Szczęście i wyrzuty sumienia

Szczęście i wyrzuty sumienia

Zostawiliśmy nasze dotychczasowe domy i wyszliśmy z jednym kubkiem

W kabarecie Pineska poznaje pani swojego przyszłego męża Lucjana Kydryńskiego. Wtedy mieli państwo jeszcze inne związki – pani była już mężatką.

– Rzeczywiście, każde z nas miało swoje własne życie. Poznaliśmy się przypadkowo. Przyszedł do Pineski do kawiarni Nowy Świat. W programie wieczoru zapowiedziana była parodia radiowych występów dziennikarza, który wtedy cieszył się ogromną popularnością, a którego nikt nigdy nie widział. Prowadził „Rewię piosenek”, „Magazyn muzyczny”, „Wiolinem i basem”. Wszyscy znali jego audycje i jego głos. Zbyszek Kancler, ten sam, który angażował mnie do Pineski, znakomicie go sparodiował, z tym charakterystycznym „r”.
Wtedy, przez szparę w kulisie, pierwszy raz go zobaczyłam. Nie powiem, żebym się zachwyciła. Wyobrażałam go sobie inaczej. Tu znów pojawia się motyw przypadku, zrządzenia losu. Tak czy inaczej, nie przypuszczałam, że ten człowiek, Lucjan Kydryński, będzie przez długie lata człowiekiem mi najbliższym. I że będą to najwspanialsze, najpiękniejsze lata mojego życia. Wtedy nic między nami się nie wydarzyło. Ani wtedy, ani przez kilka następnych lat. Natomiast kiedy zaczął robić programy w telewizji, byłam przez niego do nich angażowana. Upłynęło siedem lat, zanim los powiązał nas ze sobą.
Los? Czyli byli państwo sobie przeznaczeni?
– Tak. Wierzę w to.
Tyle lat pani go znała i nie drgnęło pani serce?
– Bardzo się lubiliśmy, ale tylko towarzysko.
To kiedy strzelił piorun z jasnego nieba?
– Nie chce mi się opowiadać tych szczegółów z piorunami. Było coś takiego, ale nie będę o tym mówić.
W swojej książce Lucjan Kydryński napisał: „To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. […] Myślę, że początkowo Halina nie odwzajemniała w pełni moich uczuć. O wzajemność musiałem dopiero zabiegać”.
– To nawet wydaje się dziwne, jak dzisiaj na to patrzę. Znałam go wiele lat, wielokrotnie się spotykaliśmy przy okazji koncertów, festiwali i programów telewizyjnych, ale nie zastanawiałam się, co on o mnie myśli i czy coś do mnie czuje. Do głowy by mi nie przyszło, że cokolwiek będzie nas łączyć.
Ale wspominała pani wcześniej, że się lubiliście.
– I tylko tyle, nic nie zapowiadało, zwłaszcza u mnie, głębszego uczucia. Kiedyś jechaliśmy pociągiem na koncert i na korytarzu przegadaliśmy całą noc. Rozmawiało nam się fantastycznie. I odtąd fantastycznie gadało nam się przez 40 lat. I znów myślę, że to było przeznaczenie. Potem, po tej podróży, Lucjan, który mieszkał wówczas w Krakowie, coraz częściej przyjeżdżał do Warszawy. Już nie tylko w swoich sprawach zawodowych – przyjeżdżał spotkać się ze mną. Fascynował mnie jako człowiek, miał w sobie niespotykane ciepło. No i bardzo mi imponował, nie tylko dlatego, że był popularny. Podziwiałam go za wiedzę, sposób bycia…
Zjednywanie sobie ludzi?
– Nie, Lucjan nie był człowiekiem, który posiadał umiejętność zjednywania sobie innych, mimo że miał wielkie grono przyjaciół i znajomych, którzy go lubili i cenili. Wyróżniał się na tle PRL-owskiej szarości.
Kiedy się pani zorientowała, że jest zakochana?
– Dosyć szybko. Jeśli się nie spotykaliśmy, to dzwoniliśmy do siebie. Coraz częściej o nim myślałam. W pewnym momencie poczułam, że coś z tym trzeba zrobić. Że to początek jakiegoś innego życia. Ale jednocześnie byłam w związku małżeńskim, bardzo dobrym. Mój pierwszy mąż był nie tylko opiekuńczy, był niezwykle kulturalnym, inteligentnym, mądrym człowiekiem. Mimo to poświęciłam dom i małżeństwo, a przecież nie wiedziałam, jak nam z Lucjanem ułoży się życie. Wtedy myślałam tylko o tym, by rzucić wszystko i z nim być.
Pani mąż zauważył, co się z panią dzieje?
– Musiał to zauważyć, miał przecież oczy i serce.
Nie miała pani poczucia winy?
– Teraz mam większe niż wtedy. Wówczas nie brałam pod uwagę uczuć otaczających mnie osób. Nie myślałam choćby o matce mojego pierwszego męża, o tym, co musiała przeżywać. Teraz myślę bardzo często. Kiedy syn ją zawiadomił, że się rozchodzimy, była już sama, nie miała męża. Gdyby jeszcze raz coś takiego się zdarzyło, to może porozmawiałabym z nią. Wtedy nie było mnie na to stać.
Przypominam też sobie moment, kiedy stoję na ulicy Długiej naprzeciwko Polskich Nagrań, gdzie powstawały moje płyty, wchodzę do budki telefonicznej, dzwonię do swojej mamy i mówię jej, że się rozwodzę. Teraz myślę: jak ja mogłam jej coś takiego zrobić, w taki sposób? Dlaczego nie starczyło mi wyobraźni, by zważać na to, co w takiej chwili może czuć drugi człowiek?
Jak wyglądały pani rozmowy z ówczes­nym mężem? Czy jest w ogóle jakiś sposób na rozstanie się, żeby to nie było takie bolesne?
– Nie ma cudów. Najpierw musiałam wykrztusić, że odchodzę. A jemu przecież nie było to obojętne. Musiało być mu bardzo przykro, ale nadzwyczaj pięknie to zniósł. Z jednej strony, wiele mnie to kosztowało, a z drugiej, myślałam wyłącznie o sobie i Lucjanie. Są takie chwile, kiedy człowiek nie rozgląda się wokół, nie wpatruje się w ból innych.
Przeżycia związane z rozwodem są bardzo trudne. Człowiek myśli, że świat mu się wali, nawet kiedy sam odchodzi. Strata boli, czasem nawet tak bardzo jak śmierć drugiego człowieka.
– No pewnie. Ale wtedy, kiedy odchodziłam, nie miałam poczucia, że świat się wali. Miałam poczucie, że cały świat idzie do mnie z otwartymi ramionami. W takim momencie nie istnieje wrażliwość na cudze cierpienie, a przecież nie mogę powiedzieć, że jestem osobą, która nie potrafi współczuć. Potrafię. Natomiast wtedy serce pracuje w innej sprawie niż mózg.
Przeżywaliśmy z Lucjanem okres szczęścia, ale tylko my. Teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, jak to było możliwe, że wtedy tak łatwo mi było zostawić dotychczasowe życie. Na pewno nie zdecydowałabym się na to, gdyby któreś z nas miało dzieci. Miałam także nadzieję, że mój pierwszy mąż jakoś ułoży sobie życie.
Na pewno była to dramatyczna chwila i dramatyczna decyzja. Towarzyszyły jej wyrzuty sumienia, to jest normalne. Ja w ogóle składam się ze szczęścia i nieustannych wyrzutów sumienia. Każdy z nas, myślę, powinien się zastanowić: jestem szczęśliwy, ale czy wokół mnie wszyscy też są szczęśliwi? Chciałoby się, ale czy wszyscy w tym samym momencie mogą być szczęśliwi?
Do dzisiejszego dnia ma pani wyrzuty sumienia z powodu tamtego rozwodu? Dlaczego?
– Długo miałam. Kiedyś w radiu usłyszałam panią psycholog Ewę Woydyłło, która mówiła o tym, że musimy umieć sobie wybaczyć. Nie możemy żyć tylko wypominaniem sobie, że coś zrobiliśmy nie tak. To były mądre słowa. Bo rzeczywiście nie da się wiecznie żyć w poczuciu winy, to odbiera nam energię. Zamieramy, jeśli nie potrafimy sami sobie wybaczyć.
No tak, ale wiele osób jest przekonanych, że by móc wybaczyć sobie, najpierw trzeba o wybaczenie poprosić osobę, której się wyrządziło krzywdę. Łatwo jest przyjść do kogoś i powiedzieć: „Przepraszam, wybacz mi”?
– Nie wiem. W tamtej sytuacji nie prosiłam o wybaczenie. Natomiast mogę powiedzieć, że w innych wypadkach nie zdarzyła mi się nigdy sytuacja, która obciążyłaby mnie na resztę życia i musiałabym z tym funkcjonować i jakoś sobie radzić.
Także pan Lucjan musiał sobie poradzić z sytuacją odejścia od swojej rodziny. Rozumiem, że mieli państwo siłę unieść te dwie tragedie. Rozmawiali państwo o tym ze sobą?
– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ja sporo o tej sytuacji myślałam, rozważałam ją w sobie, choć w tamtym czasie nie zadawałam sobie zbyt wielu pytań, jego też nie pytałam. Lucjan nie był człowiekiem, z którym siada się na kanapie czy przy stole i analizuje te najbardziej osobiste emocje. On był skryty, dość zamknięty. Teraz, kiedy go wspominam, czasem myślę: mój Boże, tak dobrze go znałam, a właściwie w ogóle go nie znałam. A pani zna najbliższą osobę? Do samego końca?
No nie.
– Właśnie. Dałabym sobie rękę uciąć, że wiem o nim wszystko. A teraz, z perspektywy lat, kiedy mnie pani o niego pyta, to czuję, że muszę trochę zweryfikować dotychczasowe myślenie. Tak, Lucjan był człowiekiem hermetycznym, nie miał zwyczaju opowiadania o swoich wewnętrznych emocjach czy bólach, tych najbardziej ukrytych. Nie dzielił się nimi ze mną. A przecież wiem, że bardzo przeżywał tę naszą historię, która musiała zranić kilka osób, ale się nie zwierzał.
Zostawili państwo swoje dotychczasowe rodziny i postanowili być razem.
– Zostawiliśmy nasze dotychczasowe domy i wyszliśmy z jednym kubkiem. Tułaliśmy się po różnych mieszkaniach, a nie byliśmy specjalnie  dobrze sytuowani. Spotkaliśmy się jako ludzie dojrzali. Ja miałam prawie 30 lat, Lucjan był o dziewięć lat starszy.
Decyzja, żeby być razem, była dojrzała? Czy raczej wynikała z emocji?
– Jedno i drugie. Niewątpliwie emocje były ogromne. Ta decyzja wynikała z wielkiej fascynacji i z wielkiej miłości. To są potężne słowa i pewnie nie powinny być nadużywane, ale tak było. Musieliśmy dokonać wyboru i podjąć zdecydowane kroki. Trzeba było pożegnać nasze dotychczasowe związki. Ale nie wyobrażaliśmy sobie, że nie będziemy razem.
Jak zareagowała pani mama, kiedy dowiedziała się o związku z panem Lucjanem? Stanęła po pani stronie?
– Broń Boże. Mama była przerażona i zrozpaczona tym, że mając, jak twierdziła, wspaniałe małżeństwo, odchodzę do innego człowieka. Mówiła: „Po co ty się ładujesz w takie bagno? Masz takiego dobrego męża, daj sobie spokój!”. Trochę trwało, zanim mi wybaczyła. Ale kiedy poznała Lucjana i odnalazła się w tej nowej sytuacji, to po prostu przyjęła ją.
A co pani mamę przekonało do pana Lucjana?
– Jego urok, wdzięk. Ale przede wszystkim to, że kiedy patrzyła na mnie, widziała, że jestem naprawdę szczęśliwa.
Długo to trwało, nim zaakceptowała nową sytuację? Miesiąc, rok?
– Dłużej.
Bolało, że mama nie wspiera pani w tym wyborze?
– Miała prawo do własnego zdania, więc nie bolało. Oczywiście moja sytuacja była komentowana, ale nie widziałam powodu, żeby tych opinii czy rad słuchać. Każdy uważał, że ma prawo ingerować w moje życie. Nawet obcy ludzie komentowali mój wybór. Ale to mnie wtedy nie interesowało. Nie oglądałam się za siebie.
Czy to był też test na przyjaźnie?
– Nie. Bo ci, którzy mnie ostro krytykowali, nie byli moimi przyjaciółmi. To byli znajomi.
Co mówili?
– „Co ty robisz?! Masz takie świetne małżeństwo. Czy ty wiesz, kogo sobie bierzesz? Przecież to jest straszny człowiek! Bawidamek, lowelas”. Nie zważałam na te wszystkie ostrzeżenia, które docierały do mnie z różnych stron. Lucjan był bardzo przystojnym mężczyzną, różne panie zachwycały się nim. Miał opinię kobieciarza.
Uwodziciela?
– Tak, ale myślę, że była to powierzchowna opinia. Bo jak to się stało, że zainteresował się tylko tą jedyną?
W jednej z piosenek śpiewa pani: „Gdyby przyszło mi znów przewędrować każdy dzień, miesiąc, rok życia mego, nie zmieniłabym jednego słowa, nie cofnęłabym postępku żadnego”. Nie cofnęłaby pani tamtej decyzji?
– Skąd! Owszem, jak pani widzi, dziś częściej niż wtedy myślę o bólu, jaki mogłam innym tą decyzją sprawić. Ale cofnąć? Nigdy. Mało tego! Dziękuję losowi, że zdarzyło mi się takie uczucie. Miałam szczęście w życiu, że tej chwili nie odrzuciłam. Że potrafiłam ją uchwycić i zatrzymać.

Tytuł pochodzi od redakcji

Fragment rozmowy z książki Kamili Dreckiej Halina Kunicka. Świat nie jest taki zły, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2015

Wydanie: 17/2015, 2015

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy