gdy opowiadał o swym programie „Co z tą Polską?”, wiele mówił o słupkach oglądalności. Że nie może sobie pozwolić na głębszą rozmowę, zawierającą mniej emocji, bo natychmiast oglądalność leci mu w dół. Musi więc zapraszać gości, którzy przyciągną widza, i prowadzić program w takiej temperaturze, by tego widza utrzymać. Tyle teoria – praktyka zależy od dziennikarskiego talentu, wyczucia, inteligencji. Parę tygodni temu w krótkim odstępie czasu mogliśmy zobaczyć w dwóch programach publicystycznych gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W „Teraz My” generał był przez dziennikarzy atakowany, próbowano postawić go pod ścianą, z kolei Tomasz Lis zachował wobec gościa pełną rewerencję, choć nie unikał tzw. trudnych pytań. Agresywność nie popłaciła. Rewerencja – jak najbardziej. Ale ciekawsze są w tej opisywanej szeroko sprawie tłumaczenia dziennikarzy „Teraz My” – otóż mówili oni w wywiadzie dla „Polska. The Times”, że zależało im na wzbudzeniu emocji, że tą drogą szukali sukcesu. Wzbudzenie emocji u telewidzów okazało się ważniejsze niż próba pogłębienia wiedzy, zrozumienia tamtych czasów. Jednym słowem – dziennikarze chcieli show. I to w ten sposób, że chcieli pognębić Jaruzelskiego, skonfundować go, obsadzając w roli tego złego, któremu oni dają radę. I to zupełnie się im nie udało… Ale czy można im się dziwić? Dziennikarze „Teraz My” popłynęli w głównym nurcie dziennikarskiej poprawności. Z jednej strony, chcieli stworzyć widowisko, będąc najwyraźniej przekonani, że tego oczekują od nich widzowie. Z drugiej strony, obsadzili się w roli egzekutorów gen. Jaruzelskiego jako tego, który stłumił polską wolność. Za co zresztą byli chwaleni przez prawicową prasę, choć na pewno nie przez telewidzów… Czego widz nie zobaczy Epizod ten ma zresztą szerszy kontekst – otóż przypomina, że media w Polsce rządzą się swoistym niepisanym kodeksem poprawności politycznej. Że istnieją kalki pojęciowe, które dziennikarze przyjmują za „oczywistą oczywistość”, że istnieją tematy tabu, które skrupulatnie omijają. A to wszystko ogranicza pole debaty, czyni ją nieautentyczną, cząstkową. W ostatnich dniach głośno jest o sprawie radia TOK FM i rysownika Andrzeja Czeczota. Czeczot na antenie radia opowiadał o cenzurze w PRL. A następnie zauważył, że dziś jest coś podobnego, z tym że redaktorzy sami stosują cenzurę wewnętrzną. Np. bojąc się krytykować Kościół katolicki. Żeby zaś przykład zilustrować,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2010, 2010

Kategorie: Media