Skoki marzeń

Skoki marzeń

Kiedy opada się na spadochronie, można spojrzeć z góry na wózek inwalidzki i wyobrazić sobie, że nie będzie potrzebny Marzenie jest wielkie i, wydawałoby się, nierealne. Chęć, by na chwilę wyzwolić się z wózka inwalidzkiego, znaleźć się w powietrzu, poczuć lekkość, swobodę i lecieć jak ptak, jest przemożna. Kiedy jest się wysoko w górze, można spojrzeć na sprzęt inwalidzki, który stoi na dole, i wyobrazić sobie, że przez moment nie będzie potrzebny. Marzycieli jest wielu, ale na skok ze spadochronem do Arnolda Schneidera, tandempilota, zgłasza się rocznie kilkanaście osób niepełnosprawnych. Z powodu choroby (najczęściej cierpią na zanik mięśni lub są po wypadkach) nie mogą chodzić, telefonują też osoby niewidome. Skakać chcą i młodzi, i starsi. W sezonie, od marca-kwietnia do listopada, w sumie skacze ok. 250 osób, sprawnych i niesprawnych. Dla wszystkich taki skok jest wielkim przeżyciem, zawsze towarzyszą mu emocje, jednak dla osób uwięzionych w wózkach inwalidzkich pokusa doświadczenia swobody ruchu jest wyjątkowa. Żeby skoczyć z samolotu z wysokości 3000 m, trzeba najpierw dać się przywiązać specjalną uprzężą do Arnolda Schneidera (pseudonim „Krawiec”) i bezgranicznie mu zaufać. Spadochron zamiast szybowca Arnold Schneider zainteresował się skokami już jako uczeń szkoły zawodowej. Wraz z kolegą chciał się zapisać do sekcji szybowcowej, ale w Aeroklubie Ziemi Lubuskiej w Przylepie pod Zieloną Górą usłyszeli, że są za młodzi. Za to mogli wstąpić do sekcji spadochronowej. Tak zrobili, zaczęli skakać. Kolega skoczył 10 razy i zrezygnował. Arnold został. Kolejna szansa skoków pojawiła się, gdy był w wojsku. W Wojskowym Klubie Sportowym Grunwald w Poznaniu, gdy został sportowcem zawodowym, zdobył wicemistrzostwo Polski w wieloboju spadochronowym. By zostać wicemistrzem w tej konkurencji, trzeba zwyciężyć w biegu przełajowym na 3 km, w pływaniu stylem dowolnym na 50 m lub 100 m, skoczyć dobrze na tzw. celność lądowania (indywidualnie i grupowo) oraz celnie strzelać z kbks. W Polskiej Spadochronowej Kadrze Narodowej był trzy lata. Od 2001 r. jest instruktorem spadochronowym, uprawnienia do skakania w tandemie zdobył w 2004 r. Potem jeszcze zrobił uprawnienia mechanika spadochronowego. Skacze 35 lat. Skoki w tandemie z osobami niepełnosprawnymi są trudniejsze niż z osobami zdrowymi. Do każdego trzeba specjalnie się przygotować. Arnold Schneider najpierw poznaje kandydata na skoczka i jego schorzenie, bywa, że konsultuje się z lekarzem prowadzącym i rehabilitantem. Długo rozmawia z chętnym, buduje w nim zaufanie. Wyjaśnia, jakie są sposoby zabezpieczenia przed nieudanym skokiem, bo przecież każdy skok musi się udać. Zabezpieczeniem jest system produkcji amerykańskiej, którym dysponuje. Składa się na niego uprząż, dwa spadochrony (główny i zapasowy) oraz zabezpieczenie elektroniczne (automat). Zdarza się, że spadochron główny nie otworzy się prawidłowo, wówczas Arnold odpina go i uruchamia zapasowy. Dotychczas zdarzyło mu się to chyba z pięć razy. Do skoków korzysta z dwóch samolotów – z An-2, czyli z antonowa, popularnie nazywanego antkiem lub kukuruźnikiem (służy głównie do gaszenia pożarów i wykonywania oprysków), oraz z GA8 Airvan, konstrukcji i produkcji australijskiej. Samolot australijski kupił trzy lata temu pilot i skoczek spadochronowy Tomasz Bazylewicz, przyleciał nim z Australii. Mieszka w Przylepie, prowadzi firmę transportową, a nabytek australijski udostępnia Aeroklubowi Ziemi Lubuskiej. – Poleciałem do Australii, kupiłem nowy samolot, bo antki już się zestarzały, a Arnoldowi pilnie potrzebny był samolot – mówi Tomasz Bazylewicz. Właśnie kończy hangar, w którym stanie australijski zakup. Powrót z Australii, ze śródlądowaniami i przystankami, trwał trzy tygodnie. Z Arnoldem znają się od 26 lat. – Jest dla mnie wzorem – nie ukrywa Bazylewicz. Pierwszy był Mateusz Mateusz Rządkowski mieszka w Klenicy, wsi pod Zieloną Górą, w której dzieciństwo spędziła Olga Tokarczuk. Gdy chodził do szkoły, na lekcjach rysunków całą uwagę skupiał na odtworzeniu sylwetek samolotów. Rysował, malował samoloty, to stawało się jego pasją. W II klasie szkoły podstawowej przestał chodzić, usiadł na wózku inwalidzkim. Jest jedynakiem, rodzice dość wcześnie dowiedzieli się, że ich syn cierpi na chorobę genetyczną, dystrofię mięśniową Duchenne’a, czyli na postępujący, nieuleczalny zanik mięśni. Mateusz od wczesnego dzieciństwa marzył o skoku spadochronowym. Rodzice chcieli spełnić jego marzenie i w tej sprawie zwrócili się do Fundacji Mam Marzenie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 26/2021

Kategorie: Obserwacje