Siatkarski fenomen

Siatkarski fenomen

Nasi siatkarze nie zdobywają mistrzowskich tytułów, ale polscy kibice mają opinię najlepszych na świecie

W dniach 25-30 czerwca w Katowickim Spodku zostanie rozegrany finałowy turniej Ligi Światowej w siatkówce. Pula nagród wynosi 16 mln dolarów. To rekord. Polscy siatkarze nie zdobywają mistrzowskich tytułów, ale polscy kibice siatkarscy mają opinię najlepszych na świecie. To fenomen.
Kiedy prezydent FIVB (Międzynarodowa Federacja Siatkarska), kontrowersyjny Ruben Acosta, zaproponował nie mniej kontrowersyjny pomysł corocznego rozgrywania siatkarskiej Ligi Światowej, przeciwników na pewno mu nie ubyło. Mistrzostwa kontynentu, mistrzostwa świata, olimpiada – owszem, ale po co konkurencyjna w jakiś sposób Liga Światowa, stawiająca w uprzywilejowanej sytuacji bogatych? Wątpliwości pozostały do dziś, jednak Liga Światowa okazała się dobrym pomysłem nie tylko na show i biznes. Umożliwiła taką promocję dyscypliny, o jakiej przedstawiciele innych gier zespołowych – oczywiście, nie licząc futbolu – mogą jedynie pomarzyć.

Wygramy, przegramy…
Potrafimy dziś wygrywać z najlepszymi, ale od dawna nie odnosimy w siatkówce znaczących sukcesów. Na najważniejszej imprezie – olimpiadzie w Sydney – nas nie było. W Atlancie nie zdziałaliśmy nic. Jednak widownia szaleje bez względu na to, czy mecz został wygrany, czy przegrany.
Gdy w 1993 r. rozpoczynała się czwarta edycja Ligi Światowej, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Eryk Lenkiewicz, tłumaczył nieobecność Polaków tym, że nikt im gry nie zaproponował, że Telewizja Polska nie chciała się podjąć transmisji (a to jeden z podstawowych warunków uczestnictwa), a przede wszystkim należało wpłacić do kasy federacji sto tysięcy dolarów wpisowego. Oczywiście, do odzyskania z nawiązką, ale żeby zainwestować, trzeba najpierw mieć. Tymczasem związek tylu pieniędzy nie miał. Z kolei Włodzimierz Szaranowicz, pełniący funkcję zastępcy szefa Redakcji Sportowej TVP, wyjaśniał, że nie można wejść w coś, na co telewizja wyda kilka miliardów starych złotych, a satysfakcja sportowa może być wątpliwa, bo nie mamy drużyny Wagnera. Owszem, „Mecze Ligi Światowej są dobrym widowiskiem, ale transmitowanie ich nie byłoby dla Telewizji Polskiej dobrym interesem” – to był sensowny argument. Wtedy, bo dziś sytuacja zupełnie się zmieniła. Po Canal Plus to polska telewizja publiczna weszła mocno w Ligę Światową i siatkówkę. Interes okazał się dobry dla wszystkich.
W dodatku sponsorem reprezentacji została sieć Plus GSM, co oznaczało solidne i spore pieniądze. Jak duże? Tajemnica. Wcale jednak nie muszą być wymysłem opowieści, że premia za każde zwycięstwo w Lidze Światowej jest przez sponsora podwajana, a za zdobycie mistrzostwa świata w puli do podziału znajdzie się milion dolarów.
Leszek Kamiński, rzecznik prasowy Polkomtelu SA, operatora Plus GSM, tłumaczy: – Dlaczego akurat siatkówka? Ponieważ jest to sport nowoczesny, szybki, czysty, bezkontaktowy, atrakcyjny w nowej formule dla telewizji. Poza tym chodziło o drużynę grającą regularnie z najlepszymi, dającą nadzieję na dobre wyniki. W siatkówce mamy też możliwość umieszczenia logo firmy na koszulkach. Ryzyko? Zawsze jest, ale staraliśmy się zminimalizować. Jeśli chodzi o widownię, to zanim podjęliśmy decyzję, przeanalizowaliśmy, kto u nas na siatkówkę chodzi.
Debiut przed czterema laty był beznadziejny. Ostatnie miejsce w grupie nie dawało szansy na start w następnej edycji. Zajmowaliśmy wówczas 19. miejsce w światowym rankingu. Wyżej notowane były Korea Południowa i Bułgaria. Barierą okazały się pieniądze. Tym razem nie dla nas. Skorzystaliśmy na tym, że innych nie było stać ani na zapewnienie odpowiednich warunków rozgrywania meczów, ani na wpłacenie 650 tys. dolarów wpisowego (zwracanych po zajęciu ostatniego miejsca w grupie eliminacyjnej). Wiele w Lidze Światowej nie zwojowaliśmy, ale nadzieje cały czas rosły. Machina już ruszyła.
– Co może u nas zmienić Liga Światowa? Dużo zmieniła i ciągle zmienia – mówi prezes PZPS i dyrektor Ligi Światowej w Polsce, Janusz Biesiada. – Dobra gra to punkty w rankingu i miejsca na innej półce. Trzeba więc grać jak najlepiej. Można zrobić dużo wokół drużyny, ale największy wpływ ma część sportowa. W sumie to trenerzy i zawodnicy decydują. Tak jak w futbolu, w siatkówce wyniki reprezentacji mają wpływ na inne sprawy. Na to, że łatwiej rozmawiać klubom ze sponsorami, na atmosferę i rozwój dyscypliny. Wyników nie da się zaaranżować.
Fenomen

Na piłkarskich stadionach ludzie uciekali, gdy dzicz prała się łańcuchami i kamieniami, podpalała i demolowała trybuny, a na siatkówkę walili tłumem do hal, malowali twarze, strzelali na komendę z torebek, śpiewali chórem „Pieśń o Małym Rycerzu” i słuchali zespołu trębaczy grającego utwór specjalnie skomponowany przez Zbigniewa Preisnera.
Kongres Międzynarodowej Federacji Siatkówki obradujący w październiku ubiegłego roku w Lozannie organizację finałów Ligi Światowej w 2001 roku przyznał Polsce. Na pewno świadczyło to o pozycji polskich działaczy w FIVB (dotychczas najczęściej finały przyznawano Włochom). Ale też delegaci FIVB byli pod wrażeniem wspaniałej atmosfery podczas meczów poprzedniej edycji Ligi Światowej w Katowickim Spodku, w Łodzi i Poznaniu. Kubańczycy mieli lepszą frekwencję, jednak nikt nie potrafił stworzyć tak wspaniałej oprawy, takiej atmosfery. Może jedynie Brazylijczycy u siebie, ale oni mają w Belo Horizonte halę na 25 tys. miejsc, a w Rio – na 20 tys. Tylko że kiedy Polacy grali z Rosją na wyjeździe, to i hala w Moskwie była pełna biało-czerwonych flag.
Na siatkówkę chodzi się jak na widowisko. Z przyjaciółmi, rodziną. Nikt się nie bije, nie ma awantur. – Tak, to jest fenomen – mówi jeden z najbardziej znanych piłkarskich szalikowców, Bosman z Warszawy. – To zjawisko, którego do końca nie rozumiem. Trochę mnie to dziwi, bo to są przecież ludzie z różnych miast, z całej Polski. Ale nie jestem pewien, czy tak będzie cały czas. Wystarczy paru podpitych, jakieś piosenki, okrzyki i już. A takie historie szybko się zaczynają i długo kończą.
Kiedy jednak parę lat temu w Łodzi na meczu polskiej reprezentacji siatkarskiej grupka szalikowców próbowała zacząć rozróbę, nawet nie była potrzebna interwencja policji i sił porządkowych. Ludzie sami sobie poradzili. Na „siatce” ma być zabawa, doping i śpiew, a nie chamstwo. Za chamstwo nikt nie będzie płacił z własnej kieszeni.
Zapłacić zaś trzeba sporo. Dla wielu osób, nie tylko szalikowców, barierą są ceny biletów. W Spodku na finałowe mecze można wejść za darmo. W zorganizowanej grupie młodzieży – z opiekunem i wyłącznie na spotkania bez udziału Polaków (zresztą bilety na mecze przedpołudniowe kosztują i tak niewiele – 5 i 10 złotych). Ale bilety na mecze Polaków, półfinały i finał to wydatek 40 czy 60 złotych. Jeśli więc ktoś chciałby zobaczyć z dobrego miejsca wszystkie mecze eliminacyjne Polaków, a potem półfinały i finał, musi wydać 300 złotych.
Frekwencja na meczach Ligi Światowej również oznacza pieniądze i nie chodzi o wpływy z biletów. Za obecność na dwumeczu powyżej 16 tys. widzów jest nagroda – 20 tys. dolarów. Ale jeśli na jedno spotkanie przyjdzie mniej niż 4 tys. ludzi – kara. To miał być przecież od początku w swoim założeniu biznes.

Zarobić i zrobić
Według oficjalnego biuletynu, Polacy mieli znaleźć się w grupie eliminacyjnej finałów wspólnie ze zwycięzcami eliminacji w grupach A i D oraz wicemistrzem grupy C. Razem z nami graliby więc Włosi (mistrzowie świata w trzech ostatnich edycjach, ośmiokrotni triumfatorzy Ligi Światowej na jedenaście edycji), Jugosłowianie (mistrzowie olimpijscy) i Brazylijczycy (najlepszy zespół w eliminacjach). Szanse na wyjście z grupy wydawały się mizerne. Ale FIVB postanowiła zmienić klucz. I nie Włosi zostali rozstawieni z numerem pierwszym, lecz gospodarze – Polacy. Zamiast Włochów znalazła się więc w naszej grupie Francja. Szanse wzrosły. A już za zajęcie trzeciego miejsca w grupie (nie daje prawa gry w półfinale) otrzymuje się kwotę przekraczającą znacznie pół miliona dolarów wpisowego. Za zwycięstwo w finale można ją jeszcze podwoić. Są też premie indywidualne. 450 dolarów za wygrany mecz, 150 za przegrany oraz za zwycięstwo w klasyfikacjach na najbardziej wartościowego zawodnika imprezy, najlepszego atakującego, blokującego i zagrywającego. Razem ładnych parę tysięcy dolarów. Coś może jeszcze dorzucić sponsor. To nie są gigantyczne pieniądze, ale bardzo znaczące. Najlepsi polscy siatkarze nie zawsze mogą się porównywać z piłkarską czołówką drugiej ligi. O wiele więcej zarabiają też często koszykarze.
W polskiej lidze siatkarskiej gra się czasem z pensją wynoszącą niewiele ponad tysiąc złotych, a na przykład w Nysie zaległości finansowe sięgają wielu miesięcy. Gra się często z blokadą, bo trudno o zastępcę, a utrzymać się lub walczyć o czołówkę trzeba. Może coś zmieni powstała w czerwcu ubiegłego roku Polska Liga Piłki Siatkowej SA. Bo liga ma być w pełni profesjonalna. Z klubami przekształconymi w spółki akcyjne, budżetem, gwarancjami i zdeponowanymi kontraktami, żeby znów się nie zdarzyło, że ktoś podpisał jednocześnie papiery w paru klubach.
Bez spektakularnych sukcesów udało się wypromować zarówno polską siatkówkę, jak i siatkówkę w Polsce. A może bardziej wykreować. Nie ma w polskim sporcie innej dyscypliny gier zespołowych, która miałaby na koncie i mistrzostwo olimpijskie, i mistrzostwo świata. Ale to już historia, choć Hubert Wagner nadal ma kontakt z polską reprezentacją, pracując jako trener-konsultant w związku. Najważniejsze, że jest odpowiedni klimat dla siatkówki. Żeby tylko w ślad za tym poszły jeszcze wyniki. Wyników wykreować się nie da.

Wydanie: 2001, 26/2001

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy