Superszpieg bez matury

Superszpieg bez matury

Brak kontaktu z amerykańskimi służbami byłby dla niemieckiego wywiadu większą tragedią niż ich nadużycia Korespondencja z Berlina Wydalając przedstawiciela CIA z Berlina, Angela Merkel wysłała pod adresem Białego Domu wyraźny sygnał. Sęk w tym, że to Stany Zjednoczone ustalają wytyczne w stosunkach z Niemcami. – To już przegięcie – skarżył się Joachim Gauck, pytany przez dziennikarzy o kolejny wątek w niekończącej się aferze podsłuchowej. W zwięzłym komentarzu prezydenta Niemiec, zwykle wypowiadającego się w tej sprawie wymijająco, niemieccy obserwatorzy dopatrują się zalążków poważnego kryzysu w relacjach z USA. Gauck sprowadził przekaz do prostego przesłania: niepożądanych agentów należy skutecznie usunąć lub przynajmniej przywołać do porządku, a inwigilacja rządu federalnego przekracza wszelkie granice. – Infiltracja Ministerstwa Obrony przelała czarę goryczy – pisze na łamach lewicowej „die tageszeitung” Astrid Geisler. Na pogorszenie się stosunków na linii Berlin-Waszyngton wpłynęły wydatnie informacje, które w zeszłym roku ujawnił Edward Snowden, sugerujący, jakoby służby krajów Sojuszu Pięciorga Oczu przechwyciły połączenia milionów niemieckich obywateli, w tym Angeli Merkel. Obama usiłował wówczas przedstawiać swoje racje, jednocześnie zapewniając, że wszystkie pluskwy naruszające prywatność pani kanclerz zostały usunięte. Tym samym dał jej do zrozumienia, że tych milionów pozostałych usunąć nie zamierza. Punkt zwrotny W Berlinie nie robi się niczego ze zbytnią ostentacją. Kraj, który przewodzi Europie, nie chce wystąpić w roli szwarccharakteru psującego relacje transatlantyckie. Poszlaki wskazujące na wykroczenia amerykańskiego wywiadu rozmywano miesiącami w gąszczu koncyliacyjnej propagandy. Gdy więc brylujący wcześniej podczas przecinania wstęg Joachim Gauck wyraził się stanowczo, przez kraj przetoczyła się fala oburzenia, którą tylko na chwilę zatamował triumfalny pochód niemieckiej reprezentacji w piłce nożnej. Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière oraz wyznaczony przezeń przewodniczący parlamentarnej komisji śledczej ds. afery podsłuchowej Patrick Sensburg, którzy wcześniej próbowali ugasić wzniecony przez Snowdena pożar, dziś przyznają, że mogą wyjść na jaw kolejne afery, które nadszarpną zaufanie do Stanów Zjednoczonych. Kulminacją napięcia było wydalenie najwyższego przedstawiciela CIA w Berlinie. Wydarzenie jest co prawda bezprecedensowe, skłaniające do przypuszczenia, że to punkt zwrotny w stosunkach Niemcy-USA, nasuwa się jednak pytanie, czy środki te zrobią na Amerykanach wrażenie. Tymczasem na łamy wiodących gazet trafiają przecieki na temat domniemanego agenta CIA. Co ciekawe, wśród współpracowników z Bundesnachrichtendienstu 31-letni mężczyzna uchodził za wybitnego znawcę polityki międzynarodowej. Po ujawnieniu skandalu dowiadujemy się, że jest niepełnosprawny i ma problemy z wymową. Jak twierdzi jego adwokat Klaus Schroth, na razie trudno ustalić, w jakim stopniu jest upośledzony. – Jego osobowość oraz kwalifikacje (czy też ich brak) nie predestynują go do pełnienia tak ważnej funkcji – mówi mgliście. Według ustaleń „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”, zatrzymany nie studiował ani nawet nie miał matury, mimo że w BND zdał wszelkie egzaminy kwalifikacyjne, a nie wypełniał tam przecież arkuszy testu na prawo jazdy. Zdumienie śledczych wzrosło, gdy podejrzany w przypływie szczerości oznajmił, że jego współpraca z CIA trwa już dwa lata. Przed pierwszym przesłuchaniem zakładano, że przekazywał on jedynie informacje na temat powołanej w kwietniu parlamentarnej komisji śledczej ds. NSA. Sprawdzana jest również hipoteza, że po stronie niemieckiej wplątane są w tę sprawę jeszcze inne osoby. Nazwisk jego łączników z CIA dotychczas nie ustalono, gdyż posługiwali się pseudonimami. Najwyraźniej skutecznie zatarli ślady. Domniemanego agenta zwerbowano nie w Berlinie, lecz w ambasadzie USA w Wiedniu. Rainer Rupp, niegdyś jeden z najważniejszych szpiegów NRD, twierdzi, że werbowanie agentów z kraju ościennego jest wypróbowanym manewrem służb specjalnych: – W ten sposób chcą zminimalizować ryzyko wykrycia tożsamości swojego agenta w obcym wywiadzie. Opinia publiczna wciąż nie poznała nazwiska podejrzanego. Media podają jego imię oraz nieweryfikowalne inicjały, pod którymi prowadził działalność w BND. Okazuje się jednak, że Markus R. był do swojego zadania doskonale przygotowany. Jako biegły w oddziale kryptografii miał dostęp do ściśle tajnych dokumentów BND, które skanował przeważnie w domu, by zatrzeć ślady. W ten sposób w ręce CIA trafiło najprawdopodobniej ponad 200 dokumentów, w tym spisy dyrektyw z urzędu kanclerskiego oraz stenogramy rozmów szefa BND Gerharda Schindlera.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 30/2014

Kategorie: Świat