Spacer po Muzeum Mężczyzn

Spacer po Muzeum Mężczyzn

Nasze muzeum jest instytucją wyjątkową, nie tylko dlatego, że podobnych jest niewiele, ale również z tego powodu, że wiele z nas może się zastanawiać, po co w ogóle takie miejsce, dlaczego poświęcać na nie czas i wysiłek, co to za temat albo dlaczego nie nazywa się choćby Muzeum Przemocy albo Tego o Czym Nie Musimy Pamiętać. Podczas wypracowywania koncepcji naszej placówki wyszłyśmy od konstatacji, przecież już od pokoleń nieoczywistej, że mężczyźni naprawdę istnieli oraz – co gorsza – stworzyli i zostawili po sobie świat potworny, pełen przemocy i władzy opartej na czynniku, który nazywano płcią, a sami mężczyźni uznawali, że są płcią ważniejszą, której przynależy cała władza, skrajne uprzywilejowanie i inne, dzisiaj trudno zrozumiałe pomysły. Sama natura, a właściwie jej wymiar ewolucyjny zdecydował, że była to w przypadku gatunku Homo (kiedyś sapiens) ślepa uliczka. Na dodatek prowadziła zarówno sam gatunek, jak i jego otoczenie, wówczas ograniczone do obszaru planety Ziemia, do samozagłady.

Na tym niewielkim obszarze w kosmosie przez kilka tysięcy lat wydarzyła się ta potworna przygoda czy nieudany eksperyment: męska obecność, rozumiana jako męska dominacja.

Tu oddajmy sprawiedliwość, wśród miliardów tych osobników zdarzały się wyjątki. Nieliczni, którzy wcześniej niż inni rozumieli, że tak skonstruowany świat, sposób organizacji życia całych społeczności (ludzie żyli w tworach zwanych państwami, często organizowanych wedle kuriozalnej tożsamości nazywanej „narodową” czy inaczej plemienną, co miało według nich stanowić jakąś niezwykłą wartość) jest aberracją. Kaprysem, niczym nieuzasadnioną, sformalizowaną formą przemocy stosowanej przez grupę (mężczyźni) słabszą intelektualnie, gorzej wyposażoną emocjonalnie, pozbawioną en masse empatii, zdolną do niewyobrażalnych, autodestrukcyjnych (jeśli chodzi o gatunek i naturę) zachowań, które wówczas nazywano wojnami. Mężczyźni uważali, że w ten sposób rozwiązują problemy – mordując innych, nierzadko masowo. Temu horrendalnemu fenomenowi poświęcamy dwie sale z naszej ekspozycji.

Ich życie było podporządkowane pracy, za którą otrzymywano gratyfikację umożliwiającą przeżycie. Przez większość czasu trwania tego poronionego systemu, zwanego patriarchatem, kobiety były traktowane jak podgatunek, nie miały praw, zarabiały mniej, były zależne od kaprysów czy dobrej woli mężczyzn, z którymi musiały zasadniczo łączyć się w tzw. małżeństwa. W relacji tej były nazywane żonami i wykonywały większość ciężkiej opiekuńczej, nieodpłatnej (!) pracy.

Ówcześnie (mówimy tu jeszcze o kilku wiekach III tysiąclecia, nie pora teraz tłumaczyć, dlaczego od momentu hipotetycznego urodzenia pewnego mężczyzny liczono sam upływ czasu) ludzie poruszali się czymś, co nazywano pojazdami, które bywały ich prywatną własnością (!) i którymi na dodatek sami kierowali, masowo doprowadzając innych do okaleczeń lub śmierci. W co trudno uwierzyć, a i wyobrazić to sobie, potrafili oni zabraniać kobietom czy nieformalnie nie dopuszczać ich do tej formy samodzielnego przemieszczania się.

Oczywiście dla uczciwości intelektualnej możemy zadać sobie pytanie, czy gdyby w naszych czasach żyli i jakkolwiek funkcjonowali mężczyźni, to z racji dysfunkcji, braków i niewykształcenia zajmowaliby w społeczności podrzędne miejsce. Sama nie wiem, na szczęście nie mamy tego dylematu, zdecydowały chromosomy. I raczej nie odczuwamy bóli fantomowych z powodu nieobecności mężczyzn w naszym świecie. Można nawet powiedzieć, że prezentując naszą muzealną opowieść, pochylamy się nad tym niszczącym, potwornym doświadczeniem przemocy i nadużyć władzy, których byli sprawcami. Dodajmy – sprawcami, którzy nie poczuwali się do winy, wyrażenia skruchy ani do zadośćuczynienia. Nasze prawa wydarłyśmy im z gardeł, mózgów i rąk same. Reszty dokonała ewolucja, rezygnując z bytów niekoniecznych, a zarazem śmiertelnie groźnych.

Wciąż jednak znajdują się badaczki, które pochylają się nad „dokonaniami” tamtych czasów. A przecież zaowocowały one wytwarzaniem, podtrzymywaniem i reprodukowaniem się niewyobrażalnych systemów opresji, zwanych religiami, systemami ekonomicznymi (niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm wreszcie) czy systemami sprawowania władzy, z ich niechlubną dumą – demokracją, która była rządami nielicznych, niezbyt rozgarniętych, górujących nad liczniejszą i po wielekroć lepiej wyposażoną częścią populacji, czyli nami, kobietami i osobami ponadpłciowymi.

Wiem, że dla wielu z was te opowieści mogą brzmieć niedorzecznie, zaskakująco, możecie nawet wątpić w samą istotność poznawania tamtego brutalnego, dzikiego, władczego świata. Z drugiej strony dzięki temu widzimy lepiej, gdzie dziś jesteśmy i jakie jesteśmy. Jak traktujemy siebie nawzajem i świat, jak potrafimy go poznawać, opisywać, zmieniać – bez całego tego niszczycielskiego bagażu męskości, który doprowadził naszą malutką kolebkę – Ziemię – na skraj zagłady.

Być może winnyśmy poznawać tę historię jako ostateczną przestrogę. To był świat oparty na systemowej przemocy, gloryfikacji nierówności i nieumiejętności rozwiązywania problemów w skali choćby tego niewielkiego globu (z dzisiejszej perspektywy zamieszkiwanych wielokrotnie większych przestrzeni). Mężczyźni odeszli w uzasadnione nieistnienie, ale warto pamiętać o tym przeraźliwym doświadczeniu. Miłego zwiedzania.

Dobrze, że to już tylko ekspozycja.

Wydanie: 11/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy