Szalupa Świerkockiego

Szalupa Świerkockiego

Współtworzę małżeństwo książkołaków. Nie lubię określenia „mól książkowy”, zdaje się pogardliwe, ponadto z molami miewamy do czynienia sezonowo i są to wrogowie naszego domostwa, żarłoczni i wszędobylscy. Młoda lewica tak się zagalopowała w obronie człowieka prostego, że nie tylko rozgrzesza klasę robotniczą z nieczytania, ale samo czytanie uznaje za przywilej klasy próżniaczej, rozmowy o literaturze za klasistowski snobizm, wrogo odnosi się do fotografii domowych bibliotek i przywoływania kompetencji lekturowych w przestrzeni publicznej. Niechęć do książek jest zatem na propsie i z prawa, i z lewa, przy czym o ile skrajnie po prawej objawia się paleniem tytułów lewomyślnych, skrajnie na lewo sam jesteś spalony, jeśli się przyznasz, że czytasz. Obie strony wzdrygają się we wspólnym obrzydzeniu rangi najwyższej, kiedy spotkają uosobienie bibliofobicznych koszmarów: miłośników „Ulissesa”. Cóż pocznę. Żona jako telewizyjno-radiowa „pani od literatury” widnieje na liście adresowej tzw. gratisów większości wydawnictw, bywają jednak książki, ach, co tam, nazwijmy je wydarzeniami literackimi, ech, nie szczędźmy epitetów: chodzi o epokowe wydarzenia kultury słowa – wobec których należy się pokłonić i rytualnie wysupłać stosowną kwotę, płacąc za kawał dobrej roboty wydawcy i autorowi. Oto więc Żona, nieomylnie odczytując listę moich pragnień, kupiła mi urodzinowo dwa tomy, na które czekałem,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2021, 44/2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok