Tag "Dolny Śląsk"

Powrót na stronę główną
Andrzej Romanowski Felietony

Niederschlesien

Na Halę Izerską idzie się ze Stogu Izerskiego lub z Jakuszyc. Na końcu wędrówki odsłania się olbrzymia przestrzeń łąki, obramowanej dalekimi pasemkami lasów. Hala Izerska to zjawisko nowe: przed wojną, w czasie Niederschlesien, istniała w tym miejscu niemiecka wioska Gross-Iser. Dziś pozostały po niej wychylające się z traw fundamenty, ocalała zaś tylko szkoła – schronisko zwane Chatką Górzystów. Mieszkańców już w roku 1946 wysiedlono.

Dzieje Gross-Iser przypominają los opisywanej przez Filipa Springera Miedzianki. Wszak tu też mamy „historię znikania”, choć pozbawioną tamtego dramatyzmu. Nieraz na Dolnym Śląsku widzimy opuszczone domostwa, zastygłe w stanie tużpowojennym. Ktoś te domostwa kupił, lecz na renowację nie starczyło już środków. Tak właśnie wygląda dziś wieś Pobiedna (Wigandsthal), gdzie w XVIII w. Adolf Traugott von Gersdorff postawił zespół pałacowy oraz wieżę Mon Plaisir, na której prowadził obserwacje astronomiczne. Czasem dawny dwór przekształcono na ekskluzywny hotel – to przypadek Brunowa w powiecie lwóweckim. Natomiast muzea dokumentujące czas Niederschlesien tworzono tylko wyjątkowo. W Szklarskiej Porębie (Schreiberhau) dom Carla

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

My, z Ziem Odzyskanych

Powoli wykuwała się nowa tożsamość, która zastępowała starą, przywiezioną z Kresów lub centralnej Polski

W relacjach wrocławian z lat 60. pojawiają się przykłady szybkiego porzucania zwyczajów przywiezionych z domu. Jak pisał 37-letni mieszkaniec miasta: „Przed kilkunastu laty tradycje na przykład oblewanego poniedziałku […] tak żywe na wsi polskiej, ówcześnie mieszkańcy naszego miasta usiłowali przeszczepić na grunt wrocławski. Pamiętam, bo obserwowałem to z okien mieszkania przy ul. Nowowiejskiej, jak potokami lała się woda z okien i balkonów. Ludziska podłączali węże do kranów i polewali nimi nieostrożnych przechodniów. Aż powoli zwyczaj ten zaczął zanikać, ludzie zaczęli się wstydzić sami siebie”.

Inny zauważał: „Sam pamiętam majówki na skwerze koło PDT. Rozłożone koce, panowie w skarpetkach grają w karty, panie w halkach karmią piersią dzieci. […] Te rodzajowe scenki przeniosły się już dawno poza miasto nad Odrą”.

Wymieszanie się ludności napływowej z różnych regionów, mimikra i traktowanie tradycji jako balastu w awansie społecznym sprawiły, że powoli wykuwała się nowa tożsamość, która z wolna zastępowała starą, przywiezioną z Kresów albo centralnej Polski. Nie mogła być nią tożsamość oparta na micie ciągłości z państwem Piastów, którą próbowała zaszczepić władza. Oficjalną „piastowską” propagandę mieszkańcy Ziem Odzyskanych traktowali z przymrużeniem oka, a w najlepszym wypadku z wyuczonym formalizmem. W próbach odpowiedzi na pytanie o to, czym była „wrocławskość” w epoce Gomułki, pojawiają się skojarzenia z gatunku tych luźnych, np. niebieskie tramwaje czy zieleń. Z rzadka ktoś poruszy temat otwartości i tolerancji. Kwestia „odwiecznej polskości” też jest poruszana, ale czuć, że styl usztywnia się w tych miejscach, fraza wjeżdża w koleiny wyrobione przez władze, a opis traci autentyczność.

Przełom 1989 r. sprawił, że w przestrzeni publicznej pojawiły się inne, bardziej ambitne próby stworzenia lub odtworzenia tożsamości Ziem Odzyskanych. Tą, której do dziś poświęca się najwięcej miejsca, jest budowanie mostów między teraźniejszością a historią Schlesien, Pommern i Ostpreußen. W latach 90. można było nareszcie odkurzyć kolejne warstwy „piastowskiej” propagandy i na nowo odczytać skrywaną szwabachę. Warstwa była tak gruba, a odkrycie tak fascynujące, że z czarno-białych pocztówek, niemieckich nazw i dawno nieistniejących budowli zaczęto czerpać dumę. Kodeks depozytariusza, objawił się w nowej formie – jako świetne narzędzie budowania więzi między ludźmi a ich regionem. Okazało się, że depozytariusz może nie tylko dbać o poniemieckie zabytki, lecz także je pokochać i traktować jak swoje.

Skrajną formą poszukiwania ciągłości na przekór historycznemu rozwarstwieniu była purystyczna rekonstrukcja. Kolor elewacji Hali Stulecia postanowiono wiernie odtworzyć na podstawie zachowanych fragmentów oryginalnej powłoki z 1913 r. Wrocławski Dworzec Główny został przemalowany na szokujący wielu mieszkańców pomarańczowy ugier, oryginalny kolor budynku z 1860 r. Wszystko po to, by nacieszyć oczy retransmisją najpiękniejszych chwil miasta w formacie 3D. Z perspektywy konserwatora zabytków prace te są oczywiście godne pochwały, pozwalają też mieszkańcom lepiej poznać historię swojego miasta, ale trudno nie dostrzec w nich jednocześnie naiwnej wiary w arkadyjski mit i w możliwość cofnięcia wskazówek zegara. (…)

Część nestorów praktyki odkurzania poniemieckiej historii twierdzi, że ta fala utożsamiania się z przedwojennymi śladami minęła. Małgorzata Ruchniewicz, historyczka związana z Uniwersytetem Wrocławskim, nie kryje rozgoryczenia niewielkim społecznym oddźwiękiem takich rekonstrukcji pamięci: „Uważam, że między innymi moje wysiłki […] po kilku latach nie pozostawiły po sobie za wiele. […] Patrząc szerzej, w ramach tej tożsamości nie do końca znalazło dla siebie miejsce to, na czym historykom zależało. […] wybrane wątki, które były ważne w latach 90. XX w. czy na początku tego stulecia, teraz już tak nie rezonują, nie są tak ważne dla społeczności lokalnych, jak wówczas”.

Spowolnienia nie widać na pewno w mediach społecznościowych. Na Instagramie coraz więcej jest historycznych profili, których autorzy dzielą się biografiami niemieckich mieszkańców znanych dotąd tylko z wykutych na nagrobkach nazwisk lub poniemieckimi śladami spotykanymi na ulicach. Znacznie mniej jest treści, które przypominałyby Wrocław czy Szczecin lat 50., 60. i 70.

Poniemieckość okazała się atrakcyjna również dla twórców. Reportaże z Dolnego Śląska czy Pomorza Zachodniego pełne są zamalowanych lub odkrytych napisów, egzotycznie brzmiących niemieckich toponimów czy architektonicznych warstw w historycznym przekładańcu – i to właśnie ta poniemiecka fascynuje najbardziej. Ciekawi też kontrast między nią a warstwami późniejszymi, w którym Ziemowit Szczerek dostrzegł różnicę między germańskim przywiązaniem do formy a słowiańską na ową formę odpornością.

Na tym poniemieckim horyzoncie centralne miejsce zajmuje rok 1945, niczym wschodzące (lub zachodzące) słońce nad Bałtykiem. To wtedy wszystko się dokonało. Wtedy procesy, które zazwyczaj zajmują całe wieki, urzeczywistniły się w ciągu roku. Jeśli mielibyśmy posłużyć się

Fragmenty książki Sławomira Sochaja Niedopolska. Nowe spojrzenie na Ziemie Odzyskane, Filtry, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Olga Tokarczuk i Góry Literatury

Jak czytelnictwo, ekologia i równość promują Dolny Śląsk.

Przyjeżdżają tu tysiące uczestników i niezwykli prowadzący, a atmosfera bliskości wciąż jest jednym z najważniejszych elementów wydarzenia – mówi Olga Tokarczuk o swoim 10. już Festiwalu Góry Literatury.

Głównym celem festiwalu jest aktywizowanie kulturalne i obywatelskie uczestników, promocja kultury i czytelnictwa, upowszechnianie postaw ekologicznych i równościowych oraz promocja regionu. W tym roku działo się to w 23 miejscowościach Dolnego Śląska i Opolszczyzny, m.in. w Nowej Rudzie, Kłodzku, Wałbrzychu, Świdnicy, Ludwikowicach Kłodzkich i tak małych ośrodkach jak Dzikowiec czy Opolnica. Centrum akcji stanowił Zamek Sarny w Ścinawce Górnej. Uczestnicy festiwalu mogli wybierać spośród 153 wydarzeń, w tym przedstawień teatralnych, koncertów, pokazów filmowych, warsztatów, seminariów i dyskusji. Wśród 230 gości znaleźli się wybitni artyści, naukowcy, pisarze i politycy. Bezpośrednio w wydarzeniach uczestniczyło ponad 50 tys. osób, w transmisjach online – 300 tys. Namieszała trochę pogoda, bo w Zamku Sarny wszystko działo się pod gołym niebem, i gwałtowna ulewa zmusiła do przerwania spotkania z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.

Dzień na Zamku Sarny.

Głośnym echem odbiła się dyskusja o kobietach. Joanna Kuciel-Frydryszak i Marta Strzelecka w rozmowie o swoich głośnych książkach wspomniały, że ta lektura często ośmielała czytelniczki do opowiedzenia mrocznych rodzinnych historii. Przekazy są tak intrygujące, że mogłyby wystarczyć na kolejne „Służące” i „Chłopki”.

Inny punkt programu też wstrząsnął uczestnikami. Niby wiemy, że z klimatem i z planetą jest źle, ale Edwin Bendyk i Robert Skrzypczyński z naukową konsekwencją wykazali, jak blisko nam do katastrofy. Jednak wcale nie musi dojść do najgorszego, ale czy ludzie, a ściślej przywódcy państw, posłuchają naukowców? Nasza w tym rola, musimy to wymóc na rządzących, decydując się nawet na obywatelskie nieposłuszeństwo. Z rad naukowców wspomnę o pilnej konieczności wystudzenia wzrostu gospodarczego i poddaniu się prawom ekonomii ekologicznej. Ważne, by wszelkie transformacje były przeprowadzane sprawiedliwie, bo zrzucanie kosztów przemian na najsłabszych wywołuje bunt i protesty. Rady naukowców nie są popularne, wręcz obsesyjnie zwalczane. Oni sami mówią, że już przyzwyczaili się do hejtu i epitetów, wśród których ekoterroryści należą do łagodniejszych.

Paneliści Martin Kremer, konsul generalny Niemiec, i wiceminister spraw zagranicznych Marek Prawda mówili o drogach demokracji, ale nie pominęli problemów klimatu. – Cieszy – stwierdzili – że po latach skąpych kontaktów może nastąpić właściwa współpraca między naszymi krajami.

Festiwalowe dyskusje inspirowały książki lub inne publikacje. Tę o transpłciowości zapowiedziano w programie tak: „O zawiłościach związków między sztuką, tożsamością a reprezentacją porozmawiają osoby transpłciowe z różnych sfer działalności – aktywistycznej i edukacyjnej”. Gośćmi byli Nina Kuta i Kacper Potępski, a dyskusją kierowała Karolina Gierdal.

Na finał dnia odbył jeszcze koncert i dyskusja z udziałem Olgi Tokarczuk.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Już tylko złomiarze

Upadła ostatnia dolnośląska fabryka porcelany

Historia dolnośląskiej porcelany zdaje się dobiegać końca. Dwie fabryki z długoletnią historią – ZPS Wałbrzych i ZPS Krzysztof, też w Wałbrzychu – już nie istnieją, a ta trzecia – ZPS Karolina w Jaworzynie Śląskiej – właśnie odchodzi w przeszłość. Istniały jeszcze inne zakłady, choćby Fabryka Porcelany Książ z drugiej połowy XX w. (nie dotrwała do naszych czasów) czy działająca sto lat wcześniej, niestety niezbyt długo, za to osiągająca najwyższe w świecie standardy, fabryka Ohmego. Ta ostatnia na początku XX w. za miniaturowe figurki i inne kruche cuda zdobywała nagrody na prestiżowych wystawach. Nie uchroniło jej to jednak przed skutkami któregoś tam kryzysu. Ale wyroby z jej znakiem wciąż są przedmiotem pożądania kolekcjonerów. Tymczasem „porcelany”, które dotrwały do XXI w., po kolei zaczęły ginąć.

Złote góry

Gdy pojawiały się trudności, ratunku szukano u inwestora strategicznego. I znajdował się – bogaty, zaradny, oblatany w świecie wielkich interesów. Czego to wtedy nie obiecywano załogom! – Złote góry – podsumowuje krótko związkowiec z Karoliny Ireneusz Besser. Do koncernu HM Investments, który w tym przypadku miał być owym dobrodziejem, należała słynna firma Gerlach, co szczególnie imponowało jaworzyńskim ceramikom. Czy w takim towarzystwie mogłoby się nie udać? – Złote góry – powtarza z sarkazmem związkowiec. Podobną radość z mariażu przeżywano swego czasu w Krzysztofie i w Porcelanie Wałbrzych. O upadku pierwszej i wcześniej o nadziejach drugiej pisaliśmy w PRZEGLĄDZIE. 

Zły czas nadszedł i dla Karoliny. Jest w stanie upadłości. Syndyka Ronalda Kazimierza Olszewskiego trudno nakłonić do rozmowy. Stwierdza, że postępuje zgodnie z przepisami i ściśle wszystkich przestrzega, więc nie ma o czym mówić. Lokalne media cytowały jego wypowiedzi, ale wyjaśnił mi, że były to przecieki z jakichś rozmów, bo on wywiadów nie udzielał. Próbowałam pociągnąć syndyka za język. Czy Karolina mogłaby być w korzystniejszej sytuacji? Mogłaby, gdyby nie dopuszczono do upadłości. Dałoby się wtedy uruchomić produkcję w części zakładu. A tak trzeba działać ściśle według przepisów, czyli w pierwszej kolejności dążyć do sprzedaży całości. 

Nawet sklep zakładowy zakończył działalność, choć w magazynie zostało jeszcze sporo wyrobów, a klientów do końca nie brakowało. Kiedy tylko rozeszła się wieść o wyprzedaży, zjawiły się tłumy, a sklepowe komputery zawieszały się od liczby zamówień. W ostatnich dniach przed zamknięciem zrobiło się spokojniej. Można było swobodnie przejść między półkami i spojrzeć po raz ostatni na wyroby. Część miała wielkanocne zdobienia, inne – specjalnie dla dzieci – cieszyły oko radosnymi scenkami. Wypatrzyłam też egzemplarze z gałązkami lawendy, elementem niezmiennie modnym wśród miłośników różnych stylów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia

Drzewa to nasza specjalność

Po raz trzeci z rzędu w konkursie Europejskie Drzewo Roku zwyciężył polski kandydat Tegoroczny sukces buka z Dolnego Śląska doskonale wpisuje się w hasło prestiżowej rywalizacji: „Nie mając drzew, nie mamy własnych korzeni”. W konkursie European Tree of the Year (Europejskie Drzewo Roku) organizowanym przez Environmental Partnership Association jesteśmy europejską potęgą. Edycję 2024 wygrało kolejne drzewo z Polski – buk Heart of the Garden (Serce Ogrodu). Wyniki ogłoszone zostały

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Kowary – miasto dywanów i gobelinów

Zakłady takie jak ten w Kowarach były atrakcyjnym miejscem dla artystów tworzących tkaniny unikatowe W latach powojennych brakowało niemal każdego rodzaju surowca, co odczuwali oczywiście również artyści. Nawet duże fabryki miały problem z dostępnością materiałów do produkcji. Na Dolnym Śląsku – wbrew wszelkim przeciwnościom losu – nie zamierzano jednak zwalniać tempa. Do 1949 r. zostały tam uruchomione niemal wszystkie zakłady o profilu związanym z przemysłem włókienniczym. W 1946 r. ruszyła produkcja w wytwórni włókien

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Mieszkać na poniemieckim

Dla wilniuka Śląsk stał się „skarbem polskich ziem”, jego krajem. Ten Śląsk, trochę polski, trochę niemiecki, nieco austriacki i czeski, jest domem także dla przybyszów Do dziś na stołach potomków repatriantów/ekspatriantów jada się z poniemieckiego, nawet nabiera do przejętych po kimś naczyń, skorup większej czułości. Ślązacy, Niemcy, Polacy, którym nad głowami zmieniały się granice albo byli przesuwani wraz z nimi do nowych miejsc, nie boją się poniemieckości czy niemieckości. Na Śląskach Górnym i Dolnym, wzdłuż

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Specjalista od kołtuństwa

Legenda polskiej sceny, znana pod pseudonimem Violetta Villas, ostatnie lata życia spędziła w miejscu, gdzie się urodziła, czyli w Lewinie Kłodzkim na Dolnym Śląsku. Chora, okradana przez opiekunkę, żyła w okropnych warunkach. Bez wsparcia rodziny. Gdy zmarła w 2011 r., uaktywnił się jej syn, Krzysztof Gospodarek. Na początek zastrzegł pseudonim matki w urzędzie patentowym. Odziedziczona po matce chałupa, bo trudno popadający w ruinę dom nazwać inaczej, nie doczekała się inwestycji. Gospodarek chce, by dom wyremontowało mu miasteczko. I zrobiło

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Podróże po Polsce

Drohiczyn jest miastem tak urzekającym, że gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, powiedziałem, że chciałbym tu być pochowany. Położenie na malowniczej skarpie nad Bugiem płynącym wolno wśród łach i zarośli jest niepowtarzalne, a styk katolicyzmu z prawosławiem i polskości z ruskością uświadamia lepiej niż gdziekolwiek istotę naszego kulturowego dziedzictwa. Ale czegóż to Polak nie potrafi: oficjalne oblicze Drohiczyna jest dziś narodowo-polskie. Choć przecież obok kościołów wznosi się okazała cerkiew, zaprzeczając narzucanemu przekazowi. Tablica na drohiczyńskim rynku mówi jednak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Zostały tylko zgliszcza

W Sielcach nad Oką spłonął sztab kościuszkowców 26 maja 2022 r. w Sielcach nad Oką (w obwodzie riazańskim Federacji Rosyjskiej) doszczętnie spłonął historyczny budynek sztabu 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki powstałej w tym miejscu w 1943 r. Niewątpliwie pożar należy wiązać z fatalnymi relacjami polsko-rosyjskimi. Nieznane są jeszcze okoliczności, w których do niego doszło. Śledztwo prowadzi i sprawców poszukuje prokuratura. Budynek sztabu kościuszkowców miał w najbliższym czasie zostać poddany renowacji i stać się miejscem edukacji historycznej pod nazwą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.