Tag "autorytaryzm"

Powrót na stronę główną
Kraj

Ostatnia prosta

O wyniku wyborów zadecyduje mobilizacja dwóch grup wyborców – seniorów i młodzieży Kurtyna poszła w górę. Stoimy przed drugą turą wyborów prezydenckich. Kandydatów zostało tylko dwóch – Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. Wygra jeden, innej możliwości nie ma. Tym razem wygrana będzie znaczyła dużo więcej niż w poprzednich wyborach. Mówił o tym na łamach PRZEGLĄDU m.in. Aleksander Kwaśniewski. Tylko więc przypominamy: wygrana Dudy oznaczać będzie domknięcie na najbliższe lata, najpewniej do wyborów w 2023 r., projektu państwa PiS. Gdy Duda zostanie wybrany na kolejną kadencję, Jarosław Kaczyński dostanie trzy lata na dokończenie koncepcji swojego państwa autorytarnego, w którym kaprys wodza znaczy więcej niż konstytucyjne zapisy. Do tego konserwatywnego, z ogromnym znaczeniem Kościoła, ułożonego na wzór Hiszpanii gen. Franco czy Portugalii Salazara. Wybór Trzaskowskiego oznacza z kolei, że marsz Polski od państwa demokratycznego do autorytarnego zostanie zatrzymany. Prezydent, nie tylko poprzez weto, może skutecznie hamować autorytarne zapędy rządzącej większości. A Trzaskowski będzie hamował. Innymi słowy, jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi, uratuje demokrację. Ponadto Trzaskowski jako prezydent niepodporządkowany Jarosławowi Kaczyńskiemu będzie dysponował potężnym społecznym mandatem, będzie patrzył rządzącym na ręce. • To ważne, bo im dłużej trwa państwo PiS, tym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Od czytelników

Podejdźmy racjonalnie do II tury

Znany filozof i publicysta o aktualnej sytuacji politycznej To oczywiste, że przegrani w dniu 28 czerwca nie są zachwyceni swoim wynikiem. Po to zdecydowali się na kandydowanie, aby wygrać lub przynajmniej wzmocnić swoją pozycję polityczną na przyszłość, bo przecież w większości nie zamierzają wycofać

Wywiady

Jarosław Kaczyński to maniak władzy, który niszczy Polskę

Andrzej Duda jest bezwolnym manekinem w Pałacu Waldemar Kuczyński – publicysta, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Ogląda pan „Wiadomości” TVP? Wie pan, jak w nich wygląda Polska? – Oglądam wyrywkowo. To wystarczy, by wiedzieć, jak wygląda ta polityka informacyjna, jeśli można ją tak nazwać. Czy Polska z propagandy dużo się różni od Polski prawdziwej? – W sprawach, które nie mają politycznego potencjału, nie różni się. W pozostałych różni się bardzo. Tam, gdzie można władzę chwalić, mamy natrętną, często groteskową propagandę sukcesu, wszystko idzie jak po maśle, rząd jest bezbłędny. Tam, gdzie coś idzie nie tak, jest przemilczanie lub fałszowanie. Trzonem przekazu politycznego jest wróg, głównie wewnętrzny: Platforma Obywatelska i stosownie do potrzeby „pederaści”, „kasta sądownicza”, ale i lekarze, nauczyciele oraz inni. Oczywiście jest też wróg zewnętrzny: Bruksela, Niemcy, muzułmanie, czasami też Żydzi. Muszę powiedzieć, że tego typu propagandy, tak agresywnej, tak jednostronnej, opartej na zasadzie konstrukcji wroga, nie pamiętam od czasów, gdy jako chłopiec słuchałem w radiu audycji „Fala 49” Stefana Martyki i Wandy Odolskiej. To moim zdaniem jest propaganda oparta też wprost na modelu Józefa Goebbelsa. Na długiej smyczy Ale jakoś ludzie tę propagandę i te rządy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Od Okrągłego Stołu do autorytarnej „kontrrewolucji”

PiS dopasowało swoją strategię do nadziei i potrzeb tej kategorii obywateli, którzy byli zawiedzeni wynikami transformacji Dla znacznej części polskiego społeczeństwa, dla tych, którzy wyniki wyborów 4 czerwca 1989 r. i utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego traktowali jako zwycięstwo Solidarności i jej ideałów, przebieg transformacji mógł być wielkim, negatywnym zaskoczeniem. Z ich punktu widzenia: • Zaskoczeniem była zmiana stosunków społecznych – zanikał duch solidarności, który przed transformacją łączył ludzi. Indywidualistyczne skupienie na własnych interesach i własnym sukcesie stawało się dominującą cechą nowych czasów. Społeczeństwo podzieliło się na tych, którzy na zmianie skorzystali, zrobili wielkie kariery, zdobyli wielkie pieniądze, oraz tych, którzy stali się obywatelami drugiej kategorii – nieudacznikami, moherami. W tej drugiej kategorii znaleźli się również tacy, którzy do zwycięstwa Solidarności się przyczynili, np. robotnicy upadających wielkich zakładów pracy. Ale też młodzi ludzie, wchodzący na rynek pracy nieprzyjazny dla osób niemających jakichś szczególnych umiejętności czy społecznego oparcia. • Zaskoczeniem była demokracja – nie ziściła się nadzieja, że państwo demokratyczne zatroszczy się o obywateli, że rządzący będą wyrażali wolę całego społeczeństwa. Tymczasem władza demokratyczna ignorowała losy obywateli dotkniętych wielkimi kosztami transformacji, nie wyrażała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Jak sanacja fałszowała wybory

Począwszy od 1928 r. piłsudczycy ograniczali swobodę wyborów, a od 1935 r. społeczeństwo mogło głosować jedynie na tych polityków, których wskazała władza Druga Rzeczpospolita pożegnała się z demokracją w maju 1926 r. Sanacja, która siłą przejęła wówczas rządy, zachowała wprawdzie pozory jawności i wolności wyborów, ale nie zamierzała respektować ich wyników. Oczywiście z wyjątkiem tych potwierdzających jej dominację. Dla Józefa Piłsudskiego i jego zwolenników demokracja stanowiła zaledwie narzędzie, dzięki któremu można było zdobyć i utrzymać władzę. „Jeżeli demokracja służyła państwu, to ją współtworzył. Gdy zorientował się, że demokracja w warunkach polskich państwu szkodzi, rozpoczął z nią walkę”, tłumaczył strategię marszałka prof. Mariusz Wołos, historyk dziejów najnowszych. Zdaniem innego historyka, prof. Andrzeja Friszkego, Piłsudski rozczarował się demokracją po zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 r. To wówczas uznał prawicę za przeszkodę w budowaniu nowoczesnego państwa. „Miał poczucie – mówił prof. Friszke – że nie da się wspólnie odpowiadać za państwo, i szedł na coraz ostrzejszy konflikt z całym systemem demokratycznym”. To wszystko zapewne prawda. Czy jednak potrzebą naprawy państwa i uchronienia go przed upadkiem nie tłumaczą się wszyscy dyktatorzy? Przecież większość z nich dochodzi do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, które następnie zawiesza, aby uporządkować najważniejsze sprawy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Sejm przenoszony

Powinni śrubokręcikami odkręcać tabliczki ze swoimi nazwiskami przy poselskich ławach. Teraz właśnie. Ale postanowili przerwać i zawiesić ostatnie posiedzenie Sejmu, aby się zebrać, kiedy już nie będą naszą reprezentacją, bo 13 października wybierzemy innych i inne (choć częściowo tych samych, niestety). Nie jest to pierwsza innowacja parlamentarna, którą serwuje pisowska większość, inne były i groźniejsze, i jawnie łamały prawo lub tylko naruszały dobry obyczaj. Na boku zauważę z zazdrością i bolesnym podziwem, że choć PiS większość miało mizerną, to w żadnym kluczowym momencie, przegłosowując swoje małe i wielkie demolki, samo jej nie nadwyrężyło przedłużonym pobytem czy to w toalecie, czy na innych wakacjach, jeżdżąc meleksem czy latając rządowo-prezydenckim gulfstreamem. Warto przez chwilę się zatrzymać nad tym, co to znaczy, że stary Sejm z pisowską większością będzie obradował w momencie, kiedy Państwowa Komisja Wyborcza będzie ogłaszać wyniki, a Sąd Najwyższy uznawać ważność wyborów. Być może nie od czapy jest myśl, że wszystkie poczynania deprawacyjne przeprowadzane w parlamencie upływającej kadencji zmierzały do swojego punktu Omega, zwieńczenia, kropki nad i, krzyżyka nad kartą wyborczą, którym jest utrzymanie, czyli nieutracenie, zdobytej tym razem (w 2015 r.) władzy. Albo wzmocnienie wyniku wyborczego. Jeśli nie wiesz, o co chodzi PiS, to chodzi o władzę. Nawet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Żyjemy w momencie szaleństwa

Świat zmienia się dramatycznie szybko i nie bardzo wiemy, dokąd idzie Prof. Grzegorz Ekiert Przed światem stają coraz poważniejsze problemy, a ekipy, które mają je rozwiązywać, są coraz mniej poważne. To przypadek? – Świat jest po prostu na wielkim zakręcie. Taka sytuacja zdarza się nieczęsto, prawdopodobnie raz na sto lat – wszystkie drogowskazy, które regulują ruch, nagle zaczynają się kręcić w koło i nie ma jasnych odpowiedzi na podstawowe pytania i dylematy, z którymi mierzą się i politycy, i uczeni. To widać nie tylko w Europie, ale też w Ameryce, na Wschodzie. Jest to moment ogromnych niepewności i często nietrafnych czy przypadkowych decyzji. Socjolodzy nazywają to momentem madness, szaleństwa, kiedy zaciera się granica między racjonalnością a emocjami. Żyjemy w okresie wielkiego przyśpieszenia oraz gigantycznej transformacji ekonomicznej i technologicznej. Podobna transformacja miała miejsce w XIX w. Wielcy socjolodzy i filozofowie zastanawiali się wtedy nad jej naturą, próbowali zgadnąć, jakie są motory tej zmiany i w którą stronę świat zmierza. Od Marksa po Durkheima. Dziś sytuacja bardzo przypomina tamtą. Świat się zmienia dramatycznie szybko i nie bardzo wiemy, dokąd idzie. Nasza demokratyczna machina działa wolno jak ślimak OK, tego nie wiemy. Ale dlaczego w takiej sytuacji stawiamy na czele nie najlepszych, ale średniaków, ludzi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Autokratów lęk przed akademią

Od Ameryki Południowej po Europę antyliberalne władze neutralizują ośrodki naukowe Choć Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, w stojących w centrum Budapesztu nowoczesnych budynkach kampusu Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego (bardziej znanego pod anglojęzycznym skrótem CEU) nikt się nie cieszył. Kiedy 3 grudnia 2018 r. władze ostatecznie potwierdziły, że od nowego roku akademickiego uczelnia przenosi się do Wiednia, studenci i wykładowcy czuli raczej porażkę i bezradność w konfrontacji z autokratycznym państwem Viktora Orbána. Rektor CEU, kanadyjski historyk i liberalny polityk Michael Ignatieff, próbował jeszcze robić dobrą minę do złej gry. W przedświątecznym przesłaniu do studentów podkreślał, że przenosiny do Wiednia są „ekscytującą szansą”, która pozwoli CEU stać się „uniwersytetem prawdziwie międzynarodowym”, funkcjonującym jednocześnie w dwóch państwach. Zachęcał też nowych studentów do składania aplikacji, podkreślając, że uczelnia była, jest i będzie instytucją w całości niezależną. Przymusowa wyprowadzka do Wiednia Słowa Ignatieffa brzmią jednak jak zaklinanie rzeczywistości. CEU w praktyce opuszcza Węgry, bo został do tego zmuszony. Wprawdzie w Budapeszcie kontynuowane będzie nauczanie w ramach pojedynczych programów magisterskich, utrzymane też zostaną już rozpoczęte małe projekty badawcze, ale to tylko ułamek akademickiego życia, jakie uczelnia rozwijała w stolicy Węgier. Założona w 1991 r. w Pradze, dwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Barwy autorytarne

Można by zacząć idyllicznie: czereśnie są, szpaki, niezalęknione kanonadami z mających je odstraszać armatek, zażerają się w najlepsze – bo nie ma pracowników, żeby owoce zbierać. Jak ktoś słusznie zauważył (nie był to przedsiębiorca), pracownicy są, ale nie ma taniej siły roboczej. Przy zbiorze truskawek i czereśni pracowali w ostatnich latach masowo ludzie z Ukrainy. Ale już nie pracują. Pojawiły się szacunki, że prawie 250 tys. zamierza z Polski wyjechać i nie dać się dłużej wykorzystywać. Dziwne… Dlaczego nie chcą dawać się wykorzystywać? Przecież tylko jeden z nich zmarł, bo kiedy zemdlał, szefowa, zatrudniająca go na czarno (symptomatyczne) przy produkcji trumien, zamiast wezwać karetkę, wywiozła go do lasu 125 km od miejsca zdarzenia i tam porzuciła. Pracownik – niewolnik? – zmarł. Na sygnały płynące od lat ze strony organizacji pozarządowych, że prawa pracownicze Ukrainek i Ukraińców są w Polsce systemowo łamane, naruszane, gwałcone – że po prostu nie obowiązują – reakcji nie było. To teraz jest. Ukraińcy po prostu znikną. A czereśnie i szpaki zostaną na drzewach. Demolowanie praw pracowniczych od co najmniej dwóch dekad nie było nigdy dotąd traktowane jako naruszenie konstytucyjnych zobowiązań (konstytucja, konstytucja!!!). Pozorowane działanie Państwowej Inspekcji Pracy, czy wręcz samo jej istnienie w takim kształcie i z takimi kompetencjami, wołało o pomstę.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Chiny chcą być numerem 1 w świecie

To jest kontynent i cywilizacja, a nie zwykły kraj Prof. Bogdan Góralczyk – politolog i sinolog, były dyplomata, profesor i dyrektor Centrum Europejskiego UW. Właśnie wydał obszerny tom „Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje” – na 40-lecie chińskich reform, zapoczątkowanych w grudniu 1978 r. Dlaczego Chińczykom się udało? – Chińczykom jeszcze się nie udało. Chińczykom może się udać. Obecna władza, tzw. piąta generacja z Xi Jinpingiem, wyszła z wielkimi, ambitnymi planami, wewnątrz i na zewnątrz Chin. I jeśli chodzi o te na zewnątrz, to one już wywołały wstrząsy i turbulencje w postaci tego, że Amerykanie zrozumieli, że wyrasta pretendent, który chce ich wyrzucić z pozycji numer 1 na świecie. Obecne władze w Pekinie więc przeszarżowały. Zbyt szybko ujawniły światu swoje zamiary. A Deng Xiaoping ostrzegał właśnie przed tym. W swoim testamencie 24 znaków nakazywał m.in. zachowywać ostrożność i nie wywyższać się, nie usiłować być liderem, ukrywać własne możliwości i zamiary… – Odrzucenie spuścizny Denga przyszło, jeśli chodzi o arenę zewnętrzną, zbyt wcześnie. Kiedy w listopadzie 2012 r. Xi Jinping doszedł do władzy, powiedział jedynie, że podpisuje się pod hasłem, które już wtedy było modne, szczególnie w kręgach wojskowych, że będzie chińskie marzenie, chiński sen. A po dwóch

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.