Strach czytać

Strach czytać

Ten felieton przeczytasz w dwie minuty. Stosuję dziś powszechnie przyjęty zwyczaj wymuszony chorobą społeczną, jaką stała się bibliofobia. Byłem szczerze zdumiony, gdy zauważyłem po raz pierwszy te informacje obok nagłówków internetowego „Dwutygodnika”, skierowanego przecież do konsumentów kultury niepopularnej, m.in. miłośników literatury. „Ten tekst przeczytasz w siedem minut” przed felietonem Masłowskiej lub esejem Drendy – serio? To raczej pociecha niż ostrzeżenie, bo przecież redakcja nie oznajmia nam w ten sposób: „Przykro nam, ale nie wycisnęliśmy z autorki więcej, musi wam wystarczyć tych kilka chwil czytelniczej rozkoszy”. A zatem to jakby dentysta tłumaczył pacjentowi: „Teraz muszę borować, to może być nieprzyjemne, ale nie potrwa dłużej niż parę minut, proszę dawać mi znać za każdym razem, kiedy poczuje pan ból”. Albo: „Czytajcie, to jest takie krótkie, że zęby was nie zdążą rozboleć”.  Mniemam, że informacje o ograniczonym czasie lekturowym mogą wynikać z nadgorliwości redaktorów, którzy dali się przekonać do klasistowskiego wymiaru czytelnictwa. Lud pracujący nie ma czasu na czytanie, więc w ramach inkluzywności wypuszcza się wiadomość w dwie strony: „Człowieku ciężkiej roboty, zdążysz przeczytać ten esej w przerwie obiadowej, a ty, lewicowy intelektualisto, nie zdążysz poczuć wyrzutów sumienia, że czytasz, podczas gdy inni harują przy maszynach”.  Owóż, szeroko komentowane zmiany na liście lektur szkolnych powinny być przygotowane strategicznie pod walkę z bibliofobią. Po co szkoła w ogóle przymusza ludzi do czytania? Na mój rozum po to, aby chociaż przez krótki czas swojego życia wykroczyli ponad poziom alfabetyzacji funkcjonalnej i potrafili ze zrozumieniem przeczytać coś więcej niż instrukcję obsługi elektrycznej szczoteczki do zębów. Ambitniej – aby dać szansę niektórym na znalezienie przyjemności w czytaniu/słuchaniu (przyjmijmy, że audiobooki też się liczą) dobrze opowiedzianych historii. Najambitniej – aby wyjątkowo predestynowanym uczniom pomóc odnaleźć piękno samego języka pozbawionego funkcji narracyjnej – a zatem odkryć przed nimi perły prozy eksperymentalnej i mowy wiązanej. Czytanie jest też nauką skupienia – to ważne wobec ADHD szerzącego się z epidemiczną prędkością w przebodźcowanym pokoleniu. Podmiot w stanie permanentnej dystrakcji może znaleźć ulgę, jeśli uda mu się zatopić w lekturze. Dla zdecydowanej większości lekcje polskiego to jedyna okazja, aby oswoić się z tzw. wysoką polszczyzną – o tym, jak bardzo pozostaje w nieoswojeniu, niech zaświadczy moja przygoda z pewną korporacją.  Opracowując firmowe komunikaty wewnętrzne i pisząc teksty do intranetowego miesięcznika, używałem po prostu poprawnego, nieco może nawet eleganckiego języka. Rychło poproszono mnie, abym zaczął kolokwializować, a nawet „brudzić” swoje teksty specjalnymi niepoprawnościami gramatycznymi, bo ludzie czują dyskomfort – odnoszą wrażenie, że czytają literaturę. Bibliofobia w czystej postaci. Być może zaczyna się to od szkolnego lęku nierozgarniętego ucznia przed trzynastozgłoskowcem zbudowanym na archaizmach. Przez dekady zderzano dziatwę z epopeją narodową, zamiast raczej przyjąć zerowe kompetencje kulturowe nastolatków i uczyć ich czytania ze zrozumieniem najprostszych utworów napisanych w języku współczesnym. W przypadku nowel sprzed stu i więcej lat objętość przypisów przekracza dalece tekst oryginalny – tak pojmuję przyczynę zniknięcia z nowej listy np. „Katarynki”. Wykreślenie pieśni i piosenek patriotycznych przyjmuję z radością, bo to oznacza odejście od hodowli nacjonalistów na marsz niepodległości. Zniknięcie z listy lektur zapisków więziennych prymasa i encyklik papieskich także mam za ruch tyleż odświeżający, co oczywisty, biorąc pod uwagę świeckość szkół. W tym samym kontekście wielką ulgą dla młodzieży będzie zepchnięcie „Quo Vadis” na listę uzupełniającą. Jako lekturę uzupełniającą dodałbym cykl bryko-pamfletów Jacka Podsiadły, który bez litości i znieczulenia obnaża najbardziej kuriozalne wytwory maniaków pióra. Nade wszystko tych, których wrzucono na listę lektur w latach kaczyzmu wyłącznie za zasługi w zgoła nieliterackiej dziedzinie „antykomunizmu”. Na przykład bogato inkrustowane złośliwym dowcipem streszczenia książek pomnikowej postaci rodzimej grafomanii, rozszalałego w płodności piśmienniczej Ferdynanda Ossendowskiego, to małe arcydzieła metatekstualne.    Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2024, 2024

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok