Abu Musaba az-Zarkawiego fetowano jako terrorystę na nowe, brutalne czasy Na kamerze zapaliła się kontrolka nagrywania. Abu Musab az-Zarkawi w obu dłoniach ściskał kartki, z których zaczął czytać. Był ubrany na czarno, od szarawarów i kurtki po zakrywającą mu twarz kominiarkę, i górował nad bladą postacią w pomarańczowym drelichu, siedzącą przed nim na kocu. Siedzący człowiek zmieniał nieco pozycję, było mu niewygodnie, bo ręce i nogi krępowały mu linki. – Narodzie islamu, oto wspaniałe wieści! – zaczął Az-Zarkawi po arabsku, przesadnie akcentując słowa. – Pojawiły się pierwsze oznaki świtu, dmą wichry zwycięstwa. Po bokach Az-Zarkawiego stało czterech jego ludzi, również ubranych na czarno i w kominiarkach. (…) Wszyscy znajdujący się w pokoju sprawiali wrażenie skrępowanych obecnością kamery wideo, z wyjątkiem młodzieńca w drelichu, który patrzył prosto przed siebie, jak odurzony. Cokolwiek przelatywało mu przez głowę, po Nicholasie Evanie Bergu w żaden sposób nie można było poznać, czy wiedział, co ma go za chwilę spotkać. Zanim ludzie w kominiarkach weszli do tego pomieszczenia, Berga posadzono przed tą samą kamerą na plastikowym krzesełku i kazano mu odpowiadać na pytania dotyczące jego samego. Wyglądał na odprężonego, ręce złożył na udach i mówił tak spokojnie, jakby rozmawiał o otwarciu rachunku bankowego. – Nazywam się Nick Berg – zaczął. – Mój ojciec ma na imię Michael, matka ma na imię Susan. Mam brata i siostrę, Davida i Sarah. Mieszkam w West Chester w stanie Pensylwania, niedaleko Filadelfii. Gdzieś podziały się jego okulary, a policzki pokryła krótka broda, dzięki której wyglądał młodziej niż na swoje 26 lat. Mówił jednak przyjaźnie, bez wahania, zdecydowanie, jak ten sam Nick Berg, który dwa miesiące wcześniej wyjechał samotnie do Iraku z przesadnie optymistycznym zamiarem rozkręcenia interesu – firmy oferującej naprawy sprzętu łączności. Az-Zarkawi porwał go, bo chciał mieć Amerykanina, pierwszego lepszego Amerykanina. Tymczasem jego jeniec okazał się amerykańskim archetypem, młodzieńcem przepełnionym ambicją i wielkimi planami, ufnym wobec ludzi i niewzruszenie przeświadczonym o tym, że mu się uda. (…) • Berg przybył do Iraku nieproszony i wbrew radom niemal wszystkich znajomych. W zrujnowanym Iraku, gdzie inni widzieli tylko niebezpieczeństwo, on zwietrzył szansę, by zrealizować dwie potrzeby, które w początkach 2004 r. były dlań najistotniejsze: dać chwiejącej się firmie szansę szybkiego rozwoju oraz stać się częścią czegoś szlachetnego i istotnego. Czyli mówiąc dokładniej, uczestniczyć w przeobrażeniu kraju, który przez dziesięciolecia dyktatury popadł w nędzę. (…) Powody, które sprowadziły Berga do Iraku, stanowiły zagadkę dla amerykańskich i irackich urzędników, właściwie dla wszystkich. Berg, sam siebie nazywający wynalazcą i poszukiwaczem przygód, nigdy nie był znany z hołdowania konwenansom dłużej niż przez chwilę. (…) – Zapuszczał się tam, gdzie nie zajrzałby nikt inny – wspominał go Peter Lu, kolega z liceum. – Jeśli dokądś wiodła ścieżka, można było mieć pewność, że Berg nią nie pójdzie. Miał zagwarantowane przyjęcie na dobrą uczelnię, ale studia na Uniwersytecie Cornella porzucił tuż przed uzyskaniem licencjatu. Zaliczył jeszcze kilka innych szkół i miejsc pracy, dyplomu nie zrobił, ale zyskał doświadczenie jako wolontariusz w pracy humanitarnej w Afryce i serwisant masztów radiowych. (…) W wieku 24 lat, przy wsparciu rodziny, oficjalnie uruchomił przedsiębiorstwo Prometheus Methods Tower Service i mianował się jego prezesem. Zgodnie z biznesplanem miał pomagać krajom rozwijającym się w budowie masztów radiowych z zaprojektowanych przez siebie glinianych bloczków podobnych do klocków Lego, tanich elementów z miejscowego materiału. (…) Teraz potrzebował rynku. Wydawało się, że Irak, ze swoją zdemolowaną infrastrukturą i otwartymi kurkami, z których szerokim strumieniem płynęły do podwykonawców amerykańskie dolary, to idealne miejsce. (…) Wstępny wyjazd rozpoznawczy do Iraku dał tak zachęcające wyniki, że w marcu 2004 r. Berg wrócił tam, by spróbować znaleźć pierwszych klientów. Działając na własną rękę, jeździł po prowincjach w poszukiwaniu masztów telekomunikacyjnych i oferował, że sprawdzi i naprawi wszelkie uszkodzenia czy usterki. (…) Entuzjazm Berga nie słabł, aż do dnia, kiedy iraccy policjanci w Mosulu zauważyli dziwnie ubranego obcokrajowca kręcącego się wokół masztu radiowego pod miastem. (…) Przeświadczeni, że Berg to szpieg – izraelski, a może nawet irański










