Ludzie byli spokojni. Rozumieli, że idą na śmierć, i czuli bezsens jakiejkolwiek próby oporu Nazywał się Kabeli, profesor Kabeli, bo był profesorem literatury w Atenach. Hans dosiadł się do mężczyzn. Zapytał, w jakim komandzie profesor pracował. – W Sonderkommando. Hans się przestraszył. Pierwszy raz spotkał osobę, która zatrudniona była w Sonderkommando. Teraz, gdy ten koszmar niemal dobiegł końca, usłyszy, jak to wszystko wyglądało w Birkenau. – Pan boi się zapytać, ale opowiadanie o tym nie sprawia mi przykrości. Po powrocie do Holandii musi pan przecież wszystko dokładnie opowiedzieć. – Profesor się uśmiechnął. – Jak długo był pan w Sonderkommando? – Rok. Średnio żyło się tam od dwóch do trzech miesięcy, ale miałem ochronę i udało mi się przeżyć. – Czy może mi pan coś opowiedzieć o krematoriach? – Oczywiście. Było ich cztery. Krematorium pierwsze i drugie stały przy torach, krematoria trzecie i czwarte w sosnowym lasku za Zigeunerlager (część obozu przeznaczona dla Cyganów), w północnym rogu obozu. Pracowałem z wieloma Grekami w krematorium trzecim i czwartym. Naszkicuję panu krematorium trzecie. Wchodziło do niego od 700 do tysiąca ludzi naraz. Ofiary były wymieszane: mężczyźni, kobiety i dzieci, niemowlęta i starcy, zdrowi i chorzy. Przeważnie jeszcze na rampie dokonywano selekcji silnych młodych kobiet i mężczyzn do pracy, ale często docierały do krematorium całe transporty. Ludzie przechodzili najpierw przez poczekalnię A i wąski korytarz prowadzący do pomieszczenia B. Na ścianach można było przeczytać przeróżne hasła, np. Halte dich sauber czy Vergesse nicht deine Seife (Nie zapomnij o mydle!), które miały sprawić, że więźniowie do końca wierzyli, iż trafili do łaźni. W przedsionku B musieli się rozebrać do naga. W każdym z czterech rogów pomieszczenia stał esesman z karabinem maszynowym. Nie musieli ich używać, bo ludzie byli spokojni. Rozumieli, że idą na śmierć, i czuli bezsens jakiejkolwiek próby oporu. Jeśli walka o życie nie ma sensu, to im krócej się cierpi, tym lepiej. Czasem, kiedy przyjeżdżało wiele transportów, niezbędny był pośpiech. Wówczas do pracy wkraczało Sonderkommando, które rozcinało ubrania i ściągało je z nowo przybyłych, zrywało zegarki z rąk i zsuwało siłą pierścionki z palców. Długie włosy ścinano, bo miały wartość przemysłową. Cała grupa wchodziła następnie do „łaźni”. Było to duże pomieszczenie, oświetlone żarówkami. U sufitu znajdowały się trzy rzędy pryszniców. Gdy wszyscy znaleźli się w środku, zamykały się duże drzwi, uszczelnione na krawędziach gumą. Wówczas rozpoczynał się dramat. Gaz przechowywano w puszkach w postaci granulek wielkości ziaren grochu. Były to prawdopodobnie kryształy skoncentrowanego gazu – cyjanowodoru, zwanego cyklonem (właściwie: cyklonem B). Pomiędzy prysznicami w suficie znajdowały się otwory. Esesman wsypywał przez nie zawartość puszek, po czym je zamykał. Wówczas zaczynał ulatniać się gaz i po pięciu minutach było po wszystkim. Wiele ofiar do końca nie zdawało sobie sprawy, co się z nimi dzieje, ci jednak, którzy wiedzieli, często starali się wstrzymać oddech i umierali w poskręcanej pozycji. Choć bywało też inaczej. Pamiętam, jak pewnego dnia miało zostać zagazowanych 250 polsko-żydowskich dzieci. Po zdjęciu ubrań ustawiły się same w długim rzędzie i śpiewając Szma Jisroel (Słuchaj Izraelu) żydowską modlitwę umierających, pomaszerowały w idealnym porządku do komory gazowej. Esesman sprawdzał czas na zegarku. Otwory musiały przez pięć minut pozostać zamknięte. Potem naciskał guzik i wtedy po obu stronach komory automatycznie otwierał się szereg klap. Gdy gaz wystarczająco się ulotnił, do komory wchodziło Sonderkommando. Jego członkowie mieli długie kije zakończone hakiem, którym zaczepiali szyje ofiar i wywlekali ich ciała do krematorium. Stały w nim cztery piece, w każdym z nich mieściły się cztery trupy. Otwierały się duże żelazne drzwi, a na zewnątrz wytaczał się wóz, na który trafiały trupy i który następnie wjeżdżał z powrotem do środka. Drzwi się zamykały i po kwadransie było po wszystkim. Krematorium z czterema piecami miało sporą siłę przerobową. Czasami jednak to nie wystarczało, ale i na to SS znalazła środek. Za krematorium wykopano dwa duże rowy, długie na 30 m, szerokie na sześć, a głębokie na trzy. Na ich dnie układano bele drzewne polane benzyną. Dawały one wielkie płomienie, widoczne w odległości









