Szczęść Boże rewolucjonistom! – rozmowa z prof. Karolem Modzelewskim

Szczęść Boże rewolucjonistom! – rozmowa z prof. Karolem Modzelewskim

Najważniejsze są idee. One poruszają światem życia społecznego i polityki, a nie jakieś konieczności rachunkowe Prof. Karol Modzelewski – historyk, badacz wieków średnich, wieloletni więzień polityczny PRL, współautor, wraz z Jackiem Kuroniem, „Listu otwartego do Partii”. To on wymyślił nazwę „Solidarność”. Rzecznik związku. 13 grudnia 1981 r. internowany. W latach 1989-1991 senator OKP, do 1995 r. honorowy przewodniczący Unii Pracy. Kawaler Orderu Orła Białego. W listopadzie ukazała się jego wspomnieniowa książka „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, Iskry, Warszawa 2013. Powiedział pan niedawno, że gdyby pan wiedział, że te osiem i pół roku spędzone przez pana w więzieniu posłuży reaktywacji kapitalizmu, nigdy by w to nie wszedł… – Bo szkoda czasu. Czas to pieniądz – czyli w naszym kapitalizmie wartość najwyższa (śmiech). Jak szukałem wroga ludu Ukształtował pana ojczym, Zygmunt Modzelewski? – W wieku dorastania. Bo we wczesnym dzieciństwie ukształtował mnie dom dziecka. Radziecki. Ale później, kiedy dorastałem, to jednak Modzelewski. Mimo że o polityce niemal w ogóle nie rozmawialiście. – Nie trzeba koniecznie mówić o polityce, żeby sposób wartościowania był widoczny! Ojczym rzeczywiście unikał ze mną rozmów o polityce, jak przypuszczam, dlatego że nie chciał mówić fałszywie. A przede wszystkim – to było niebezpieczne. Za stalinowskich czasów o pewnych sprawach w domach się nie rozmawiało. Zygmunt Modzelewski umarł w roku 1954. Po jego śmierci matka powiedziała panu prawdę o stalinizmie. – Powiedziała mi pod koniec 1954 r. Chlusnęła mi to od razu jak w „Archipelagu GUŁag”. Wiele lat dławiła to w sobie. Była córką mienszewika, który zginął w tamtych czasach. Wyszedł z łagru jako żywy trup, trzy tygodnie przed śmiercią. Uwierzył pan od razu? – W to, co mama mówiła? Oczywiście! Wcześniej, kiedy pański ojczym złoś­liwie komentował niektóre przejawy stalinizmu, patrzył pan na niego podejrzliwie, jak na wroga ludu. – W ZMP mnie uczono, że wróg czuwa, wszędzie się wciska, a tu mój stary mówi jak wróg! Gdy podniesiono ceny na artykuły spożywcze, zapytał go pan, po co to zrobiono. I usłyszał w odpowiedzi: „Żeby ludzie mniej jedli, a więcej pracowali”. – Poza tym mówił, że u nas aresztuje się niewinnych. Powiedział tak: „Aresztowany to nie znaczy, że winny”. A co to znaczy? Że aresztuje się niewinnych. To mi się wydało niedopuszczalne! I tak, powolutku, to pan został wrogiem ludu… – Lud zawsze darzyłem ciepłymi uczuciami. Zobaczyłem za to, że nie darzy go nimi władza – więc przestałem darzyć ciepłymi uczuciami władzę. Czułem się jak Waryński Pan i Jacek Kuroń byliście pierwszymi konspiratorami w Polsce Ludowej. Nie było opozycji, nie było konspiry, kraj niedawno wyszedł ze stalinizmu, ale przecież jest socjalistyczny, i nagle pojawia się dwóch młodych ludzi, którzy zaczynają organizować działalność podziemną, konspirację, walkę z władzą. – Najpierw próbowaliśmy w ra­mach systemu. To znaczy przeciw systemowi, ale w ramach systemu, poprzez formy legalne. System był jednak na tyle szczelny, że to uniemożliwiał. No i gdy doszliśmy do ściany, trzeba było się przebić na drugą stronę. A przebić się na drugą stronę można było tylko metodą podziemną. Zaczęliśmy więc konspirować. I wpadliśmy. Czuł się pan takim Waryńskim? – Pewnie! Z tym że nie chciałem koniecznie wypluwać płuc. Powiem tak: za pierwszym razem czułem się jak Waryński. Za drugim, kiedy szedłem do więzienia w roku 1968, uważałem, że nie dało się inaczej. Że byliśmy na musiku. Za trzecim – w grudniu 1981 r. – to było nieuniknione. Taka była logika rewolucji, w której uczestniczyliśmy. Mam na myśli tę rewolucję, która skończyła się w grudniu 1981 r. i została zdławiona. Rozpoczynając działalność opozycyjną, podziemną, mieliście wyobrażenie, jak działać, jak budować konspirę, struktury? Jak obalić ten ustrój? – Uważaliśmy, że robotnicy będą musieli się zbuntować, bo władza dociśnie ich ekonomicznie do ściany. Tak nam wyszło z lektury rocznika statystycznego i założeń planu na lata 1966-1970. Pisaliśmy, że bunt nastąpi za góra pięć lat. Do 1970 r. Można powiedzieć, że zdążyliśmy na ostatnią chwilę, tylko że to nie system się zawalił, ale Gomułka. Uważaliście, że najpóźniej w roku 1970 będzie rewolucja. I żeby nie przekształciła się w ślepy bunt, musi być organizacja, która to ogarnie. – Tak! Ale między tym, co myśmy uważali i pisali w 1964, 1965 r., a tym, co zdarzyło się w roku 1970,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 51-52/2013

Kategorie: Wywiady