Nie stańmy się szurakami

Nie stańmy się szurakami

Innym ważnym dla pani, wcześniej dla pani męża, Krzysztofa Zaleskiego, punktem na mapie wydarzeń jest Festiwal Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa Teatry” w Sopocie, którego mąż był przez jakiś czas dyrektorem.

– Obecność na Dwóch Teatrach jest tradycją, także związaną z moim mężem i wieloma wspomnieniami. Pamiętam, jak on szalenie tym żył, jakie to dla niego było ważne, jak on kochał tę robotę, całym sobą ogarniał to wszystko. Bardzo się angażował, mogę powiedzieć z perspektywy czasu, że to był jego najpiękniejszy czas przed śmiercią. Zdarzyło się, że z jednego z ostatnich festiwali wrócił już karetką do Warszawy, w ogóle nie chciał słyszeć, że jego tam nie będzie. Kiedy chodzę po Sopocie, czasami się łapię na tym, że widzę przygarbioną sylwetkę Krzysia w lnianej, jasnej marynarce, jak idzie Monciakiem, albo widzę go gdzieś na molo. Bardzo dużo serca wkładał w to wszystko. Janusz Kukuła też fantastycznie to prowadzi i jestem jemu i wszystkim ludziom radia bardzo wdzięczna za to, że po śmierci Krzysia natychmiast walczyli o to, żeby powstała nagroda jego imienia. Jestem im szalenie zobowiązana i wdzięczna za pamięć o mężu. To jest wzruszające, jak czasami ktoś podchodzi i mówi, że to było wspaniałe mieć takiego dyrektora, który pobudzał, wyzwalał w ludziach inicjatywę, twórczość, kreatywność (Krzysztof Zaleski był m.in. dyrektorem Teatru Polskiego Radia i dyrektorem Programu II Polskiego Radia – przyp. red.). Bardzo jestem wdzięczna Januszowi Kukule, że zaprasza mnie zawsze do Sopotu i że mogę wręczać nagrodę imienia Krzysia albo wręcza ją nasz syn. Dwa razy zdarzyło mi się być tam jurorką, to ciężka robota wysłuchać tylu słuchowisk, jednocześnie intensywnie pracując na co dzień. Ale jaka radość. Często mi się zdarza, że puszczam sobie płyty, jadąc gdzieś w trasę samochodem. Wtedy jestem ze słuchowiskami sama i na nich się skupiam. I odkrywam te najcudowniej zrobione, ze wspaniałymi kreacjami kolegów… Potem trudno ocenić i wybrać tę jedną, jedyną osobę. To niezwykła praca i dużo można się przy niej nauczyć.

Ci, którzy panią znają albo zetknęli się z panią bliżej, mówią: „Piękna kobieta, dobry człowiek”.

– Całe życie pracuję nad sobą, bo wielu rzeczy mnie po prostu nie nauczono. Byłam dosyć samotnym dzieckiem i pojmowałam świat przez swój pryzmat, przez swoją obserwację świata. Przez całe życie musiałam się uczyć, dlatego jestem przyzwyczajona do nauki, do pokory wobec życia i zjawisk mnie spotykających, bo może z nich czegoś się nauczę. I wiem, że nie ma nic ważniejszego i piękniejszego, niż po prostu nie szkodzić drugiemu człowiekowi, nie wydawać o nim niesłusznych sądów. Jesteśmy niedobrym narodem w takim sensie, że bardzo łatwo oceniamy ludzi. Mnie również oceniano, że jestem zimna, niedostępna, a ja byłam po prostu przestraszonym, zamkniętym, pełnym kompleksów młodym człowiekiem, który bał się świata, który go się uczył, przyglądał się, bo bał się być dotkniętym, poniżonym i oszukanym. I to była moja obrona. Jeżeli kogoś takiego poznamy, pomyślmy, że może to jest właśnie jego obrona, żeby nie zostać bardziej skrzywdzonym, niż już się było. Często tak jest. Potem sama zrozumiałam mój problem, moje lęki, które niosłam tak długo. Jakie to było cudowne – otworzyć się. Wcale nie żałuję, że stało się to tak późno, że mogłam otworzyć już inną furtkę, że nie musiałam się bać ludzi, uśmiechać się do nich, mówić im dzień dobry, życzyć dobrego dnia. Jakie to jest wyzwolenie, jakie to jest światło dla mnie i moc, bo jeżeli staram się być dobra dla siebie i dla ludzi, wtedy każdy dzień zaczynam inaczej. I to jest najważniejsze: nie bać się tego otwierania. Bo tak naprawdę każdy człowiek, który jest gdzieś koło nas, boi się odkryć przed drugim człowiekiem i woli być niewidoczny. Pragnie usłyszeć miłe słowo, usłyszeć: „Jesteś dobrym człowiekiem”. I to bardzo ważne, żebyśmy o tym pamiętali.

Nie da się kochać wszystkich.

– Doświadczenie podsuwa i takie wnioski. Nie trzeba także, żeby to nas cały świat kochał. Warto mieć sprawdzonych przyjaciół i być dla nich siłą napędową. Jestem takim motorem dla moich największych, najukochańszych przyjaciół, którzy są moimi sąsiadami. Nawet kiedy jestem umęczona, udręczona, a jest drugi dzień świąt, tradycyjnie od lat przychodzą na mojego pieczonego indyka, bo nie ma możliwości, żeby tego indyka nie było. Jakie to cudowne siedzieć z nimi, zmobilizować ich też czasami do spotkania przy herbatce, degustacji nalewek… Oni są dla mnie źródłem chęci życia i wiedzy. Jedna przyjaciółka pracuje w domu, redaguje książki, jest więc dla nas skarbnicą wiedzy o nowościach, o tym, co czytać. Jeździ na wystawy, cały czas coś robi. Druga przyjaciółka, sąsiadka przez płot, cudownie utalentowana plastycznie, ma taki ogród, że piękniejszego chyba nie ma. Jest także pasjonatką muzyki Chopina. Chodzi na koncerty, zna się na pianistach, wykonaniach, rozwija się cały czas, żyje tym. Kiedy ma się wokół ludzi z pasją, trzeba się mobilizować. Może narażę się jakimś panom, ale kobiety w Polsce bardziej dbają o siebie, organizują się, uprawiają sporty, chodzą grupami z kijkami, jeżdżą na rowerach. Umawiają się, idą do teatru, potem na kolację, na wino. One żyją. Nie zauważyłam emerytowanych facetów, którzy by się tak zbierali. Wybierają fotel i kapcie. Nie stańmy się szurakami.

Kim?
– Szurakami.

Od kapci?

– Tak.

Najpiękniejszy prezent dla pani to…

– Najważniejsze jest zdrowie. Zdrowie i praca, by mimo upływających lat czuć się potrzebnym. Tego bym sobie życzyła na wszystkie następne, mam nadzieję, długie lata. I żeby byli koło mnie przyjaciele, którzy są od 30, 40 lat, żeby to się nie skończyło. I żeby im też dopisywało zdrowie i byli szczęśliwi. I żebym ja była szczęśliwa i miała tę samą energię, którą mam do dzisiaj.

To muszę zapytać, skąd ta energia, jak ją pani „doładowuje”?

– Myślę, że to sprawa moich genów, mojej całej litewskiej rodziny. To byli zawsze bardzo aktywni ludzie, niepoddający się upływowi czasu. Mam nadzieję, że też jestem taką energią obdarzona.

Pamiętam, jak kiedyś mi babcia powiedziała, że mam się podczas pełni pokłonić księżycowi trzy razy, bo wtedy będzie się całe życie młodym i będzie się tego ducha miało w sobie. I ja to robię co miesiąc.

W ramach urodzinowego podsumowania – co najpiękniejszego zdarzyło się pani o sobie usłyszeć?
– Chyba najpiękniejszą rzecz usłyszałam od mojego syna. Powiedział: „Jesteś fantastyczną matką, jesteś moim przyjacielem”. To do dzisiaj mnie wzrusza.

Fot. Piotr Fotek/REPORTER

Strony: 1 2

Wydanie: 2016, 29/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy