Dywersyfikacja to miraż, jeśli nie chcemy mieć najwyższych w świecie kosztów pozyskania ropy i gazu Dywersyfikacja i bezpieczeństwo energetyczne kraju wymieniane są w jednym ciągu, przy każdej możliwej sposobności, niczym hasło i odzew, zawsze i wszędzie tam, gdzie tylko pojawia się temat zaopatrzenia Polski w ropę naftową i gaz ziemny. W takim nierozerwalnym związku przypominającym stare dobre małżeństwo funkcjonują od lat. Choć nie ma w kraju ugrupowania, począwszy od prawicy, a skończywszy na lewicy, które – mając ambicje w sferze kształtowania polskiej polityki zagranicznej – nie próbowałoby sprostać wyzwaniu i zespolić oba elementy, zawsze kończyło się to fiaskiem. Doświadczyły tego wszystkie dotychczasowe ekipy dzierżące ster władzy. Obwinianie tu kogokolwiek o nieudolność czy złą wolę jest mocno niesprawiedliwe i krzywdzące. Rozwiązanie problemu nie leży bowiem w opcji rządzącej w danym momencie krajem. Winowajcą owej niemożności jest to, czego nam na co dzień tak bardzo brakuje w klasie politycznej – rzadka jednomyślność. Błąd popełniany przez partie środka czy lewej bądź prawej strony tkwi bowiem w łączeniu kwestii bezpieczeństwa dostaw ropy naftowej i gazu ze sprawą zróżnicowania kierunków importu. Decyduje o tym przede wszystkim położenie geograficzne naszego kraju, a w dalszej kolejności kilka innych, pomniejszych, ale bardzo istotnych czynników, wśród których wspomnieć należy specyfikę handlu surowcami naftowymi, gdzie zasady wolnorynkowe należą do zamierzchłej przeszłości. Relacje zachodzące między tymi czynnikami przy uwzględnieniu naszej lokalizacji i potrzeb sprowadzają szanse na skuteczne zróżnicowanie źródeł zaopatrzenia Polski w paliwa do zera. Dziś, tu i teraz dywersyfikacja uwzględniająca choćby częściowo racje ekonomiczne to zwyczajna mrzonka, im wcześniej się z tym pogodzimy, tym lepiej dla nas samych. Podjęcie obecnie prób powrotu do tematu importu obu surowców z Norwegii nie ma już żadnego sensu. Uruchomienie przesyłu wymaga zbyt wiele czasu. Z dużą dozą prawdopodobieństwa byłyby to zresztą gaz bądź ropa pochodzące ze złóż rosyjskich. Ekscytujące bowiem naszych polityków legendarne bogactwo norweskich zasobów gazowych jest obecnie w pełnym tego słowa znaczeniu legendą. Stan potwierdzonych złóż szacowany był w końcu 2004 r. na zaledwie 2,4 biliona metrów sześciennych i w stosunku do poprzedniego roku zmniejszył się o 4%, co przy zachowaniu obecnego tempa eksportu gazu przez ten kraj i braku nowych odkryć uczyni zeń po 15 latach importera surowca. Statoil, sztandarowa kompania norweska, coraz ściślej współpracuje z Gazpromem i koncernem Rosnieft, pokładając ogromne nadzieje na uzyskanie licencji i wspólną z nimi eksploatację rosyjskich złóż. Całkowicie złudne są nadzieje na algierski gaz. Choć kraj ten posiada dwukrotnie większe niż Norwegia potwierdzone zasoby surowca, ma też od lat całkowicie zapewniony na nie zbyt. Zdecydowana większość kontraktów, na mocy których importuje się stąd gaz, jest bardzo silnie upolityczniona, a o zawarciu nowych nie może być mowy, gdyż Algierczycy i tak borykają się z ogromnymi problemami, chcąc wywiązać się z istniejących już zobowiązań. Ponadto należy brać pod uwagę również sytuację wewnętrzną Algierii – najbardziej niestabilnego politycznie państwa Maghrebu, od lat pogrążonego w cichej wojnie domowej. Równie problematyczne, a w praktyce niemożliwe, jest sięgnięcie do kaspijskiego czy też środkowoazjatyckiego zaplecza surowcowego. W przypadku dostaw gazu doświadczyła tego na własnej skórze Ukraina w końcu ubiegłego roku, a Gruzja i Armenia – w styczniu br. W rzeczywistości bowiem spora część istniejącej tu sieci przesyłowej jest kontrolowana w mniejszym bądź większym stopniu przez rosyjskie koncerny. One też aktywnie uczestniczą w budowie nowych rurociągów. Region kaspijski to jednak przede wszystkim ropa naftowa, a nie gaz. Wyłączywszy Iran, który ma ogromne zasoby obu surowców, żadne położone tu państwo nie jest i nigdy nie będzie potentatem w eksporcie gazu. Azerbejdżan, tak chętnie, choć to irracjonalne, wymieniany przez naszych polityków jako potencjalne źródło dostaw, ma go niespełna 1,4 biliona metrów sześciennych, czyli niewiele więcej od Ukrainy, a mniej niż Holandia. Na dodatek, o czym niechętne się w Polsce wspomina, od 10 lat sukcesywnie zmniejsza produkcję, pokrywając obecnie ponad połowę swego zapotrzebowania importem. Znacznie zasobniejszy w gaz jest równie często wspominany Turkmenistan. Ci jednak, którzy wymieniają to państwo, wspominając o bezpieczeństwie energetycznym Polski, są – nazywając
Tagi:
Piotr Kwiatkiewicz









