Słowa, których nie ma

Słowa, których nie ma

Choć w Polsce język wilamowski oficjalnie nie istnieje, UNESCO wpisała go na listę ginących Języka wilamowskiego nie ma. To znaczy jest, ale prawnie w naszym kraju nie istnieje. Został co prawda uznany przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych, nawet dostał taki zgrabny skrót WYM. UNESCO też naniosła mowę wilamowską na mapę ginących języków świata, w Polsce jednak nie obejmuje go ani Ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, ani Europejska karta języków regionalnych lub mniejszościowych. Zresztą obowiązujący od 1945 r. zakaz posługiwania się wilamowskim formalnie do dziś nie został zniesiony. Oficjalnie więc go nie ma. To co jest? Słownik polsko-wilamowski autorstwa Józefa Gary wydany w 2004 r., zbiór wierszy o obrzędach i zwyczajach, zespół ludowy i ludzie, którzy mówią. Boją się, bo za te słowa w więzieniu siedzieli, za Uralem przy wyrębie lasu i kopaniu grobów pracowali, wysiedlani byli, ale mówią. U sąsiadki na kawie, na spotkaniach zespołu. Tylko coraz mniej ich, bo dziś tych, co pamiętają, zostało ok. 40. Średnia wieku 84 lata. Ofang – początek Z tymi wilamowianami to było tak. W rejon Oświęcimia przybyli w XIII w. Skąd? Nie wiadomo. W szklanej gablocie w Miejsko-Gminnym Centrum Zachowania Dziedzictwa Kulturowego w Wilamowicach jest napisane, że w 1241 r., po najazdach tatarskich, książę śląski Mieczysław II sprowadził osadników z terenów Nadrenii. Podobnie opisał to zresztą w swojej monografii wiek temu Józef Latosiński. To jednak tradycja, nie fakt. Badania naukowe, podparte solidną metodologią, co jakiś czas dorzucają swoje hipotezy. Pisano już, że wilamowianie pochodzą z Saksonii, gdzie dawniej mieszkali Anglosasi, bo nazwiska podobne, albo że z rejonów Flandrii, Fryzji, Alzacji. Według innych publikacji, to rdzenni Holendrzy. Miejscowi pamiętają opowiadania o mitycznym Wilhelmie, który był z Alemanii, tylko podczas polowania zabłądził i tu zawędrował. A może żadnego Wilhelma nie było, a Wilamowice to Villa Nova – w odróżnieniu od Villa Antica, czyli Starej Wsi, z której odeszła część osadniczych rodzin? – Cały czas ktoś nas pyta, skąd jesteśmy. Nikt nie chce zaakceptować odpowiedzi, że tak naprawdę nie wiadomo – mówi Justyna Majerska ze Stowarzyszenia na rzecz Zachowania Dziedzictwa Kulturowego Miasta Wilamowice „Wilamowianie”. – Najbardziej podobny do naszego języka jest chyba luksemburski – dodaje. Kilka lat temu przyjechali do Wilamowic dziennikarze z holenderskiej albo belgijskiej (pani Justyna już nie pamięta) stacji radiowej. Robili reportaż o polskich Flamandczykach – tak o miejscowych mówią mieszkańcy sąsiednich wsi – i poprosili tutejszy zespół o zaśpiewanie typowo wilamowskich utworów. Panie zaintonowały znaną w miasteczku od pokoleń kołysankę. Ekipa dźwiękowców podziękowała grzecznie, ale widać było niezadowolenie. Piosenka bowiem, jak twierdzili, nie była wilamowska, tylko ich, staroniderlandzka. Kobiety zaprezentowały więc lubianą niegdyś przez tutejsze dzieci wyliczankę. Jednak i ta wydała się radiowcom zbyt znana. W końcu sytuacja zaczęła się robić krępująca. Goście wszystko znali, a w najlepszym razie kojarzyli. Wreszcie członkowie zespołu postanowili zaśpiewać nową piosenkę opartą na tekście lokalnej poetki. Dziennikarze odjechali usatysfakcjonowani. Wilamowice odwiedził również reżyser Lech Majewski. Nieco wcześniej stworzył film „Młyn i krzyż”. Niemy, bo żaden język nie pasował do ożywienia obrazu „Droga krzyżowa” Bruegla. Jedne były zbyt znane, drugie zbyt współczesne. Dopiero tutejsza mowa okazała się idealna. Nie dało się jej połączyć z żadnym istniejącym narodem. Dziś w miasteczku osiedliło się wielu ludzi z zewnątrz, gdy jednak zapytamy rdzennych mieszkańców, kim są, zaczną mówić wymijająco. No bo Niemcami na pewno nie, Holendrami niekoniecznie, Polakami? – Tak, Polakami też jesteśmy – odpowiada mi pani Helena z Danków Bibowa. – Wjyr za.jn Wymysiöejer! To było pierwsze zdanie, które mówił mój ojciec, to znaczy: My są Wilamowiany. Mocna jest tu ta tożsamość – mówi pani Barbara z Bilczewskich Tomankowa. Tymoteusz Król, entuzjasta wilamowskiego i działacz na rzecz rewitalizacji języka, uważa, że jeszcze na początku wieku, jeśliby zapytać kogoś stąd, kim się czuje, rzekłby, że wiedeńczykiem albo Austriakiem. A dzisiaj? – Po naszemu na Polaka mówi się Pöła, ale nikt tu nie powie: Yhy bej Pöła, czyli jestem Polakiem. Po polsku owszem, ale po wilamowsku już nie. Kistiöeryj – historia Została zatem garstka tych, którzy na co dzień używają zapomnianego języka.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 46/2014

Kategorie: Reportaż