Święta nad rozlewiskiem – rozmowa z Adkiem Drabińskim

Święta nad rozlewiskiem – rozmowa z Adkiem Drabińskim

Kino, które lubimy, uciekło do telewizji, a seriale mają coraz lepsze scenariusze Adek Drabiński – reżyser, scenarzysta, absolwent malarstwa i reżyserii dwóch łódzkich uczelni, w tym Filmówki. W Nowym Jorku żył i pracował przez 17 lat, ale zmiany na początku lat 90. ściągnęły go do kraju. Twórca filmów kinowych i spektakli telewizyjnych, dokumentów i wideoklipów. Najwięcej jednak zrealizował seriali. Już dawno stracił rachubę, a i tytuły się mylą. Sam nie wie, czy do „Domu nad rozlewiskiem” trafił z serialu „Rodzinka.pl”, czy z „Rodziny zastępczej”. Bo w roku 2009 pracował na planie wszystkich trzech! Najbardziej go cieszy to, że serial jako gatunek wspiął się na szczyty sztuki filmowej.   Aktorzy „znad rozlewiska” przez pięć ostatnich lat stali się bohaterami masowej wyobraźni. Telewidzowie ich lubią, tęsknią za nimi, a przede wszystkim ich znają. A pan? Po wyreżyserowaniu ok. 60 odcinków ciągle w cieniu… – Kiedy ja tak wolę! Widać, akurat tych potrzeb nie mam. Aktor to istota medialna z natury, a mnie półcień całkowicie odpowiada. Robię swoje. Jak pan trafił nad rozlewisko? – Jednego dnia kończyłem pracę na planie innego serialu o tematyce rodzinnej, drugiego spotkałem się z producentami, Katarzyną Kalicińską i ZOOM-em, aby następnego ranka stawić się na planie. Zespół był już skompletowany. I dobrze się stało, bo świetny zespół aktorski i techniczny dostałem w pakiecie. Wie pan, kto w niedzielny wieczór wybiera telewizyjną Jedynkę, dla kogo jest „Rozlewisko”, czy tylko się domyśla? – Teraz już wiem, bo spenetrowaliśmy temat, choć początkowo kierowałem się wyłącznie intuicją. Musiałem znaleźć właściwy klucz i odpowiedzieć sobie na ważne pytania, np. o balans między umownością a realizmem. Nasz telewidz zatem to raczej telewidzka, osoba w średnim wieku, częściej z mniejszej miejscowości niż z wielkiego miasta. I nic dziwnego. To w końcu serial o perypetiach życiowych i uczuciowych trzech pokoleń kobiet: matki, córki i babci. Wątki wymyślone przez Małgorzatę Kalicińską w jej flagowym bestsellerze wyczerpały się przy drugiej serii. Jedne postacie musiały ewoluować, znikać, drugie się zjawiały. To mi odpowiada, bo bardzo lubię filmy o kobietach, z udziałem kobiet i dla kobiet. Oglądać i robić. Ekipa serialu żyje pod presją fetyszu oglądalności? – Oczywiście! To istotne dla zamawiającego, czyli telewizji. Na szczęście szybko odetchnęliśmy, ekipa i producenci. Przeciętna oglądalność to 4,5 mln. Naprawdę nieźle. Wie pani, co jest dodatkowym atutem? Nasza fanka rozpoznaje rzeczywistość, jaką pokazujemy, ma szansę się z nią utożsamiać. Te kredensy, fajansowe talerze wiszące na ścianach, kubki i szklanki, z których się pije poranną kawę, a nie z markowej filiżanki. Rzęsa na jeziorze, prawdziwa krowa. Sklepowa Elwira, którą brawurowo gra Joanna Drozda, jest wiarygodna już na pierwszy rzut oka, a nie jakby się wyrwała z Galerii Mokotów. Bo jeśli chodzi np. o współczesne seriale policyjne, to mam kłopot z rozpoznawaniem rzeczywistości. Patrzę i nie wiem, czy jestem w Warszawie, czy w Nowym Jorku. I te imponujące wnętrza! Blichtr, sznyt. Młoda policjantka mieszka w wielkim lofcie z luksusową kanapą, czego oczywiście jej szczerze życzymy. Ciuchów super też. – Życzymy jak najbardziej. Ale dla mnie taki sposób obrazowania rzeczywistości jest właśnie prowincjonalny. Nieprawdziwy i wiochą jedzie. Raczej kompleksami. – Ale mówię o tym tylko dlatego, że na tym tle „Rozlewisko” zyskuje dodatkowy atut. Odbiorcy znają albo rozpoznają te klimaty i odbierają jako własne, prawdziwe. A jak pan znosi głosy krytyki, że „Rozlewisko” jest irytująco romantyczne, minoderyjne, egzaltowane? – Od dawna się tym nie przejmuję. Taka jest natura seriali. Mamy wierną grupę fanów i równie wierną grupę przeciwników. Czyli jest tak jak z każdym innym serialem. Ten trochę rajski obrazek jest świadomy. Kłopoty mamy w zasięgu ręki, za progiem, więc rzeczywistość „Nad rozlewiskiem” ma być pogodniejsza, bardziej optymistyczna, energetyczna. Świat – choć nieco lepszy. Ma być romantycznie, malowniczo, śpiewnie i umiarkowanie. Moderato cantabile… Bez brutalności w żadnej warstwie, ani słownej, ani wizualnej. Do tej pory był tylko jeden drastyczny wątek w pierwszym sezonie – śmierć dziewczynki, córki alkoholiczki Anny Wrońskiej, zwanej Wroną. I choć w filmie widzimy tylko scenę odnalezienia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 51-52/2014

Kategorie: Kultura