Pan Ryszard Demel

Pan Ryszard Demel trafił do Włoch z Andersem. Potem studiował w Rzymie sztuki piękne, a równocześnie podrywał w Padwie młodą Włoszkę, która ostatecznie wyszła za niego, wnosząc mu w posagu pałacyk na padewskiej starówce. A wtedy żołnierz się zlisił i wyjechał wraz z żoną do Wielkiej Brytanii. Nie wiadomo, czy tak lubił sos miętowy, czy mu po prostu teściowa dopiekła. W Anglii poznał i zaprzyjaźnił się z Sergiuszem Piaseckim, tym od „Kochanków Wielkiej Niedźwiedzicy” i teraz pilotuje jego wznowienia po świecie. Nie tylko wznowienia: dostałem od niego, rzecz jasna, nie publikowaną w ogóle, powieść „Adam i Ewa”. Pan Ryszard tymczasem wrócił do Padwy, ale już jako renomowany rysownik, witrażysta i wykładowca.

Mam przed sobą album jego rysunków „I musicisti di Riccardo Demel”, nakreślonych raczej nerwową kreską, co dziwne, bo on sam sprawia wrażenie bardzo spokojnego. Miał zresztą przypadłość podobną do mojej, to znaczy paraliż połowy ciała. Ale jego Włosi wyleczyli jakimiś kroplówkami, śladu nie zostało, nawet samochód prowadzi. Przeniósł się jedynie pod Padwę, co i nie dziwota, skoro osiemdziesiątka na karku. Ale jego największym tytułem do chwały nie są ani liczne publikacje, ani wystawy, ale witraże w katedrze padewskiej. Nie widziałem ich w oryginale, bo katedra była w remoncie, ale tylko kolorową fotografię dzieła. Moja przyjaciółka, Maria Wollenberg Kluzowa, malarka, przez którą właśnie pana Ryszarda poznałem, powiada, że to jest jakaś szczególna technika szkła stawianego sztorcem. Pamiętacie Państwo demoniczną opowieść Ksawerego Pruszyńskiego o witrażyście? Kiedy białe szkło zabarwiło się na purpurowo w momencie jego śmierci? Ale witraż Demela nie jest aż tak upiorny, głównie różne odcienie niebieskości.

A więc polski artysta zostawił ślad we Włoszech, przecież kraju genialnych plastyków. To chyba nie było łatwe. Katedra była w remoncie, ale baptyserium było otwarte. Wymalował je Giusto de Monabuoi w XIV wieku. Rzecz jest arcydzielna, ale w oczy rzucił mi się przede wszystkim jeden szczegół (?) – Chrystus i apostołowie mają złote aureole – a Judasz czarną, co jest wręcz niesamowite.

Jan Paweł II otworzył rzeczywiście Włochy na Polskę, co, naturalnie, nie odnosi się do Demela, który był tu wcześniej. Dzieje polskości w Padwie to w ogóle osobna historia. Polaków jest wielu, są ciepło witani , ale może to specyficzny włoski styl, gdzie turystyka jest niemal racją bytu. Włosi też próbują pisać po polsku, albumy miasta, mają, niestety, polską wersję. O niechże ich kule biją z tą polszczyzną, której często nie można zrozumieć. Jakieś „możnowładztwo”, jakieś „dozury”, „człąkowstwa”, nie mówiąc już o dziwach składni. Nie wiadomo, czy ktoś kogoś zabił, czy może sam został zabity, kto był czyim ojcem, a kto synem…

I tak powoli wygasała moja północnowłoska wędrówka. Ale tu nic się nie działo powoli, było to raczej coś w rodzaju sprinterskiego maratonu. Ale dość, by zrozumieć separatystyczne dążenia Północy. Nie, by je podzielać, sami Włosi powinni nawet lepiej od Polaków pamiętać rozkosze podziału. Ale Północ wywodzi się od innych plemion niż Południe, ma własne centra kulturalne i była, na dodatek, przez wieki skłócona z państwem papieskim. Kogo ścigał papież, ten uchodził do Wenecji. Ale przecież był i taki moment. Kiedy całkiem niezależnych miały Włochy coś ze 140. I właśnie tak było od tysiącleci.

Ale z tego wszystkiego to Wenecja wydaje mi się najszczególniejszym miejscem na świecie. Właśnie dlatego chcę o niej napisać książkę, o tym zarazem jarmarku i więzieniu, labiryncie, miejscu najwłaściwszym chyba dla delfinów. Splotły się tam wielkie interesy i fortuny z przemyślaną intrygą polityczną, z ducha raczej bizantyjskiego, wielkie zbrodnie z wielką sztuką. Miasto Shylocka, miasto Otella, którego Szekspir nie widział nigdy, a które wyczuł znakomicie. Wenecja może się przyśnić, może to być piękny sen, ale może i koszmarny.

Pan Ryszard osiadł w intelektualnej i wesołej zarazem Padwie. Nie pije wina, ale kiedy za dwa lata przyjadę, przymówiłem się o butelkę. Popatrzył spod oka i odrzekł, że postawił beczkę. No to trzymam za słowo.

Wydanie: 2000, 24/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy