Jestem zmęczona pracą nad niekończącymi się serialami. Nie przynosi mi ona już radości Wydaje nam się, że znając dzieła, poznajemy także ich twórcę. Nic bardziej mylnego. Ilona Łepkowska nie ma w rodzinie lekarzy, takich jak doktor Lubicz z „Klanu”. Pisząc „M jak miłość”, nie mieszkała na wsi, otoczona rodziną – jak teraz. Może tylko „Barwy szczęścia” są poniekąd autobiograficzne, o czym będą się mogli przekonać czytelnicy tej książki. Nigdy też nie pokazała w scenariuszach siebie samej – dzielnej, silnej, poukładanej, obowiązkowej, pracowitej, inteligentnej, prawdomównej i szczerej do bólu, mającej olbrzymie poczucie humoru realistki mocno stojącej obiema nogami na ziemi. Łepkowska i film – Podobno ciekawie zaczęła się Pani współpraca z reżyserem filmu „Och, Karol”, Romanem Załuskim? – To śmieszna historia. Na Studium Scenariuszowym mieliśmy często pokazy nowych polskich filmów. Po filmie było zwykle spotkanie z jego autorem i mądrzyliśmy się wtedy okropnie, uznając za punkt honoru dopieprzenie twórcy, jak to studenci szkoły filmowej mają w zwyczaju. I zdarzyło się, że Roman Załuski pokazywał nam swój film „Wyjście awaryjne” z Bożeną Dykiel, Jerzym Michotkiem i Marią Gładkowską, o córce pani wójt, która była w nieślubnej ciąży. Po projekcji wszyscy stwierdziliśmy, że jest to wyjątkowe gówno, i rozmowa z reżyserem odbyła się mniej więcej w tym tonie. Nie powiem, przodowałam w złośliwych uwagach wobec reżysera. Moje pierwsze pytanie brzmiało nawet: „Przepraszam, czy to miała być komedia?”. Załuski zapytał mnie: „Pani się nie śmiała?”. Odpowiedziałam mu: „Chyba że z zażenowania…”. On na to: „Proszę pani, na projekcji w wytwórni we Wrocławiu jeden facet tak się śmiał, że urwał oparcie od kinowego fotela”. „To widocznie fotel był kiepskiej jakości, jak i pana film” – ja na to. Załuski aż się zatrząsł: „Nigdy nie dojdziemy do porozumienia, bo pani nie ma poczucia humoru!”. Ja mu się odgryzłam, że istnieje również taka ewentualność, że to on go nie ma… No i tak skończyło się moje spotkanie z panem Romanem Załuskim. Jak mówi dzisiaj młodzież – „nieźle sobie nagrabiłam”. Po pewnym czasie ubiegałam się o groszową, ale etatową posadę aspiranta w Zespole Filmowym „Oko” prowadzonym przez Tadeusza Chmielewskiego. Żeby się jakoś zaprezentować, złożyłam teczkę ze swoimi pracami. Był tam między innymi scenariusz pisany na zakończenie studiów, była jakaś nowelka filmowa i był scenariusz filmu „Och, Karol”, który napisałam w ciągu dwóch tygodni, żeby odreagować pewne rozczarowanie związane z historią osobistą. (…) Dzwonią do mnie z zespołu i Chmielewski mówi: „Pani Ilono, dałem pani prace do przeczytania Załuskiemu…”, a ja sobie myślę: „Jezus Maria! Załuski?!”. Tymczasem Chmielewski mówi, że on chce to robić natychmiast, że są na to pieniądze… Szłam na spotkanie z reżyserem lekko przerażona. Myślę sobie: „Zobaczy mnie, pozna i to będzie koniec rozmowy”. A on rozmawia ze mną jak gdyby nigdy nic, coś tam tylko napomyka o niewielkich poprawkach. Dopiero gdy „Och, Karol” został zrealizowany, gdy pisaliśmy już wspólnie scenariusz naszego kolejnego filmu „Kogel-mogel”, gdy byliśmy już na „ty”, zapytałam: „Roman, a ty pamiętasz, jak żeśmy się poznali?”. „Oczywiście – wtedy, gdy rozmawialiśmy o poprawkach do „Och, Karol””. Ja mówię: „Nie, poznaliśmy się na pokazie twojego filmu „Wyjście awaryjne” dla studentów Studium Scenariuszowego”… „Ano tak! Pokazywałem tam ten film”, on na to. I wtedy przypomniałam mu, że strasznie go zjechaliśmy, a ja byłam przywódcą tej akcji. „No co ty? Coś chyba źle pamiętasz. Przecież ten film się tam wszystkim spodobał…”. Roman ma po prostu taki charakter, że w ogóle nie pamięta wydarzeń złych, nieprzyjemnych. Nie dopuszczał do siebie żadnych negatywnych, krytycznych uwag. I tak się zaczęła moja długoletnia współpraca z Romanem Załuskim. – W roku 2004 pojawia się jedna z najgłośniejszych komedii romantycznych ostatnich lat – „Nigdy w życiu!”. „Prasówka” tego filmu jest jednak co najmniej dziwna… – Fakt, to było dla mnie szokiem. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, czemu tak strasznie rzuciła się na ten film cała krytyka. (…) Pamiętam, że uczestniczyłam w serii premier lokalnych w dużych miastach Polski i za każdym razem po seansie było spotkanie z dziennikarzami, coś w rodzaju konferencji prasowej. Za którymś razem, gdy usłyszałam po raz kolejny pytania-zarzuty typu: „Dlaczego okolica, w której bohaterka buduje
Tagi:
Andrzej Opala









