Niemieccy ekologowie kilkanaście godzin leżeli na szynach z rękami uwięzionymi w betonie Płonące wozy policyjne, funkcjonariusze atakowani amunicją świetlną i kwasem octowym. Tysiące demonstrantów na torach, setki aresztowanych. W Niemczech znów doszło do konfrontacji przeciwników energii nuklearnej z potężnym aparatem państwa. Jak było do przewidzenia, manifestanci ponieśli klęskę. Ale udało im się zatrzymać na jeden dzień atomowy pociąg. Gwałtowne protesty z pewnością zmuszą rządzących do kolejnej dyskusji na temat polityki energetycznej w XXI wieku. Źródła konfliktu powstały w latach 70., gdy wielu z uczestników obecnych protestów nie było jeszcze na świecie. Przywódcy RFN nie mieli wówczas wątpliwości, że państwo pokrywać będzie swe potrzeby energetyczne niemal wyłącznie z siłowni atomowych. W 1974 roku socjaldemokratyczny rząd Niemiec Zachodnich przewidywał, że pod koniec XX wieku elektrownie nuklearne produkować będą nawet 90 tys. megawatów prądu (obecnie 19 czynnych reaktorów w Niemczech wytwarza zaledwie jedną czwartą tej mocy). W 1977 roku chadecki premier Dolnej Saksonii, Ernst Albrecht, zaproponował, aby “ostateczny magazyn przechowywania odpadów atomowych” (Endlager) utworzyć w tym właśnie landzie w Gorleben, gdzie znajdujące się na głębokości 3500 m złoża soli miały zapewniać osłonę przed promieniowaniem. Uznano to za znakomity pomysł – Gorleben leżało w rzadko zaludnionej, rolniczej krainie Wendland, blisko granicy z NRD. Politycy mieli nadzieję, że składowisko promieniotwórczych śmieci nie będzie nikomu przeszkadzać. Twardzi, małomówni chłopi z Wendland nie chcieli jednak mieć w pobliżu radioaktywnego złomu. W 1980 roku okoliczni mieszkańcy zajęli plac budowy i ogłosili “Wolną Republikę Wendland”. Policja siłą usunęła demonstrantów. Rząd musiał zrezygnować z projektu utworzenia w Gorleben zakładu przetwarzania odpadów nuklearnych i “ostatecznego składowiska”. Postanowiono utworzyć tylko “magazyn tymczasowego przechowywania” (Zwischenlager), który jednak będzie działał aż do 2034 roku. Tyle czasu trzeba, aby gorące odpady nuklearne ostygły. Dopiero wtedy można umieścić je pod ziemią. Dyrektorzy koncernów energetycznych postanowili wzbogacać wypalone pręty z siłowni jądrowych za granicą – w brytyjskim Sellafield i francuskim La Hague. Podczas procesu wzbogacania powstają silnie promieniujące odpady nuklearne. Zgodnie z układami międzynarodowymi, Niemcy zobowiązane są do odebrania swych nuklearnych śmieci. Transporty, z uwagi na protesty społeczeństwa, organizowano jednak powoli. Dopiero w 1995 roku przybył do Gorleben pierwszy Castor. Nazwa pochodzi od pojemników Castor (skrót od angielskiego Cask for Storage and Transport of Radioactive Material), z których każdy mieści 85 ton odpadów. Trasę pociągu osłaniało 8 tys. policjantów. W roku następnym dotarł do Gorleben drugi Castor. Tym razem władze musiały zmobilizować aż 19 tys. funkcjonariuszy. Wreszcie w 1997 roku doszło do największej akcji policyjnej w dziejach RFN. 30 tys. policjantów torowało pociągowi drogę, przebijając się przez mniej więcej taką samą liczbę protestujących. Rozsierdzeni oporem funkcjonariusze okładali demonstrantów bez miłosierdzia, świadomie rozdzierali im nosy i uszy. Atomowe transporty usiłował powstrzymać środkami prawnymi ówczesny socjaldemokratyczny premier Dolnej Saksonii, Gerhard Schröder, zaś politycy i aktywiści ekologicznej Partii Zielonych uwijali się wśród najbardziej bojowych demonstrantów. Kiedy władzę w Niemczech objęli socjaldemokraci i Zieloni, przeciwnicy energii atomowej mieli nadzieję, że nowy gabinet wyłączy reaktory i raz na zawsze powstrzyma transporty. Okazało się to jednak niewykonalne. Rząd musiał prowadzić negocjacje z koncernami energetycznymi, które przecież mogły odwołać się w obronie swych praw do sądu. Ostatecznie “zielony” minister ochrony środowiska, Jürgen Trittin, ustalił w rozmowach z atomowymi bossami, że reaktor nuklearny może pracować na niemieckiej ziemi najwyżej 32 lata. Oznaczało to, że wycofanie się Niemiec z energii atomowej potrwa co najmniej dwie dekady, a rząd federalny do wyborów w 2002 roku nie zdoła zamknąć ani jednej elektrowni. Do tego, jak stwierdził dziennik “Frankfurter Rundschau”, lewicowy rząd nie ma innego wyjścia, jak organizować kolejne transporty Castor. Nawet gdyby RFN natychmiast wyłączyła wszystkie swoje reaktory, i tak musi przyjąć odpady radioaktywne z Francji i Wielkiej Brytanii – bo to przecież niemieckie śmieci! W poniedziałek, 26 marca, granicę niemiecką przekroczył jadący z Francji pociąg z sześcioma pojemnikami Castor. Policja
Tagi:
Krzysztof Kęciek









