Szybcy się wściekli

Szybcy się wściekli

Możemy zaostrzać przepisy do woli, Polacy pozostają fatalnymi kierowcami

Mija rok od zaostrzenia części przepisów ruchu drogowego. Czy przyniosło to pożądane skutki? Czy na drogach ginie mniej pieszych? Za kółkiem zwykle brakuje polskim kierowcom pokory, a to najgorsze połączenie z nikłymi umiejętnościami i brakiem kultury na drodze.

Ginie mniej pieszych

W naszym Kodeksie drogowym w tym roku nastąpiło kilka zmian. Pierwsza miała miejsce na początku stycznia, kiedy podniesiono kwoty grzywien za wykroczenia drogowe. W drugim etapie, który wszedł w życie dopiero w drugiej połowie września, wprowadzono prawdziwy bat na piratów drogowych – teraz dużo łatwiej rozbić bank punktów karnych, a one same zostają na koncie na dwa lata.

– Warto podkreślić, że nowe przepisy wprowadzano dwuetapowo. Pierwszy etap to było podniesienie grzywien. Niedawno zaś, bo 17 września, zwiększono liczbę punktów za wykroczenia. Gdyby przepisy zostały wprowadzone równocześnie, w styczniu, miałyby szansę działać skuteczniej. Polak nie boi się kar finansowych tak jak punktów karnych. Na grzywnę można szybko zarobić, wyciągnąć kasę z zaskórniaków. Dużo trudniej wyrobić stracone przez punkty prawo jazdy – tłumaczy Sławomir Moszczyński, instruktor jazdy, znany jako Słaby Instruktor.

Podsumujmy, co wydarzyło się w ostatnim roku w prawie, jeśli chodzi o ruch drogowy. W styczniu 2022 r. weszły w życie wspomniane przepisy, które znacznie podniosły kary pieniężne za piractwo drogowe. Jeszcze pod koniec 2021 r. w mediach wybuchła panika na wieść o horrendalnych karach dla kierowców. Oprócz nowego taryfikatora, przewidującego m.in. nie mniej niż 800 zł za przekroczenie dozwolonej prędkości o 30 km/godz., pojawiła się instytucja kar dla recydywistów, czyli wyższych kar dla kierowców dopuszczających się tego samego wykroczenia w ciągu dwóch lat od ostatniego prawomocnego ukarania. W czerwcu 2021 r. wprowadzono bezwzględne pierwszeństwo pieszych na przejściach. Złamanie tej zasady grozi mandatem minimum 1,5 tys. zł.

Skąd jednak wzięły się panika wśród większości kierowców i bunt przed zmianami piętnującymi wykroczenia? Bo w Polsce wszyscy cisną. Przepisowa jazda w naszym kraju to jazda „o 10 więcej”. Inaczej na drodze jest się łamagą, co również potrafi wywołać agresję u innych kierowców. Po wprowadzeniu nowych przepisów na moment rzeczywiście zrobiło się spokojniej. Ale czy sytuacja rzeczywiście zmieniła się na lepsze?

– Może ruch trochę się uspokoił po wprowadzeniu nowych przepisów. Dla osób, które zawsze jeździły przepisowo, zaostrzenie kar nie jest niczym strasznym. Mamy też część, która i tak łamie przepisy i już się przyzwyczaiła do wyższych kar. To oni nie zdają sobie sprawy, jakie od września są kary punktowe za złą jazdę. Policzmy: wyprzedzanie na pasach to 15 pkt, a jeśli do tego telefon przy uchu, to kolejne 12 pkt i taki kierowca przekroczył już limit o 3 pkt karne i stracił prawo jazdy. Potrzeba na to tylko 7 sekund. Widać, że edukacja z zakresu bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce leży. Ona powinna być od przedszkola do seniora. A nie ma jej prawie wcale. Ta ciężka noga wydaje się więc pokłosiem braku wiedzy, bo kierowcy nie wiedzą, jak głęboko sięgają konsekwencje nieprzepisowej jazdy – mówi Moszczyński.

W 2021 r. na polskich drogach doszło do prawie 23 tys. wypadków, w których śmierć poniosło 2,2 tys. osób. Rannych zostało aż 26 tys. Byliśmy najgorszym członkiem Unii Europejskiej pod względem ofiar wypadków drogowych. Czy rok 2022 był przełomowy? Niespecjalnie, ale przyjrzyjmy się danym za porównywalny okres 1.01-26.10 z lat 2019-2022 dostarczanym przez Ministerstwo Infrastruktury. Na udostępnionych przez resort grafikach wielkie napisy wręcz krzyczą, że w liczbach wypadków, rannych i zabitych mamy w tym okresie spadek o ok. 30%. Rzeczywiście, osób zabitych na drogach było 2389 w 2019 r., 1841 w 2021 r. i 1559 w 2022 r. Również liczba wypadków zmalała w ostatnich trzech latach z prawie 25 tys. w 2019 r. do niecałych 18 tys. w tym roku. Trzeba jednak pamiętać, że w roku 2020 i 2021 mieliśmy pandemię, którą część kierowców spędziła w domu. Różnica w liczbie wypadków między rokiem 2019 a 2022 robi wrażenie, ale gdy porównamy dane rok do roku z 2021 i 2022, to spadek wynosi zaledwie 746 osób. Także spadek liczby rannych z roku na rok daje powody do zastanowienia, czy jest tak różowo – 22,5 tys. w 2020 r., 21,8 tys. w 2021 r., 20,8 tys. w 2022 r. Jest konsekwentny, ale powolny.

Widać natomiast znaczną poprawę związaną z bezpieczeństwem pieszych. Z danych zebranych w okresie styczeń-maj wynika, że na przejściach ginie dziś o 34% mniej ludzi niż przed zmianą przepisów. Rok 2021 sprawia oczywistą trudność w analizie. Gdy jednak weźmiemy dane z lat 2016-2019, średnia ofiar śmiertelnych potrącenia na zebrach wynosi 91 osób w stosunku do 60 w tym roku. Kom. Robert Opas z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji informował w kwietniu o spadku liczby wykroczeń popełnianych wobec pieszych – 16,6 tys. wobec 19,2 tys. w 2021 r. Trzeba przyznać, że to widoczna poprawa.

Łatwo przyjechało, szybko odjechało

Jednak przed wakacjami spokojna jazda się skończyła. Strach przed karą finansową nagle ustąpił. Zarząd Dróg Miejskich w Warszawie zbadał prędkość kierowców w trzech okresach: przed podwyżką mandatów – w październiku, tuż po wprowadzeniu przepisów, czyli w styczniu, i w kwietniu. Z 19 punktów pomiarowych zbierano dane dotyczące średniej prędkości aż 650 tys. pojazdów dziennie. W październiku odnotowano 10 tys. pojazdów na dobę przekraczających prędkość o 30 km/godz. W styczniu liczba kierowców nierespektujących ograniczenia prędkości stopniała do ok. 2,5 tys., jednak w kwietniu wzrosła już do 5,6 tys. W czym tkwi problem? W egzekwowaniu konsekwencji. Polacy szybko dostrzegli, że tu nic się nie zmieniło.

– Na całym świecie to nieuchronność kary sprawia, że ludzie jeżdżą przepisowo. W Polsce mamy z tym kłopot. Oczywiście egzekwowanie przepisów jest zauważalne. Grzywny to teraz duże pieniądze, które trafią do skarbu państwa. Chciałbym jednak, żeby to egzekwowanie odbywało się w miejscach, w których to naprawdę potrzebne. Patrol schowany za przystankiem i łapiący na tzw. suszarkę nie podnosi bezpieczeństwa ruchu drogowego. To praktyki stare jak świat, które służą tylko nabijaniu skarbonki powiatu – podsumowuje Moszczyński.

Zaskakujące jest też, jakie luki w prawie zachowali rządzący mimo głośnych zmian, które mają poprawiać bezpieczeństwo. Z jednej strony, niby ściga się recydywistów, a z drugiej – odebranie prawa jazdy zdaje się jedynie teorią. – To nie jest tak, że ktoś zabiera nam nagle na ulicy prawo jazdy. Paradoks polega na tym, że gdyby ktoś właśnie zebrał 26 pkt, to owszem, traci prawo jazdy, ale nikt mu go nie zabiera. Dalej może jeździć samochodem. Wyznaczany jest termin państwowego egzaminu, który trzeba zdać – i można się na niego wybrać swoim samochodem. Dopiero jeśli nie zdamy za pierwszym razem egzaminu teoretycznego i praktycznego, odczuwamy konsekwencje, bo trzeba pójść jeszcze raz na kurs jazdy. Jeśli jednak egzamin zaliczymy, jest tak, jakby nic się nie stało. I to wynika z naszego prawa – wyjaśnia Sławomir Moszczyński.

Trudno więc, aby jakakolwiek zmiana przepisów drogowych była skuteczna, jeśli państwo nie jest konsekwentne w ich egzekwowaniu. Naczelnym zaś problemem jest edukacja w kwestii zachowania się na drodze. – W polskim programie nauczania jazdy brakuje wejścia do przedszkoli i szkół podstawowych, bo edukację trzeba zaczynać od najmłodszych lat. Wszyscy jesteśmy uczestnikami ruchu drogowego, czy będziemy kierowcami, czy pieszymi, czy rowerzystami. Poza tym brakuje zapisu, że kursanci powinni jeździć na płycie poślizgowej, aby zobaczyli, jak samochód zachowuje się w warunkach ekstremalnych. To musi być obowiązkowy element szkoleń na prawo jazdy. Tak samo jak pokazywanie skutków wypadków. Powinniśmy też wejść z kampaniami telewizyjnymi, internetowymi, aby zmienić tok myślenia. Mówić o kulturze jazdy, empatii na drodze, której bardzo nam brakuje – stwierdza Moszczyński.

Szybko i (nie)bezpiecznie

W lipcu br. Polska Izba Ubezpieczeń przeprowadziła coroczne badanie sprawdzające świadomość kierowców. Od lat wyniki pozostają takie same – Polacy uważają się za świetnych kierowców. Aż 82% respondentów twierdzi, że bezbłędnie ocenia sytuację na drodze, a 60% myśli, że dysponuje większymi umiejętnościami niż przeciętny polski kierowca. Co badanie jeszcze mówi o rodakach jako kierowcach? Że wierzą w bajki. Ponad połowa sądzi, że można jeździć szybko i bezpiecznie, co przeczy wszelkim prawom fizyki, w dodatku jeszcze 52% twierdzi, że doświadczeni kierowcy mogą się poruszać z większą prędkością niż inni i nie spowodują wypadków. W myśl powiedzenia: co złego, to nie my, respondenci uważają przy tym, że należy piętnować piratów drogowych – aż 83% uznało, że kierowcy zbierający regularnie punkty karne powinni płacić wyższe składki ubezpieczeń. Słowem, jak dajesz się łapać, to jesteś frajer i płać więcej.

Nie ma w polskich kierowcach pokory, która pozwalałaby spojrzeć trzeźwo na swoje umiejętności i pomyśleć o samodoskonaleniu za kierownicą. Miażdżące dla nich są również wyniki „Europejskiego barometru odpowiedzialnej jazdy” fundacji VINCI Autoroutes. 48% nadwiślańskich kierowców rozmawia podczas jazdy przez telefon, nie korzystając z zestawu głośnomówiącego, a prawie 30% czyta i wysyła wiadomości SMS lub mejle. Jednocześnie Europejczycy uznają nieuwagę za kierownicą za główną przyczynę wypadków śmiertelnych.

– Nie można stwierdzić, jaki jest najpopularniejszy błąd Polaków za kółkiem, bo one i tak występują grupami. Jednak gdy patrzę na kierowców, którzy często jeżdżą w samochodach sami, to widzę, że i tak mają towarzystwo. Na siedzeniu pasażera wiozą swoje ego, które jest najgorszym doradcą za kierownicą. Panoszenie się na ulicach, zajeżdżanie drogi z powodu urażonej dumy i pokazywanie, jakim się jest ważnym gościem. To generuje kolejne błędy, które potęgują niebezpieczeństwo na drodze – ostrzega instruktor Sławomir Moszczyński. Z europejskiego barometru wynika, że to Polacy najchętniej wysiedliby z samochodu, aby pięściami uargumentować swoje racje. Za nami są Włosi i Słowacy.

Zatankowani do pełna

W tym roku 1 listopada nie było corocznej akcji „Znicz”, która ma na celu wyłapywanie niebezpiecznych kierowców w czasie wzmożonego ruchu na drogach. W zamian zorganizowano szerzej zakrojoną akcję „Wszystkich Świętych”, która trwała aż sześć dni. Uwagę zwracały artykuły w portalach związanych z motoryzacją, sugerujące, jak uniknąć kar. O tyle dobrze, że nie było tam wymyślnych porad opierających się na cwaniactwie czy kruczkach prawnych. Autorzy nakłaniali w gruncie rzeczy do sprawy podstawowej: kierowco, masz przestrzegać przepisów i być trzeźwym, kiedy siadasz za kółkiem. Zdaje się, że tej ostatniej rady rodacy już nie doczytali. W tym roku złapano 1592 nietrzeźwych kierowców. Podczas ubiegłorocznej akcji „Znicz” zatrzymano „tylko” 1360 pijanych, czyli i tak o 1360 za dużo. Statystyki dotyczące kierowców jeżdżących pod wpływem są cały czas wysokie. Jedynie w lipcu i sierpniu br. zatrzymano prawie 21 tys. pijanych kierowców. To o 37% więcej niż podczas ostatnich wakacji przed pandemią w 2019 r. Również dane za 2021 r., gdy mobilność ograniczały przecież pandemiczne obostrzenia, wbijają w fotel – w pierwszym półroczu zeszłego roku policja złapała za jazdę na podwójnym gazie prawie 50 tys. kierowców, a w całym 2020 r. było ich 99 tys.

– Nie ma wątpliwości, że nie pozbędziemy się drogowych cwaniaczków, pijanych i amatorów szybkiej jazdy. Czy jak człowiek bierze do ręki nóż, żeby kogoś dźgnąć, to zastanawia się, czy dostanie za to 12, czy 14 lat? Tak samo kierowca wciskający gaz nie przelicza w głowie ani punktów, ani pieniędzy. Jest gaz i jest zabawa. Niestety, po zabawie muzyka przestaje grać i trzeba zobaczyć, jak wygląda parkiet. A podłogi już dawno nie ma, bo się urwała pod nogami – podsumowuje Sławomir Moszczyński.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 48/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy