Sztuka rządzenia

Sztuka rządzenia

Od Mazowieckiego do Belki. Poczet premierów. Mędrcy i dyletanci Rządzenie zużywa. Polską rządziło dziewięciu premierów i każdy, gdy żegnał się z fotelem szefa, miał o niebo gorsze notowania niż wówczas, gdy obejmował urząd. Bohater mediów z pierwszych tygodni sprawowania władzy po paru miesiącach przeistaczał się w Czarnego Piotrusia. Prawica, lewica – to nie miało znaczenia. Fatalizm? Skądże! Chwilę później większość szefów rządu stawała się lokomotywami swoich ugrupowań. Nie byłoby Kongresu Liberalno-Demokratycznego i najpewniej dzisiejszej Platformy Obywatelskiej, gdyby nie Jan Krzysztof Bielecki, który był premierem po Tadeuszu Mazowieckim. A Unia Demokratyczna? Czy powstałaby bez Mazowieckiego? W niebyt pewnie odszedłby już dawno PSL, gdyby nie Waldemar Pawlak i jego pierwsze podejście, czyli 33 dni na stanowisku szefa rządu. Jan Olszewski na swoim mało udanym premierowaniu (a przede wszystkim na jego końcu) zbudował wręcz legendę, która pozwoliła mu przez wiele lat być ważnym graczem na prawicy. Jeszcze w pierwszej połowie 1997 r. jego ROP uzyskiwał w sondażach prawie 20% poparcia. By później po prostu się rozpłynąć. A SLD? Czyż w wyborach 2001 r. jego wyniku nie zbudowała legenda lat 1995-1997, kiedy rządzili SLD-owscy premierzy, a Polska przeżywała gospodarczy bum? Nie ma więc łatwych tez – że kto zasiada w fotelu szefa rządu, otrzymuje pocałunek śmierci – bo może być różnie. Czy Polską da się rządzić? Andrzej Celiński, polityk SdPl, socjolog, na tak postawione pytanie odpowiada prosto: „System polityczny Polaków to epoka głębokiego feudalizmu. Wtedy był rycerz, który dawał podwładnym wikt i opierunek i zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Przychodził kataklizm – lud go wymieniał. No, wówczas ścinali głowy, a teraz niezadowolony lud zabiera partiom procenty. Ale oczekiwania ma podobne”. Jest w tym jakaś gorzka refleksja. Lecz czy to nowość? „Dla Polski da się zrobić wszystko, z Polakami – nic”, mawiał Józef Piłsudski (za Aleksandrem Wielopolskim), co dzisiaj stanowi wygodne alibi dla wielu polityków – że oni chcieli dobrze, tylko ludzie ich nie zrozumieli. Ale coś w tym jest! W każdym razie opinia ta brzmi bardziej przekonująco niż jej przeciwieństwo, że Polacy są wspaniałym narodem, tylko politycy są do niczego. Mądry naród wybiera sobie głupich polityków? W to nikt nie uwierzy. Natomiast jak najbardziej poważna jest teza, że w życiu narodu są momenty, kiedy kierować nim łatwiej, i takie, kiedy jest to niemal niemożliwe. I dodajmy jeszcze jedno – w dużym stopniu ten stan zależy od samej klasy politycznej. „Bardzo ważnym składnikiem rządzenia w warunkach demokracji jest zdolność rozumienia różnych podmiotów, które są na scenie – tłumaczy prof. Janusz Reykowski. – Umiejętność koordynacji ogromnej liczby rozbieżnych interesów, które te podmioty artykułują”. W tym obrazie polityk musi więc wiedzieć, kto czego chce, kto ile jest wart i kto ile może. Obserwujemy to zresztą na co dzień – lewicowy rząd lekceważył feministki i to, że domagały się nowelizacji ustawy aborcyjnej. Dogadywał się natomiast z biskupami. Oni – potężni, one – co najwyżej głośne. Z kolei rozpoznanie zawiodło go przy pisaniu ustawy o mediach – chcąc wzmocnić media publiczne, wywołał wojnę z mediami prywatnymi. W pierwszej połowie lat 90. każdy rząd drżał przed gniewem związkowców, dziś bardziej interesuje go głos organizacji świata biznesu. Wtedy na salonach bywali Krzaklewski i Wiaderny, dziś Henryka Bochniarz i Jan Kulczyk. Ale to obraz statyczny, zapisany w fotograficznym kadrze. W rzeczywistości sytuacja jest dynamiczna. „Społeczeństwa nie są identyczne, jeśli chodzi o rozbieżności – uzupełnia Reykowski. – Kiedy sytuacja jest stała, poszczególne grupy społeczne uznają, że ich poziom zarobków i przywilejów jest normalny, godzą się z tym. W sytuacjach zmiany mamy mobilizację roszczeń. Wtedy polityk jest atakowany przez coraz to nowe grupy, coraz trudniej mu godzić rozbieżne interesy. I trudniej rządzić”. W III RP wciąż mamy czas zmiany, wciąż kraj jest kipiącym kotłem. Waldemar Kuczyński, „zausznik” Tadeusza Mazowieckiego i doradca Jerzego Buzka, tłumaczy to jeszcze jednym czynnikiem – wyżem demograficznym. W Polsce w ostatnich 30 latach liczba ludności zwiększyła się o 60%, podczas gdy w Czechach lub na Węgrzech o kilkanaście. Mamy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 42/2004

Kategorie: Kraj