Solskim nie jestem i do stówy orał nie będę! – rozmowa z Wojciechem Łazarkiem

Solskim nie jestem i do stówy orał nie będę! – rozmowa z Wojciechem Łazarkiem

Zwyciężać mogą tylko ci, którzy wierzą, że mogą WOJCIECH ŁAZAREK – (ur. 4 października 1937 r. w Łodzi) były napastnik Metalowca Łódź, Startu Łódź, ŁKS Łódź oraz Lechii Gdańsk. Trener reprezentacji juniorów Łodzi i Wybrzeża oraz czołowych polskich klubów, m.in. Trójmiasta, Łodzi, Wisły Kraków, Śląska Wrocław, Jagiellonii Białystok, Zawiszy Bydgoszcz (1978-1979, awans do I ligi), Lecha Poznań (1980-1984, mistrzostwo Polski w 1983 i 1984 r., Puchar Polski w 1982 i 1984 r.). Trener klubów zagranicznych, m.in.: szwedzkiego Trelleborgs FF i izraelskiego Hapoelu Taibe. Selekcjoner reprezentacji Polski od 25 sierpnia 1986 r. do 15 czerwca 1989 r. (32 mecze: 18 wygranych, 5 remisów, 9 przegranych). W latach 2002-2004 selekcjoner reprezentacji Sudanu. Od 1980 r. do 2013 r. członek pionu trenerów Wydziału Szkolenia PZPN oraz przewodniczący Komisji Kształcenia i Licencjonowania Trenerów. Najserdeczniejsze gratulacje z okazji otrzymania niedawno tytułu najlepszego trenera 100-lecia Wielkopolski. Przypuszczam, że poczuł się pan niczym biblijny Matuzalem. – To piękne i wzruszające i nie wiem, jak wyrazić moją wdzięczność piłkarskiej społeczności i kapitule, gdyż żadne słowa nie są w stanie tego uczynić. Wielkopolskie społeczeństwo piłkarskie sercem odbiera wydarzenia i potrafi docenić pracę trenera oraz umiejętności zawodników. Prowadziłem świetny zespół z dużymi umiejętnościami. Działało świetne kierownictwo z panami Bogdanem Zeidlerem, Hilarym Nowakiem, Andrzejem Mroczoszkiem i Mirosławem Jankowskim, a ja jedynie ryzykowałem pójście za daleko i miałem możliwość sprawdzania, dokąd można dojść. Aż po dzień otrzymania tytułu. Ale katorżnicza praca tych ludzi była spontaniczną radością. W Wielkopolsce pierdołami pyrów nie okrasisz. Nie wymawiając lat, chyba już pora, by zaczął pan pisać wspomnienia lub porządkować pamiętnik? – Solskim nie jestem i do stówy orał nie będę, ale noszę się z taką ewentualnością w najbliższym okresie. Przypuszczam, że dominujące powinny być materiały szkoleniowe, a w drugiej części zabawne i najradośniejsze sytuacje i zdarzenia, których w tym światku bez liku. Jednak na razie są jeszcze inne zamierzenia przerywane przez kontuzje i zabiegi. Każdy szanujący się trener powinien brać piłkę i książkę do plecaka i wio w życie, bo oczekuje go lepszy los. Więc ruszam, ponieważ konsekwencje naszych trenerskich czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy, a praca zawsze oddala trzy wielkie niedole – nudę, ubóstwo i występki. Życie trenera jest jak tramwaj Jako trener czuje się pan zapewne spełniony, bo tylko nieliczni potrafią wspiąć się na szczyt i zostać selekcjonerem dwóch reprezentacji narodowych. – Duma narodowa mnie rozpierała, ale reprezentowałem mój ukochany kraj ze skromnością, taktownie i zawsze godnie. Nieustannie wraz z zespołem mieliśmy na uwadze fakt, że nasze dążenia do sukcesu były o wiele ważniejsze niż cokolwiek innego. Nie zawsze to się udawało, ale pan również twórczą krytyką huknął mnie jak sztachetą w tył głowy, gdy byliśmy na 16. miejscu w klasyfikacji FIFA. Wszystko podporządkowałem temu, abyśmy byli najlepsi, ale otaczający nas kokon organizacyjno-ekonomiczny trudno było rozerwać. Jednak nie za sprawą działalności PZPN. Pamiętałem, że każdy dzień w trenerce może być ostatni, ale do końca trzeba być sobą i mówiłem tak: „Weźcie mnie całego. To za mało, daj i to, co ponad twoje siły. Oddałem. Precz! Oddałeś już wszystko i nie jesteś nam więcej potrzebny”. Być może w tamtym czasie i tamtych warunkach ekonomiczno-organizacyjnych nie wykorzystałem najprostszych pomysłów, ale to jest istotą tego czegoś, czego być może mi zabrakło, a na tym stanowisku w przepaść przeważnie spada się samotnie. Pocieszeniem było to, że żaden trener nie jest tak wielki, aby piłkarskiemu życiu nadać ostateczne znaczenie. Ostatnimi czasy trenera numer jeden w kraju powołuje się na zasadzie wyboru. Za pana czasów dochodzono do tego w drodze konkursu. – Przypuszczam, że była to innowacja, a jej wprowadzanie z reguły jest kłopotliwe. Nie brakowało złośliwości, komentarzy, a niekiedy od złośliwości rzeczy martwych gorsza bywa „życzliwość” ludzi żywych. Nie wiem, po prostu nie wiem. Przebywałem wówczas od pięciu miesięcy w szwedzkim Trelleborgu, mając podpisany kontrakt na dwa lata z pensją 2,5 tys. dol. Uczęszczałem do szkoły, ucząc się języka, i w oślej ławce nie siedziałem. Już w czerwcu prowadziłem samodzielnie odprawę taktyczną. Władze sportowe i PZPN zaproponowały współpracę, a prezes Kazimierz Górski zasugerował napisanie na kanwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 51-52/2013

Kategorie: Sport