Świt po ataku

Świt po ataku

DAMASCUS, SYRIA - APRIL 07: (----EDITORIAL USE ONLY ? MANDATORY CREDIT - "SYRIAN CIVIL DEFENSE (WHITE HELMETS) / HANDOUT" - NO MARKETING NO ADVERTISING CAMPAIGNS - DISTRIBUTED AS A SERVICE TO CLIENTS----) Affected Syrian kids receive medical treatment after Assad regime forces allegedly conducted poisonous gas attack to Douma town of Eastern Ghouta in Damascus, Syria on April 07, 2018. At least 78 civilians dead, including women and children, according to the initial findings. WHITE HELMETS / HANDOUT / Anadolu Agency

Śmierć jest w Syrii na każdym kroku. Dzisiaj to sąsiad, a jutro może mama albo ja Tysiące ludzi mieszka pod ziemią – w piwnicach, tunelach czy prowizorycznych okopach. Głównie z obawy przed kolejnymi nalotami, ale też z powodu braku innego, bezpiecznego miejsca w okolicy. – Po ostatnich atakach rządowych sił zbrojnych nasze miasto zostało zrównane z ziemią, ale tylko ci, którzy musieli, wyjechali do obozów. Reszta żyje na gruzach – mówi 22-letni Amin Haszim, student inżynierii, mieszkaniec syryjskiej Dumy. Amin był świadkiem ostatnich nalotów, kiedy wojsko, wykorzystując zakazaną broń chemiczną, zbombardowało obszar wschodniej Ghuty. Niepokorna wschodnia Ghuta – Była trzecia, może czwarta nad ranem. Usłyszałem helikoptery, później samoloty. Huk wybuchów postawił mnie na równe nogi. Kilkanaście minut później krzyki i płacz uświadomiły mi, że stało się coś koszmarnego. Wiedziałem, że muszę się schować, by przeżyć. Krzyczałem do rodziców i rodzeństwa, płakałem. Zebraliśmy najmłodszych i zbiegliśmy do piwnicy. Tam spędziliśmy pierwszych kilka godzin. Potem nastała cisza. Trwała w nieskończoność. Chciałem wyjść i pomagać rannym, ale rozsądek nie pozwolił. Mama też zabroniła – wspomina Amin. Kiedy opadł kurz, zdecydował się wyjść ze schronu, by zobaczyć skutki ataku na Dumę oraz, w miarę możliwości, pomóc sąsiadom. – Zobaczyłem gruzy. Poczułem w gardle duszący pył i zrozumiałem, że w ataku użyto ładunków zawierających jakiś gaz. To zakazane przez wszystkie konwencje i przepisy międzynarodowe, ale Baszar al-Asad nic sobie z tego nie robi. Biegłem przed siebie i w każdym zakątku widziałem ruiny domów, a pośród nich ciała – kobiet, dzieci i mężczyzn. Ci, którzy przeżyli, płakali z powodu duszącego i paraliżującego gazu, którym przed chwilą oddychali. Czekali na jakąkolwiek pomoc, kogoś, kto nałoży im mokrą szmatę na twarz lub poda tlen. Pierwsi ratownicy zjawili się na miejscu kilkanaście minut po ataku, ale w przeszło 110-tysięcznym mieście trudno było dotrzeć z pomocą do wszystkich. Jak mówi Amin, chwilę przed atakiem zbombardowano lokalny szpital, a drogi wyjazdowe z miasta były zablokowane dużo wcześniej przez siły rządowe. Dlaczego? – Ludzie z rejonu wschodniej Ghuty, do której należy administracyjnie Duma, od zawsze sprzeciwiali się władzy Baszara al-Asada i to w naszym regionie były duże siły opozycyjne. Dlatego prezydent rozkazał zablokować drogi dojazdowe do Damaszku, zniszczyć infrastrukturę cywilną i nas zagazować. To była precyzyjna próba pozbycia się problemu. Do stolicy mamy zaledwie 15 km, ale nie możemy nic zrobić. Próba przedostania się karetki czy pomocy humanitarnej mogła się skończyć tragicznie – opisuje dalej Amin. Międzynarodowe organizacje humanitarne poinformowały, że w wyniku ataku chemicznego w Dumie zginęło ponad 70 osób, a kilka tysięcy walczy o życie i cały czas potrzebuje opieki medycznej. Syryjska szkoła przetrwania – Teraz, już po ataku i całkowitym zniszczeniu naszego miasta, życie wraca do normalności. O ile o normalności pośród zgliszcz i ruin można w ogóle mówić. Na północ od miasta powstał prowizoryczny obóz dla uchodźców, w którym koczuje kilkanaście tysięcy osób. Głównie kobiety i dzieci. Mężczyźni starają się pilnować gruzów i wyciągać spod nich pozostałości dobytku. Z nadzieją, że tam jeszcze wrócą. O ile znajdą się pieniądze na odbudowę – relacjonuje Amin. W tymczasowych obozach zorganizowanych po ataku chemicznym 70% poszkodowanych stanowią dzieci. Z myślą o najmłodszych, z inicjatywy mieszkańców i wolontariuszy, został rozstawiony specjalny namiot, by zapewnić im rozrywkę i odsunąć ich myśli od skutków makabrycznego ataku. – Nauczyciele i starsi koledzy wspierają ich w nauce. Jest generator prądu, który pozwala po zmroku siedzieć wspólnie przy jednym stole. Problem w tym, że nie ma bieżącej wody. Dostarczana jest tylko w beczkowozach i boimy się, że za chwilę, jak przyjdą upały, ludzie będą umierać z pragnienia. Trzeba jak najszybciej zbudować studnię głębinową i doprowadzić wodociąg. To obecnie największa potrzeba – podkreśla Amin. Mieszkańcy, którzy nie schronili się w tymczasowych obozach, śpią w samochodach, autobusach, bunkrach lub piwnicach. Wiele tysięcy osób skorzystało z sieci miejskich tuneli, w których wcześniej rebelianci magazynowali broń i amunicję. Amin wraz z rodziną przez pierwsze dni koczował w piwnicy. Jego bliscy z obawy przed kolejnymi atakami woleli nie wychodzić z kryjówki.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2018, 2018

Kategorie: Świat