Sobiepanki pod drabinką

Sobiepanki pod drabinką

Z naszym członkostwem w Unii Europejskiej jest jak z małżeństwem. Nie da się w nim być tylko w dobre dni, a na złe wybierać rozwód albo separację. Czyli dopóki można, posługując się sławnym powiedzeniem premiera Pawlaka, „wyciskać brukselkę”, to jesteśmy zadowoleni z własnego sprytu w ogrywaniu eurokratów. Dobrze jest też, gdy ogrywani przymykają oko na to, jak wydajemy środki unijne. I gdy studenci wyjeżdżają za darmo w ramach Erasmusa. Gdy jednak ta sama Unia nie tylko mówi o wspólnych wartościach, ale także ocenia ich realizację – mamy kampanię pod hasłem obrony naszej suwerenności. Rzekomo deptanej przez najsilniejsze państwa Wspólnoty, Niemcy i od pewnego czasu Francję. Z logiką nie ma to wiele wspólnego. Branie środków finansowych z Unii jest aktem suwerennym, a trzymanie się zasad państwa prawa prowadzi do poddaństwa. Machanie flagą narodową i rzekoma obrona zagrożonej suwerenności zawsze pomogą przyciągnąć jakąś grupę wyborców. Na szczęście nie można zbyt długo tak rządzić krajem, którego większość obywateli ma bardzo odmienną od pisowskiej koncepcję na własne życie w Europie. Choć dopóki dla wielu Polaków Unia to będą „oni”, a nie „my”, próby wywrócenia stolika wspólnotowego mogą kiedyś się skończyć sukcesem. Jeśli nie populistów, którzy na wszystko mają proste recepty, to autokratów, jawnie kontestujących wartości unijne.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 13/2017, 2017

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański