Szczyt intryg i kompromisów

Szczyt intryg i kompromisów

Unia Europejska z konstytucją, ale bez przewodniczącego Rządy Unii Europejskiej zapomniały o dyplomatycznej powściągliwości. Za kulisami ostatniego szczytu UE w Brukseli „intrygowano, targowano się, grożono, wabiono, oczerniano i oszukiwano się nawzajem”, jak ujął to niemiecki magazyn „Der Spiegel”. Podczas konferencji szefów państw i rządów UE, która odbyła się 17 i 18 czerwca w belgijskiej stolicy, zamierzano uzgodnić wreszcie traktat konstytucyjny, a także wybrać nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej. Pełniący obecnie tę funkcję włoski polityk Romano Prodi wraz z całym organem wykonawczym Unii zakończy kadencję 31 października br. Sprawa nominacji następcy Prodiego rozbudziła ogromne emocje, doprowadziła nawet w nocy z 17 na 18 czerwca do przerwania obrad na kilka godzin. W szranki stanęło aż ośmiu lub dziewięciu kandydatów, żaden jednak nie zdołał uzyskać odpowiedniego poparcia. Przewodniczący Komisji UE to najważniejszy urzędnik Wspólnoty. Tylko komisja ma prawo proponowania nowych ustaw europejskich (stanowią one obecnie około połowy wszystkich regulacji prawnych w 25 państwach Unii). Gremium to, zatrudniające 23 tys. urzędników, czuwa, aby państwa członkowskie przestrzegały przyjętych praw, a także aby nie łamały zasad konkurencji gospodarczej. Ostatni przewodniczący komisji nie mieli szczęśliwej ręki. Jacques Santer musiał ustąpić w atmosferze skandalu korupcyjnego, Romano Prodi zaś jest uważany za bezbarwnego i popełniającego liczne gafy funkcjonariusza, który pozwolił, by przywódcy najważniejszych państw Wspólnoty zepchnęli go na boczny tor. Komentatorzy podkreślają, że powiększona Unia Europejska, szukająca nowej roli i borykająca się z eurosceptycyzmem lub obojętnością obywateli, potrzebuje na stanowisku przewodniczącego komisji polityka większego formatu, potrafiącego przekonać społeczeństwa do idei europejskiej. „Wszystko jedno, lewicowy czy prawicowy, mężczyzna czy kobieta, dajcie nam przewodniczącego, który umie rozmawiać z ludźmi. Od czasów Jacques’a Delorsa żaden tego nie potrafił”, powiedział brytyjski minister ds. Europy, Denis MacShane. Sęk w tym, że nie ma klarownych warunków, jakie musi spełniać idealny kandydat. Wiadomo, że powinien mówić po francusku – wtedy może liczyć na poparcie Paryża. Powinien być przekonanym Europejczykiem, niesplamionym niepoprawnymi politycznie uczynkami. Dobrze byłoby, gdyby miał doświadczenie, zdobyte na stanowisku szefa rządu. Oczekuje się, że przedstawi jakąś wizję Europy, tylko że takich sprzecznych ze sobą wizji jest kilka. Prodi to lewicowy liberał pochodzący z dużego kraju. Skomplikowane zwyczajowe zasady obowiązujące w Unii wymagały więc, aby schedę po nim przejął konserwatywny polityk z małego państwa. Przewodniczącego nominują szefowie rządów, ale w lipcu musi go zatwierdzić Parlament Europejski. W tym gremium najsilniejszą frakcję utworzą konserwatyści i chadecy, skupieni w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), którzy zdobyli ponad 37% mandatów i z pewnością nie zgodzą się na socjalistę. Polityk starający się o fotel po Prodim musi też mieć poparcie własnego rządu. Obserwatorzy w Brukseli twierdzili, że duże szanse na zdobycie stanowiska przewodniczącego komisji miałby obecny komisarz ds. rozszerzenia UE, Günter Verheugen. Niemiecki minister spraw zagranicznych, Joschka Fischer, wciąż jednak nie wyrzekł się marzeń, że po wyborach do Bundestagu w 2006 r. zostanie szefem europejskiej dyplomacji. Oczywiście, nie może być dwóch Niemców na czołowych stanowiskach we Wspólnocie, toteż władze w Berlinie nie wystawiły Verheugena w szranki. Berlin proponuje za to, aby utworzyć nowe stanowisko wiceprzewodniczącego Komisji UE. Miałby on zostać superkomisarzem ds. gospodarczych, który ożywiłby przemysł Unii, a przy okazji dbałby o niemieckie interesy (na superkomisarza typowany jest właśnie Verheugen). Nie bez znaczenia pozostaje prezencja polityka ubiegającego się o najwyższy urząd we Wspólnocie. Brytyjski dziennik „The Guardian” uznał, że czynnikiem dyskwalifikującym premiera Belgii, Guya Verhofstadta, jest widoczna luka w uzębieniu. Przed konferencją w Brukseli prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schröder uzgodnili, że najlepszym przewodniczącym komisji będzie właśnie 51-letni Verhofstadt, flamandzki liberał, polityk zdolny zarówno do zawierania skutecznych kompromisów, jak i do dyplomatycznej hucpy, władający holenderskim, włoskim, angielskim i francuskim. Ale kandydaturze tej zdecydowanie przeciwna jest Wielka Brytania. Premier Blair nie może darować belgijskiemu przywódcy sprzeciwu wobec wojny z Irakiem. W kwietniu 2003 r. Verhofstadt zorganizował w Brukseli „pralinkowy szczyt”, podczas którego przywódcy Francji, Niemiec, Belgii i Luksemburga dyskutowali o bardziej niezależnej od USA europejskiej polityce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 26/2004

Kategorie: Świat