Śledczy z paralizatorem

Śledczy z paralizatorem

Policjanci z komendy miejskiej w Olsztynie mieli świetne wyniki w pracy dochodzeniowej. Podejrzany musiał się przyznać – Wprowadzono mnie do pokoju na drugim piętrze. Za biurkiem siedział funkcjonariusz po cywilnemu. Najpierw zapytał, jak wszedłem w posiadanie narkotyków, więc zacząłem mu opowiadać. Gdy skończyłem, zadał jeszcze pytanie pomocnicze. Odpowiedziałem, a on na to, że to nieprawda. Podszedł do mnie, uderzył lewą ręką w twarz, aż spadłem z krzesła – relacjonuje olsztyński student, zatrzymany wraz z kolegą na stancji pod zarzutem posiadania narkotyków i handlowania nimi. Czynności śledcze Jego zarejestrowane na magnetofonie słowa pokazują obraz bezwzględnych metod stosowanych przez policjantów Komendy Miejskiej w Olsztynie. Gdy przesłuchiwany leżał już „na glebie”, funkcjonariusz zaczął go kopać, zadając jednocześnie kolejne pytania. Nie otrzymał na nie satysfakcjonującej odpowiedzi, więc wyjął paralizator i poraził leżącego w brzuch, a wreszcie – przytrzymując chłopaka kolanem – przejechał nim kilkanaście razy po plecach, aż paralizator się rozładował. Przesłuchiwany miał więc chwilę oddechu, a w tym czasie do pokoju wchodziły inne osoby, niektóre z komentarzem: „Ty kłamczuszku mały, zaraz zaczniesz gadać…”. Paralizator został naładowany i policjant wrócił do „czynności śledczych”. Jeśli coś mu nie pasowało w odpowiedziach studenta, stosował narzędzie pomocnicze. – Później wszedł drugi funkcjonariusz – opowiada zatrzymany. – Posadził mnie na krześle, wyjął gaz piep­rzowy i z odległości ok. 50 cm psiknął w lewą stronę mojej twarzy. Potem znów rzucili go na podłogę; jeden go podtrzymywał, a drugi raził paralizatorem. Chłopak głośno krzyczał i jest pewny, że słychać było na całym piętrze. Nikt nie reagował. Mocni na paragrafy Młody człowiek twierdzi, że mieli z kolegami na stancji w barku trochę marihuany, ale nią nie handlowali. W trakcie przesłuchania podał pseudonim i numer telefonu dilera, jednak nie przyszło mu do głowy, że będzie wyjawiał prawdę po zastosowaniu tak brutalnych metod. Gdy inny policjant wiózł go następnego dnia do prokuratora, który miał mu przedstawić zarzut handlu narkotykami, poradził, aby nie wspominał o przesłuchaniu, bo to nie ma sensu. Dał nawet do zrozumienia, że raczej może mu zaszkodzić. Student potwierdził więc to, co zapisano w protokole na komendzie, choć zdawał sobie sprawę, że zeznania były wymuszone. Potem został zwolniony i nie miał zamiaru nikomu się skarżyć, bo dobrze zapamiętał słowa detektywa: „Na mnie nie ma paragrafów, ze wszystkiego się wyślizgam”. Trzy dni później zgłosili się do niego i kolegi ze stancji funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych KGP, które ma swoją komórkę w Komendzie Wojewódzkiej w Olsztynie. Tym razem przesłuchanie dotyczyło metod stosowanych przez policjantów KMP. Studenci opowiedzieli, jak było, a lekarz w czasie obdukcji znalazł na ich plecach strupy po paralizatorze. Brudny Harry po polsku Afera ujrzała światło dzienne 10 kwietnia. Po jej ujawnieniu rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie nawiązał do filmowej postaci Brudnego Harry’ego. To porównanie nie do końca było trafne, bo detektyw grany przez Clinta Eastwooda nie przebierał w środkach, walcząc z terrorystami i mordercami, natomiast funkcjonariusze Wydziału do Walki z Przestępczością przeciwko Życiu i Zdrowiu Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie przyciskali studentów zażywających prochy bądź drobnych dilerów narkotykowych. Mieli świetne wyniki w pracy dochodzeniowej. Podejrzany musiał się przyznać. Media przez wiele dni upowszechniały relacje kolejnych pokrzywdzonych. Jeden z przesłuchiwanych ujawnił przed kamerą nowe drastyczne szczegóły. W tym wsadzanie przez detektywów paralizatora w rozporek i straszenie, że porażą nim genitalia, a także zakładanie na głowę foliowego worka, do którego wpuszczano gaz. Takich ofiar przesłuchań było cztery, przynajmniej oficjalnie. Obrony jednej z nich podjął się mec. Lech Obara, znany bardziej z reprezentowania ofiar wyzysku pracowniczego i komorniczego. Teraz został obrońcą nie amatora narkotyków, które uważa za zgubny nałóg, ale ofiary policyjnych represji. – Metody stosowane w olsztyńskiej komendzie przypominały raczej katownię UB – mówi. Jak to się stało, że nikt nie reagował na krzyk przesłuchiwanych? Widocznie uznano tę sytuację za normę. Policjanci stosowali takie metody, bo nie bali się konsekwencji. Dopiero po wybuchu skandalu zaczęli się ujawniać kolejni poszkodowani, w tym 35-letni Marcin Zawadzki, zatrzymany późnym wieczorem koło swojego bloku z puszką po piwie. Funkcjonariusze prewencji KMP wsadzili go do samochodu patrolowego, skuli i zrzucili na podłogę, po czym jeden z nich tłukł mężczyznę po plecach i nogach. Także tę sprawę prowadzą Biuro

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 25/2015

Kategorie: Kraj