Swoje chwalimy, cudze kupujemy

Swoje chwalimy, cudze kupujemy

Warto wybierać rodzime produkty nie tylko przed świętami. Niekiedy są lepsze, tańsze czy ładniejsze od importowanych, skutecznie wypierając je z naszego rynku Obecna cena cukru i VAT 23% – to nas dobija. Robimy tylko po to, żeby przetrwać – mówi Paweł Pogorzały, wytwarzający baranki wielkanocne w Cotoniu pod Gnieznem. Produkcja jest sezonowa i tradycyjna, jedynie cukrową masę wytwarza maszyna, potem trzeba już ręcznie. Na kosztującym 2 zł baranku trudno zbić kokosy, przeszkadza kryzys, słona cena cukru, oraz baranki chińskie, podobne do naszych cukrowych, lecz robione z udziałem tworzyw sztucznych. Polskiego baranka można bezpiecznie zjeść, co dziś daje mu jeszcze przewagę rynkową, ale jak się go zje, trzeba kupić nowego, a chiński może stać latami. Inne zwierzęta wielkanocne też już zauważają konkurencję. Do Polski wkroczyły bukareszteńskie zające czekoladowe po 17 zł, o czysto rumuńskim imieniu Heidi. Rakpol z Rakoniewic atakuje zającami importowanymi z Niemiec i Francji. W sklepach kokoszą się czekoladowe słowackie kwoki po 5,50 (puste w środku). Pełne są za to wedlowskie jaja, dzięki czemu sprzedają się dobrze, choć kosztują 1,8 zł, nawet trzy razy drożej niż inne. – Ale nasze pisanki mają nadzienie w trzech smakach, są zawsze z najlepszej czekolady, dbamy o każdy detal, firma ma ogromne tradycje – przekonuje Aleksandra Sikora z Wedla. Jakby nam tego kiedyś zabrakło Siłę tradycji widać i w jajach prawdziwych, gdzie szarogęszą się zielononóżki, stara polska rasa znosząca jaja ponoć wolne od złego cholesterolu. Cena jednego przekracza złotówkę, ale jakość i dobra promocja robią swoje, więc na naszym jajecznym rynku zagraniczni producenci nie mają szans. Niezachwiana jest także pozycja polskiej wódki. Polmosy sprzedano za granicę, ale wódkę wciąż produkuje się u nas. – O jej jakości decyduje surowiec (najlepsze zboże i ziemniaki), źródlana woda oraz wiedza i doświadczenie gorzelników. To jak z lutnikami – nie każdy potrafi z tego samego drewna zrobić doskonałe skrzypce. A Polacy jak nikt umieją oceniać niuanse jakościowe wódki – mówi Andrzej Szumowski, prezes Stowarzyszenia Polska Wódka. Naszych gustów nie zmienia import z Rosji, Ukrainy czy Finlandii. Kto kupi Niemiroffkę za 20 zł, mogąc mieć za 14 zł Ojczystą z Łańcuta? Choć gdyby Ojczysta była gorsza, nie pomogłaby ani nazwa, ani to, że powstaje w Polsce. Polacy przy zakupach kierują się głównie ceną, jakością i rozpoznawalnością marki. Kraj pochodzenia produktu nie ma dla nich istotnego znaczenia (a dla niemal 50% – wręcz żadnego), tak jak dla niemal wszystkich konsumentów świata. Tylko w USA umiejętna propaganda potrafi niekiedy skłonić klientów do preferowania amerykańskich wyrobów, oczywiście jeśli jakością nie ustępują importowanym. Oprócz wódki najlepsza będzie też krajowa zakąska. Nasze wędliny cieszą się coraz większą popularnością, czemu trochę sprzyja bałagan w regulacjach unijnych. – Nie istnieją żadne przepisy mówiące, jaki powinien być skład wędliny danego rodzaju – wskazuje Anna Janiszewska, dyrektor departamentu Inspekcji Handlowej w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kiedy weszliśmy do Unii, nasze dawne normy straciły ważność, a na przeregulowanym rzekomo rynku unijnym zapanowała pełna dowolność – każdą wędlinę można nazywać, jak się chce. Kiepską mielonkę sprzedaje się jako szynkę w puszce, wyrób łososiopodobny jako polędwicę – i żaden urząd nic nie może zrobić. Na tym tle producenci wytwarzający tradycyjne wędliny, odpowiadające smakiem i wyglądem nazwom znanym sprzed lat, wypadają bardzo dobrze, skutecznie zdobywając klientów. Z dalekiego kraju Do wielkanocnego koszyka na pewno trafi więc polska wędlina, choć sam koszyk może być z bardzo daleka. Polskie koszyki wielkanocne są po 7 zł, ale w sklepach jest coraz więcej chińskich – brzydszych, lecz kosztujących tylko 4 zł. – Nasze koszyki są znacznie trwalsze, polecam je z czystym sumieniem. W Polsce wiklinę ścina się raz do roku, w Chinach kilka razy. Chińska wiklina jest cieńsza, bardziej krucha – twierdzi Agnieszka Łokaj z firmy wikliniarskiej Wnuk, która wykorzystuje wiklinę pochodzącą z wierzb posadzonych nad Sanem. Wiklina broni się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2011, 2011

Kategorie: Kraj