Na straganie w dzień zarazy

Na straganie w dzień zarazy

Warszawa 27.03.2020 Praga.Targowisko przy Uniwersam Grochow. fot.Krzysztof Zuczkowski

Giełdy hurtowe działają bez zmian, ale z targowiskami jest różnie Giełda Olimpia. W niedziele niehandlowe to tutaj jest towarowe centrum stolicy. Przyjeżdżają setki sprzedawców, nawet z odległych miejscowości. I przychodzą tysiące warszawiaków. Wielu po to, by kupić żywność po najniższych cenach. Bywa, że pod koniec dnia sprzedający rozdają produkty za darmo. I nikt nie wstydzi się brać. Często są to artykuły o krótkim terminie ważności, bywa, że dzień czy kilka dni po terminie, ale kupujący są przekonani, że im nie zaszkodzą. Zresztą nigdy nie było słychać o masowych zatruciach wśród klientów Olimpii. W czwartą niedzielę marca główna brama zamknięta. Ogłoszenie informuje, że z powodu koronawirusa i decyzji prezesa Rady Ministrów, chociaż premier takiej decyzji nie podjął. O godz. 8 w każdą niedzielę na giełdę zaczynają napływać klienci. Teraz za ogrodzeniem pustki. Przed bramą tylko jedno stoisko. Ogórki, melony, pory, mandarynki, rzodkiewki, ananasy, sałaty, winogrona, pomidory… Trzech sprzedających, dwoje kupujących, sześcioro funkcjonariuszy straży miejskiej. Trochę to zabawne, kiedy strażnicy miejscy pojawiają się w takiej sile, by poskromić sprzedawców warzyw i owoców. Bo ziemia jest miejska. A niech się zmarnuje! Sprzedający zdenerwowani. Kupujący skoncentrowani na towarach, ale uważają, by zachować przepisową odległość między sobą. Strażnicy skupieni na sprzedających. Obserwują ich z odległości kilkunastu metrów, patrzą, jak tamci pakują towar z powrotem do skrzynek. Zaraz przyjedzie samochód chłodnia, tymczasem napływają nowi klienci, by kupić pęczek rzodkiewek, dwa ogórki, kilogram pomarańczy, pora. Wszystko w bardzo niskiej cenie. Anna, elegancka kobieta w średnim wieku, dziwi się, że kiedy ludzie starają się przetrwać, nie pozwala im się kupić taniej warzyw i owoców, a sprzedającym nie daje zarobić paru groszy. Ona sama kupiła dwa kilo mandarynek i kilo pomidorów. Para młodych ludzi, Mariola i Janusz, taszczy dwie siatki wypełnione warzywami. Komentują głośno, tak żeby strażnicy miejscy słyszeli, że to nie w porządku. No bo Mariola, która pracuje w szpitalu, widzi, że brakuje tam maseczek i rękawiczek, a Janusz, który pracuje na lotnisku, widzi, że wcale nie bada się tych, którzy przylatują do kraju. A tu z powodu jednego stoiska z warzywami taki rwetes. Strażnicy robią zdjęcia do dokumentacji. Na koniec sfotografują pusty teren. Strażniczka chowa twarz w kołnierz bluzy, bo funkcjonariusze nie mają maseczek. Na rękach gumowe rękawiczki, jedna biała, druga niebieska. Widocznie ostatnie, które były w dyspozycji jednostki. Tłumaczy, że stoisko trzeba zwinąć, bo rozłożono je na terenie miejskim. Tu trzeba mieć pozwolenie od miasta, a miasto tych pozwoleń nie daje. Dlatego już o godz. 6 rano pod bramą giełdy zjawiła się policja i pouczyła sprzedających, że mają się zwinąć, a nawet wręczyła wezwanie do sądu. Potem wezwała straż miejską. Strażniczka przekonuje, że to rozłożenie stoiska jest nie w porządku wobec tych, którzy zwykle handlują na Olimpii, a teraz nie przyjechali. I zadaje retoryczne pytanie: „A co by było, gdyby oni wszyscy rozłożyli się wokół ogrodzenia giełdy?”. Zalatuje Bareją. Najbardziej zdenerwowany jest Artur, chociaż jest tylko sprzedawcą. Rzuca niecenzuralne słowa, aż strażnicy go uciszają. Mówi, że to niesprawiedliwe, bo duże dyskonty zagranicznych sieci mogą normalnie funkcjonować, a taki stragan nie. – Co mam zrobić, jak nie mogę nic zarobić? Mam kraść? – pyta. Waldek ma pokerową twarz. Jest szefem, więc to jego najbardziej dotknie zamknięcie stoiska. Tydzień wcześniej od godz. 6 do 8 sprzedali towaru za 1,5 tys. zł. Dziś ledwie za 300 zł. On zorganizował całe to przedsięwzięcie: kupił owoce i warzywa, wynajął samochód i zatrudnił Artura i Mykołę, Ukraińca ze Stanisławowa. Będzie musiał zapłacić za samochód, za godziny przepracowane przez sprzedawców. – Poszło w piach 7 tys. – mówi zrezygnowany. – Tyle kosztował mnie towar. Co z nim teraz zrobię? Część pewnie się zepsuje. W poniedziałek pojadę na bazar na Pragę. Może tam uda się resztę sprzedać. Jak człowiek nie chce żebrać ani wyciągać ręki do pomocy społecznej, to mu się nie pozwala handlować. Czy to sprawiedliwe? Strach włodarzy ma wielkie oczy W Polsce istnieje ponad 30 centrów handlu hurtowego. Jednym z największych jest Warszawski Rolno-Spożywczy Rynek Hurtowy w Broniszach. Zaopatruje województwa mazowieckie, podlaskie, warmińsko-mazurskie i lubelskie. Funkcjonuje od niedzieli do piątku całą dobę, jedynie w soboty o godz. 10 przerywa na 14 godzin handel. W halach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2020, 2020

Kategorie: Kraj