Bezdomni pogorzelcy

Bezdomni pogorzelcy

Kilkanaście rodzin od kilku tygodni koczuje na podwórku Do spalonego domu łatwo trafić. Już z daleka widać rozwieszone gdzie się da mokre dywany, wykładziny, pościel. Na podwórku stoją meble. Budynki przy końcu ulicy 27 Stycznia w Sosnowcu-Modrzejowie to typowe familoki, budowane na przełomie wieków. Żyją tu przeważnie ludzie starsi lub młode małżeństwa, których nie stać na kupno mieszkania w droższej dzielnicy. Gdy podjeżdżam, kilkoro mieszkańców siedzi na podsuszonej już wersalce. Jakaś rodzina je śniadanie na prowizorycznie przygotowanym stole w blaszanym garażu. Wszędzie walają się rzeczy wyniesione ze zniszczonych mieszkań. Lampy, obrazki, stołki, zdekompletowane meble, naczynia i garnki. Pożar wybuchł w nocy na strychu. Była druga nad ranem. Michał Dąbrowski wrócił godzinę wcześniej z kopalni i właśnie miał się kłaść spać, gdy usłyszał trzaski i poczuł swąd. – Wyjrzałem na korytarz, ale prócz dymu nic nie było widać – opowiada, teraz już spokojnie. – Niewiele myśląc, owinąłem twarz mokrym ręcznikiem i porwałem z łóżeczka roczną córkę. Potem pobiegłem budzić innych sąsiadów. – Spałam już, gdy nagle mąż zawołał: “Chyba nas zalewa, uciekajmy” – jeszcze raz przeżywa te straszne chwile Zdzisława Stępień. – Szum był tak wielki, że początkowo myśleliśmy, że to powódź. Dopiero po chwili poczułam gorąco i zorientowałam się, że to ogień. Wybiegliśmy na korytarz tak, jak staliśmy i dobijaliśmy się do sąsiadów. Najtrudniej było z Królami. Mają oboje ponad 80 lat, nie dosłyszą. W końcu się obudzili; myśleli, że to ktoś przywiózł zamówiony na opał węgiel. Straż pożarna przybyła szybko, ale ogień i tak strawił wszystko. Aby uratować inne budynki, strażacy przez półtorej godziny wylali na płonący dach i strych hektolitry wody. To wszystko wsiąkło w ściany, meble, podłogi. Zalane zostało kompletnie wszystko. Nocleg w przytułku Zaalarmowany wiceprezydent miasta zaproponował podstawienie autobusu, który mógł zawieźć ofiary pożaru do noclegowni dla bezdomnych. – Nikt z nas nie zgodził się zamieszkać w przytułku, gdzie przeważnie nocują jakieś męty – mówią wzburzeni starzy ludzie. – Przede wszystkim chcieliśmy oszacować straty, uratować, co się da i zapobiec kradzieżom. Bez dachu nad głową zostało 13 rodzin. Oprowadzają mnie po ruinach tego, co jeszcze kilka dni wcześniej było ich domem. Stępniowie wynieśli prawie wszystko prócz meblościanki, która tak nasiąkła wodą, że do niczego się już nie nadaje. Mimo zagrożenia rozpalają kilka razy dziennie w węglowej kuchni, aby coś sobie ugotować. Korzystają też z ciemnej i pokrytej sadzą toalety. Wody, światła i innych udogodnień, oczywiście, nie ma. Wiele ubrań spłonęło im na strychu, gdzie suszyło się pranie. Był tam też nowy rower górski wnuczki, teraz stopiona kupa złomu. Dąbrowscy i Iwanowie to młode małżeństwa. Mieszkali tu niecałe dwa lata. Wprowadzając się, musieli dać po ok. 3 tysięcy złotych odstępnego. Remonty przeprowadzili porządnie, na lata. Zrobili sobie łazienki (w starych familokach ubikacje są wspólne, na korytarzu), kupili meble. Sypialnia Dąbrowskich wygląda teraz jak po wybuchu bomby. Z sufitu zwisają rozmokłe resztki styropianowych plafonów. Nie ma łóżeczka ich córki Sylwii. Jakimś cudem ocalały szmaciane lalki i misie. Kazimiera Zynek jest samotna. – Wszyscy mi już poumierali – mówi ze łzami w oczach. – Tu miałam sąsiadów, jak rodzinę. Co teraz ze mną będzie? Nawet nie ma mi kto pomóc z tymi gratami – otwiera rozpuchnięte drzwi szafy, gdzie w porządny stosik leżą poukładane ręczniki, pościel i bielizna. Wszystko do wyrzucenia. – Chodź pani na górę – mówi Eugeniusz Stępień, który w tym domu się urodził, wychował, ożenił i dożył późnej starości. – No popatrz pani, co strażacy nam zrobili. Budynek nie ma dachu, same zgliszcza. Od czasu pożaru lokatorzy bez przerwy trzymają straż. Boją się złodziei, którzy już następnego dnia zaczęli się skradać jak sępy. Pojawili się też nędzarze – biorą to, co pogorzelcy uważają już za nieprzydatne. Wspólne nieszczęście jeszcze bardziej zbliżyło sąsiadów. – Tu zawsze było bardzo rodzinnie – opowiadają. – Wiemy o sobie wszystko, pilnujemy porządku,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 36/2000

Kategorie: Kraj