Warto zaznajamiać się z książkami o Polsce napisanymi przez autorów cudzoziemskich, nawet jeśli nam samym one niczego nowego nie odkrywają. Włoski autor, Marco Patricelli, zatytułował swoją książkę „Lance z papieru. Jak Polska doprowadził Europę do wojny”. Rzecz jest napisana z pozycji życzliwych Polakom – chwali się waleczność, odwagę, romantyzm i inne podobno charakteryzujące nas w czasie wojny zalety. Autor omawia błędy, jakie popełnił polski rząd, a w szczególności minister Beck, w tym takie, o których wolimy nie pamiętać jak np. popieranie polityki Niemiec wobec Czech, co nie było według Patricellego odosobnionym błędem, lecz tendencją, którą on nazywa „szakalizmem”, „żywieniem się politycznymi trupami”. Polska jako pierwsza uznała Anschluss (włączenie Austrii do Niemiec) i nie zdobyła się na choćby gesty sprzeciwu wobec innych posunięć przybliżających wojnę, dopóki sama nie poczuła się zagrożona, a poczuła się za późno. Stawiała opór tam, gdzie zdaniem autora, nie miała racji: upierała się przy prawach do Gdańska, nie godziła się na uzasadnione niemieckie żądanie eksterytorialnej autostrady przez tzw. korytarz. Błędy, jakie autor zarzuca polskiemu rządowi, wydają mi się raczej moralne niż polityczne. Fakt, że agresywne Niemcy produkowały 15 razy więcej stali niż Polska, sprowadzał błędy polskiego rządu do poziomu rzeczy bez znaczenia. Można było jedynie łagodzić nieuchronne starcie i przewidywalne skutki nieuchronnej klęski. Polacy nie przewidywali klęski i nie myśleli o łagodzeniu mocno zaognionych stosunków narodowościowych z Niemcami. Polityka „dumnego narodu” włoskiemu autorowi nie wydaje się ani dumna, ani polityczna. Zajęcie Zaolzia po uśmierceniu przez Niemców państwa czeskiego było „szakalizmem”, posunięciem najbardziej krótkowzrocznym, jakie można sobie wyobrazić i bardzo niehonorowym. Przyjmowanie mocarstwowych póz bez liczenia czołgów i samolotów u siebie i u wroga wyrażało skrajny narodowy subiektywizm. Z którego – dodajmy – Polacy nie wyleczyli się do końca wojny. Ani po wojnie, bo bezsilność wobec warunków narzuconych przez innych nie stanowi jeszcze dowodu realizmu. Przykrości, jakie sprawia nam włoski autor, wynagradza książka o lotnikach z Dywizjonu 303 napisana przez dwoje Amerykanów. Ona także nie mówi nam czego byśmy już nie wiedzieli o ważnych zdarzeniach, ale daje nadzieję, że ci cudzoziemcy, którzy ją przeczytają, dobrze o Polakach pomyślą. W rozmowie, jaką Paweł Wroński przeprowadził z parą autorską w „Gazecie Wyborczej”, padają sądy bardzo polskie. Mówi się tam, że opowieść w zamierzeniu autorów przygodowa „zamieniła się w smutną historię… W opowieść o tym, jak tych dzielnych żołnierzy zdradzili przywódcy wielkich mocarstw – brytyjski premier, Winston Churchill i prezydent USA, Franklin D. Roosevelt”. Ten uporczywie tkwiący w polskich umysłach pogląd o zdradzie jest fałszywy. Nie tylko dlatego, że słowo zdrada jest źle użyte. Błąd ma poważniejsze podstawy. Paweł Wroński zadaje pytanie: „Jesteśmy w roku 1943. Na konferencji w Teheranie Churchill i Roosevelt zgodzili się w tajemnicy przed Polską na linię Curzona jako wschodnią granicę Rzeczypospolitej”. Dla Polaków był to cios („Raz Teheranem w łeb, drugi raz Jałtą” – napisze później Kazimierz Wierzyński), ale zaraz powiem, dlaczego nie powinno to było naszych polityków zaskoczyć. Autorzy książki opowiadają, jak podczas wizyty Mikołajczyka i Churchilla w Moskwie, Mołotow „nagle mówi, że z Polską nie ma problemu granic, bo wszystko zostało już ustalone w Teheranie. Mikołajczyk zamilkł przerażony. A Churchill ze wzrokiem wbitym w ziemię oznajmia: Potwierdzam”. Za każdym razem, gdy natykam się na poglądy rządu londyńskiego i całego środowiska polskiej emigracji w Londynie, popadam w to samo zdziwienie: czy oni byli tak szczelnie odcięci od Anglików, że nie wiedzieli, co oni myślą? Czy nie czytali angielskich gazet? Czy nie pamiętali, jakie było stanowisko rządu angielskiego w sprawie polskiej granicy wschodniej w roku 1920? Czy nie wiedzieli, że rząd angielski uważał działania wojsk polskich w 1920 r. poza Polską etniczną za agresję przeciw Rosji? Nie można ówczesnego stanowiska angielskiego personalizować i kłaść na karb manii Lloyda George’a, bo Lloyd George nie był ani maniakiem, ani samodzierżcą, który robi, co mu się podoba niezależnie od opinii publicznej w swoim kraju. „Chociaż komunistyczne niebezpieczeństwo naprawdę zrodziło poważny niepokój w Wielkiej Brytanii i Francji – pisze Jan Karski w swej znakomitej monografii – Polskę
Tagi:
Bronisław Łagowski









