Świat nie kończy się na Polsce

Świat nie kończy się na Polsce

PiS traktuje ideologię w sposób instrumentalny i wybiórczy. Mówi o bezpieczeństwie od bandytów, ale już nie przejmuje się bezpieczeństwem socjalnym Dr Piotr Żuk, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego PIOTR ŻUK (ur. w 1972 r.) – doktor socjologii, pracownik naukowy w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się głównie socjologią polityki, kulturą, mediami i problemami międzynarodowymi. Jest autorem i współautorem następujących książek: „Społeczeństwo w działaniu. Ekolodzy, feministki, skłotersi” (2001), „W poszukiwaniu innych światów. Europa, lewica, socjaldemokracja wobec zmian globalnych” (2003), „Demokracja spektaklu?” (2004), „Dogmatyzm, rozum, emancypacja” (2005). Niedawno ukazała się książka pod jego redakcją pt. „Media i władza”, a ostatnio – „My, wrocławianie. Społeczna przestrzeń miasta”. – Ciągle to słyszymy: nadchodzi era IV Rzeczypospolitej. Co to właściwie, według ciebie, znaczy? – To jest pytanie do ideologów Prawa i Sprawiedliwości. Dla mnie, i myślę, że dla większości społeczeństwa również, jest to dosyć tajemnicza kategoria. Pewnie wkrótce na własnej skórze odczujemy, co to jest. – Ale przecież znaki owej IV RP, kierunki jej rozwoju, zostały już w przestrzeni społecznej nazwane po imieniu: walka z układem, łże-elitami, powszechna lustracja, polityka historyczna, twarda ręka, silne prawo. Nie dostrzegasz tego, patrząc na Polskę? – Oczywiście, że dostrzegam. To wszystko, o czym mówisz, rzuca się w oczy głównie ludziom spoza Polski, którzy patrzą na to, co się u nas dzieje, z innej perspektywy. Polska jawi się jej obserwatorom jako kraj konserwatywny, zapatrzony tylko w przeszłość, pielęgnujący narodowe mity i nieumiejący podejmować współczesnych wyzwań. Chyba nie przez przypadek mamy najniższy w Europie poziom zaufania, a także bardzo niski poziom aktywności społecznej jako takiej. Większość ludzi nie należy do żadnych organizacji społecznych, a wskaźnik uzwiązkowienia pracowników jest jednym z najniższych w Europie. Powszechna postawa Polaków to ucieczka z życia publicznego, wycofywanie się z uczestnictwa w wyborach, odwracanie się plecami do spraw społecznych. – Od czego jest to ucieczka? Od wolności? Od demokracji? – Zygmunt Bauman nazywa to strategią „rozstania z polityką”. Jest to jedna z form obrony przed rzeczywistością, która nie za bardzo nam odpowiada. Tylko że ta taktyka jest nieskuteczna, ponieważ nie zmienia sytuacji ani trochę. Tak naprawdę nieważne, czy do wyborów pójdzie 50% czy 5, i tak pewne mechanizmy będą działać. Co więcej, ta strategia społeczeństwa jest na rękę elitom politycznym, które w ten sposób zostają pozbawione jakiejkolwiek kontroli społecznej. Mogą robić, co chcą, a każdy ich kolejny wątpliwy ruch pozostaje bez społecznej odpowiedzi. Tym właśnie różni się społeczeństwo polskie od społeczeństw zachodnich, gdzie właściwie każda, nawet niespecjalnie kontrowersyjna sprawa, powoduje, że ludzie wychodzą na ulice, dochodzi do masowych demonstracji, a protest nie pozostaje bez echa. Tymczasem u nas, choć jest mnóstwo powodów do społecznego oporu, generalnie – nie licząc lokalnych protestów niezauważanych przez media – mamy kompletny spokój. – Chyba jednak nie do końca tak jest. Przecież nominacja Romana Giertycha na stanowisko ministra edukacji oraz jego absurdalne decyzje obudziły młodzież. Mówi się nawet, że jest to wstęp do prawdziwego buntu społecznego w obronie wolności, że ludzie się budzą z tego uśpienia. – Znam te opinie, ale ich nie podzielam. Owo, jak mówisz, przebudzenie dotyka tak naprawdę niewielkiej części społeczeństwa, bardzo wąskich kręgów, najczęściej młodych ludzi z inteligenckich domów, niektórych przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej oburzonej bardziej estetyką rządzącej koalicji niż jej polityką. Ludzie, którzy mają najwięcej powodów, aby uczestniczyć w życiu społecznym, mówić „nie”, aktywnie bronić swoich praw – bezrobotni, pracujący za żałośnie niskie pensje, niemający możliwości zmienić własnego położenia – milczą. Nie mają czasu i energii, aby angażować się w jakiekolwiek zmiany. Czują się pozostawieni sami sobie. Nie chodzą też na wybory, a jak już głosują, to raczej na partie populistyczno-prawicowe. – Skąd ten marazm? Przecież po 1989 r. wydawało się, że coś się dzieje, że jest jakiś ruch, że ludzie rzucili się w wir przemian. – Na samym początku demokratycznego wrzenia była pewna aktywność, która coraz bardziej się obniżała i jednocześnie redukowała głównie do wymiaru ekonomicznego. Natomiast w sferze obywatelskiej tej aktywności właściwie nie było. Mówiąc krótko: rynek wbrew liberalnym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 32-33/2006

Kategorie: Wywiady