Skutki niepicia wódki

Byłem ostatnio na ścianie wschodniej naszego uroczego kraju i wieczorem po robocie postanowiłem kupić w miejscowym sklepie jakieś mocniejsze krople na sen, aliści okazało się, że oprócz „mózgotrzepów” – taniego wina – i piwa żadnych szlachetniejszych trunków nie ma. Kiedy zapytałem, gdzie można je kupić, sprzedawca odpowiedział z rozbrajającą szczerością: – Jakieś 60 kilometrów stąd. – A co robi w waszym mieście ten, który lubi tylko wódkę? – Zamawia przez Internet – i uśmiechnął się do mniej jeszcze bardziej tajemniczo niż Mona Lisa – A poważnie? – Wspomagają nas w biedzie sąsiedzi zza Buga, a i sami też co nieco potrafimy. Okazuje się, że coraz większa akcyza na alkohole i coraz wyższe opłaty za koncesje na handel nimi spowodowały, że społeczeństwo przestawiło się na praktyki stanu wojennego, czyli produkcję zacieru i gotowanie kiszonej kapusty jednocześnie, żeby w czasie gonu niczego nie wywęszyli abstynenci. Szczerze mówiąc, nie rozumiem polityki naszej władzy. Na całym świecie jest taki zwyczaj, że jak coś nie schodzi z półek, to robi się obniżki towaru do takiego pułapu, żeby klienta ponownie zachęcić. Tak j esy wszędzie, tylko nie u nas. U nas myślenie idzie w taki sposób. – Jeżeli – kombinuje minister – w ubiegłym roku sprzedaliśmy dziesięć milionów litrów wódki mniej, ale mimo wszystko poszło w gardła czterdzieści milionów, to jeżeli te czterdzieści obłożymy solidniejszym podatkiem, wtedy odzyskamy brakujące z niewypitych dziesięciu. Taka logika oparta jest na abstrakcyjnej zasadzie niezauważania pijących i liczenia tylko butelek, zapominając, że granica między tym, co się pije, a tym, że najważniejsze jest to, by się napić, jest jeszcze poważniejsza niż między „być albo nie być”. A efekt końcowy może być taki, że za kilka lat, dajmy na to po wygraniu kolejnych wyborów, pan premier Miller razem z panem ministrem Belką postanowią wznieść toast polską wódką i wyślą Michała Tobera – bo najmłodszy w rządzie – po flaszki. Na to rzecznik zapyta: – A jaką wódkę?! Bo są tylko dwie butelki w kraju. Pół litra krakowskiej stoi w skarbcu na Wawelu i kosztuje 16 mln złotych oraz druga na Zamku Królewskim. Litrowy chopin za 40 baniek. – Dlaczego po tyle? – zapyta pan premier. – Ratowaliśmy dochód państwa – odpowie pan minister – wyprodukowanie litra kosztuje złoty pięćdziesiąt, a reszta to akcyza. Tu pan premier, który dba o interes państwa, zastanowi się przez chwilę, a następnie powie do swojego rzecznika: – Wiesz co, Michał, skocz do sklepu i sprawdź, po ile są drożdże. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2002, 2002

Kategorie: Felietony