Tag "ekosystemy"
Internet z grzybów
Pojedynczy grzyb może łączyć w sieć nawet kilkadziesiąt różnych drzew wielu gatunków
Choć o mykoryzie, czyli symbiozie roślin i grzybów, uczymy się już w podstawówce, to w ostatnich latach zaczęło być o niej naprawdę głośno, co ciekawe – także poza szkołą. Drzewa połączone strzępkami grzybni, niczym komputery spięte siecią kabli, po których płyną informacje o szansach i zagrożeniach, ale nie tylko – miałby to być także jeden wielki targ oraz kanał szybkiego reagowania. (…) Wizja takiego lasu działa na wyobraźnię, pytanie tylko, czy rzeczywiście żyjemy w tej bajce, czy jedynie daliśmy jej się porwać?
Samopomoc chłopska
(…) Rośliny i zwierzęta od zarania dziejów wymieniają między sobą informacje kanałami, o których istnieniu jeszcze kilkadziesiąt lat temu nawet nie wiedzieliśmy. Wykorzystują do tego dźwięki, zapachy i obrazy, więc dlaczego miałyby nie wykorzystać także grzybów, znanych już z tego, że potrafią przekazywać sygnały elektryczne, co w tym kontekście nieco upodabniałoby je do naszych neuronów? Statyczny na pierwszy rzut oka las miałby więc swoją drugą, ukrytą przed nami, gwarną stronę. Owszem, zaglądamy tam – słyszymy, czujemy zapachy, a niektórzy poznali nawet smaki, ale nie potrafimy tego intuicyjnie złożyć w żaden spójny obraz. Tymczasem dużo więcej miałoby się dziać pod ziemią, w królestwie, którego zrozumienie przychodzi nam jeszcze trudniej.
Spacerując po lesie, być może dostrzegliście, że niektóre ze świeżo ściętych pniaków jakby próbowały wrócić do swojego dawnego życia. Gęsto pojawiają się na nich pędy odroślowe, które usiłują zastąpić utraconą koronę. Niestety, w większości przypadków będzie to po prostu ostatnie tchnienie przed śmiercią – to za mało, by utrzymać stary, rozbudowany system korzeniowy i taka roślina w ciągu kilku lat najczęściej zamiera.
Są jednak gatunki, które potrafią się dźwignąć nawet z tak beznadziejnego położenia. Wierzby, olsze czy lipy są zdolne zregenerować cały pień właściwie od zera, ale w lesie można natknąć się na przypadki jeszcze dziwniejsze – drzew, które po ścięciu już nie odrastają, a mimo to… żyją.
Dobrze widać to szczególnie w naszych górskich i podgórskich jedlinach. Pniaki tych ściętych iglaków często nie rozkładają się, a zamiast tego zaczynają zarastać, tak jak zarastają rany, jakby drzewo próbowało zasklepić zwykłe draśnięcie czy ślad po wyłamanej gałęzi. Z czasem powierzchnia cięcia całkowicie chowa się pod tkankami, a pieniek zaczyna przypominać wystający z ziemi, pokryty korą guz. Skąd jednak roślina czerpie energię do wzrostu i ukończenia procesu zarastania, mogącego trwać nawet kilkadziesiąt lat, skoro nie ma korony zdolnej do prowadzenia fotosyntezy? Okazuje się, że nie robi tego sama – otrzymuje pomoc od innych drzew, utrzymujących ją przy życiu poprzez ich połączony system korzeniowy. Tym samym już na zawsze staje się jego przedłużeniem, częścią wspólnej sieci samopomocy.
Połączeni przez grzyb
Zrosty korzeniowe występują u drzew stosunkowo powszechnie, łatwo zaobserwować je choćby u grabów, którym już w wieku zaledwie kilku lat zdarza się korzystać ze wspólnego korzenia. Wiążą się z tym co prawda pewne zagrożenia, bo tak ścisłe połączenie wielu roślin ułatwia rozmaitym patogenom rozprzestrzenianie się pomiędzy nimi, ale z drugiej strony – utrzymuje przy życiu choćby te wspomniane wyżej, skazane na śmierć jodły. W ostatnich latach coraz więcej mówi się jednak o tym, że pomoc płynie jeszcze innym, dużo bardziej enigmatycznym łączem, tworzonym przez tzw. sieci mikoryzowe.
Związki pomiędzy roślinami a grzybami kształtują się, właściwie odkąd tylko organizmy te wyszły na ląd setki milionów lat temu. Efektem tej długiej znajomości jest mikoryza, czyli ich symbiotyczna relacja, w którą wchodzi nawet 80-90% gatunków roślin na świecie. A mowa o relacji naprawdę bardzo bliskiej, bo przerastające glebę strzępki grzybni oplatają korzenie i wnikają w nie międzykomórkowo (ektomikoryza) lub jeszcze głębiej, do ich wnętrza (endomikoryza).
Korzystają na tym zarówno jedni, jak i drudzy, bo grzyb zwielokrotnia powierzchnię systemu korzeniowego drzewa, a drzewo w zamian karmi go cukrami pochodzącymi z fotosyntezy. Poszczególne gatunki często bardzo precyzyjnie dobierają sobie przy tym partnerów, dzięki czemu wiemy, żeby maślaków szukać pod sosnam
Fragmenty książki Dariusza Dziektarza Chodźmy w las! Co się kryje między drzewami, Powergraph, Warszawa 2025
Zwierzogród
Żadne zwierzę nie jest tubylcem w mieście, wszystkie gatunki to imigranci szukający szczęścia w nowym ekosystemie
Gorącego, pogodnego wieczoru w sierpniu 2020 r., kiedy zachodziło słońce, wyjeżdżałem rowerem z centrum Berlina, żeby popływać w Teufelssee – „jeziorze diabła” – w Grunewaldzie. Miło zażyć kąpieli w dzikim jeziorze w środku miasta, w otoczeniu drzew i sapiących dzików. Wówczas tego nie wiedziałem, ale jedna z loch, przezywana Elsą, tego samego dnia zdobyła międzynarodową sławę: w towarzystwie warchlaków ukradła kąpiącemu się jegomościowi torbę z laptopem i uciekła z nią. Zdjęcia nagiego pulchnego mężczyzny rozpaczliwie goniącego złodziejkę po plaży szybko stało się wiralem, podczas kiedy ja pływałem w ciemniejących wodach.
W ostatnich latach berlińskie dziki zajmowały duże części miasta, a wśród ludzi zachowywały się coraz odważniej. Stanowią część procesu niewiarygodnego przypływu zwierząt do miast, trwającego od kilku lat. Koale czują się w Brisbane jak u siebie, a żałobnice eukaliptusowe – gatunek zagrożony wyginięciem – rozgościły się w Perth. W tym samym czasie sokoły wędrowne zostały zurbanizowane, liczebność pszczół w miastach znacznie wzrosła, wilki zaczęły kręcić się po przedmieściach Europy Środkowej, a największe skupisko mulaków w Minnesocie zamieszkało w aglomeracji Twin Cities. Marmozety lwie przybywają do brazylijskich miast. Wydry, korzystające z czystszych wód oraz ponownej naturalizacji miejskich działów wodnych, na początku XXI w. były widziane w Singapurze, Chicago i w ponad 100 angielskich miastach i miasteczkach. Nawet lamparty plamiste – skryte i traktujące ludzi z ostrożnością – przeniknęły do Mumbaju i przemykają nocami po mieście, przeważnie niezauważone. Kojoty przejęły miejski styl życia, odkąd w latach 90. XX w. zaczęły eksplorować amerykańskie miasta. Obecnie bardzo licznie egzystują obok innych niedawnych migrantów do miasta, takich jak szopy pracze i skunksy. Stanowią forpocztę najeźdźczej armii dzikiej przyrody, która ze wszelkim prawdopodobieństwem wkrótce obejmie też wilki, pumy i niedźwiedzie.
Sokół wędrowny, przyglądający się miastu z punktu obserwacyjnego na wieżowcu, wcale nie dostrzega zagrożonego środowiska. Krajobraz widziany oczami tego ptaka przypomina urwiska i kaniony jego naturalnych terenów łowczych – ale jeszcze lepsze od prawdziwych, ponieważ dobrze zaopatrzone w zdobycz. Para sokołów wędrownych przeniosła się do Nowego Jorku w 1983 r. i po 40 latach miasto może się poszczycić największym zagęszczeniem osobników tego gatunku na świecie. W ostatnich latach ptaki te zamieszkały też w Kapsztadzie, Berlinie, Nowym Delhi, Londynie i dziesiątkach innych dużych miast.
Globalny boom na drapacze chmur, który miał miejsce na początku XXI w., był błogosławieństwem dla sokołów wędrownych, ponieważ wielokrotnie zwiększył liczbę urwisk. Wysokie budynki preferowane przez zglobalizowany kapitalizm są idealne do tego, by dać z nich nura. Osobniki w Nowym Jorku wykorzystują tunele aerodynamiczne między wieżowcami, aby zagnać stada gołębi w stronę morza, gdzie mogą je złapać. Tymczasem większa liczba gołębi w Nowym Delhi przyciągnęła pod koniec drugiej dekady XXI w. sokoły wędrowne, puchacze indyjskie, krogulce małe, pustułki i orły południowe, które chciały spróbować szczęścia w dużym mieście. Panowanie sokołów wędrownych zapewne jest dowodem na zdrowie miasta. Ten gatunek to szczytowy drapieżnik w łańcuchu pokarmowym, uzależniony od drobnoustrojów, owadów, małych ssaków i ptaków. Żyje wśród nas, dlatego że ośrodki miejskie są najbardziej bioróżnorodne w całej swojej historii.
Żadne zwierzę nie jest tubylcem w mieście. Wszystkie gatunki miejskie – tak jak my, sokoły wędrowne, a nawet szczury – są imigrantami szukającymi szczęścia w nowym ekosystemie. Dzikie zwierzęta, które uczą się, jak żyć w metropolii, przechodzą synurbizację. Sokół wędrowny jest symbolem tego procesu, ponieważ ponownie odkrywa obfity krajobraz w ludzkiej metropolii. Zurbanizowane zwierzęta muszą być elastyczne – czyli umieć dopasować swoje zachowania do oszałamiającego nowego środowiska oraz, co kluczowe, do bliskości ludzi. Szczury, karaluchy, gołębie i małpy robią to od tysięcy lat. Obecnie do tego grona dołącza nadzwyczajna gama zwierząt. Przechodzą one, podobnie jak ich poprzednicy, szybką adaptację.
Miasta przeżywają istotną zmianę, gdy adaptują się do wyjątkowej sytuacji klimatycznej i odpowiadają na naszą potrzebę obcowania z przyrodą. Dzięki temu stały się dobrymi środowiskami dla licznych gatunków, ponieważ można tu znaleźć coraz bardziej zarośnięte parki, coraz więcej koron drzew i coraz dziksze mokradła oraz rzeki. Sytuacja zmienia się też poza granicami metropolii.
Miejska ekspansja, intensyfikacja rolnictwa, deforestacja, fale upałów, susze i pożary zmuszają wiele gatunków do szukania schronienia w miastach i przystosowania się do nowego otoczenia. Co możemy zrobić, żeby centra stały się gościnne dla stworzeń uciekających przed zgubnymi skutkami naszych działań? Jaki los czeka te gatunki? Współistnienie zwierząt i ludzi nigdy nie było pozbawione trudności.
Wróćmy do Elsy i dzików w Berlinie. Dzikie zwierzęta – podobnie jak chciwa Elsa – szybko przestały być ciekawostką, a zaczęły przeszkadzać ludziom, dlatego że przewracają śmietniki i ryją w ogródkach, parkach i na cmentarzach. Miasto musi dokonywać odstrzału 2 tys. okazów rocznie.
Po tym, jak podczas lockdownu w 2020 r. wydry zrobiły nalot na staw w Singapurze i urządziły sobie ucztę z drogich ryb hodowlanych, odezwały się głosy nawołujące do trzebieży. Singapurczycy jednak zażarcie bronili zwierząt – premier opublikował tweet z poparciem dla wodnych futrzaków.
The Twin Cities, czyli obszar metropolitalny Saint Paul-Minneapolis, płaci eksterminatorom 250 dol. za zlikwidowanie jelenia i 700 dol. za wstrzyknięcie sarnie środków antykoncepcyjnych. Peryferia miasta są dobrym środowiskiem dla jeleni (i dzików), dlatego ich liczba gwałtownie rośnie, choć oznacza to sporo problemów, w tym boreliozę. Ogródki na tyłach podmiejskich domów stały się zapleczem terenów łowieckich, służą legalnej i wspieranej kontroli populacji. Coraz częściej słychać skargi na miejskie borsuki w Wielkiej Brytanii – coraz liczniejszą obecność nieuchwytnych gatunków zauważają także mieszkańcy miasta Sherlocka Holmesa.
Musiało minąć nieco ponad 100 lat, żebyśmy przestali patrzeć na miasto jak na miejsce jałowe i zdegradowane, a zaczęli skarżyć się na nadmierną obfitość dzikiej przyrody. Bez względu na to, czy zwierzęta kochamy, czy je nienawidzimy, czy się ich boimy, będziemy musieli przywyknąć do współżycia z rosnącymi populacjami dzikich gatunków. (…)
Osobniki tego gatunku robią niezłe widowisko, gdy lecą nad miastem w zbitych chmarach na tle zapadającego zmierzchu. Rudawka szarogłowa to australijski zwierz z rzędu nietoperzy. Ma skrzydła o rozpiętości ponad metr, pomarańczowy futrzany kołnierz i świdrujące, ciemne oczy osadzone w szarym pyszczku. Za dnia ten ogromny ssak śpi głową w dół, obejmując swoje ciało gigantycznymi skrzydłami. Nocą lata w poszukiwaniu nektaru z kwiatów eukaliptusa, owoców z lasu deszczowego i 100 gatunków rodzimych roślin. To najważniejszy lokalny gatunek, odgrywający zasadniczą rolę w ekosystemie południowo-wschodniej Australii. Kiedy szuka pożywienia
Fragmenty książki Bena Wilsona Miasto i dżungla. Jak natura wrosła w cywilizację, przeł. Monika Skowron, Znak Horyzont, Kraków 2025
Na dnie świata
Głębiny oceaniczne nie są częścią planety – one są naszą planetą. Zatem warto poznać je lepiej
Nawet teraz, gdy nazwano ostatni krater na Księżycu, a na iPhonie możesz obejrzeć interaktywne, trójwymiarowe mapy Marsa, 80% dna morskiego nie zostało opisane podobnie szczegółowo. A przecież głęboki ocean, zdefiniowany jako wody poniżej 200 m, zajmuje 65% powierzchni Ziemi i aż 95% przestrzeni zdatnej do życia (sam Pacyfik potrafiłby „połknąć” każdy kawałek lądu, każdy kontynent, każdą wyspę, i zostałoby mu miejsce na jeszcze jedną Amerykę Południową). Głębiny oceaniczne nie są po prostu częścią naszej planety – one są naszą planetą. Zatem warto byłoby poznać je trochę lepiej.
Nasza wiedza dotycząca oceanów zwykle kończy się na najwyższej ich strefie, nazywanej strefą epipelagiczną lub strefą światła słonecznego. Jeśli stykasz się z żyjącymi w morzu morskimi istotami i potrafisz je nazwać, to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pływają właśnie w tych płytkich wodach. Jednak epipelagial to zaledwie 5% objętości oceanu. Owszem, potrafi zachwycić, ale to tylko sufit. Prawdziwy ruch zaczyna się poniżej.
To tutaj, w strefie mezopelagicznej (od 200 do 1000 m) odnajdziesz całą menażerię bioluminescencyjnych istot, świecących i migoczących w ciemności, a głębiej, w strefie batypelagicznej (od 1000 do 4000 m) i w strefie abysalnej (od 4000 do 6000 m) otoczy cię wieczna noc i jej cudownie dziwaczni mieszkańcy. Miejsce, gdzie ta strefa styka się z dnem morskim, nazywa się równiną abysalną. To wypłaszczenie pokryte niby wełnianym kocem grubą warstwą morskiego osadu, w którym kryje się mnóstwo cudownych istot o finezyjnej budowie. Choć może się zdawać, że panują tam spokój i cisza, dochodzi tu do największych geologicznych dramatów.
Zdawałoby się, że to jest dno świata, ale tak nie jest, bo pod abysalem leży hadal, strefa, której nazwa pochodzi od Hadesa, w mitologii greckiej boga podziemnego świata (i brata Posejdona), ale także nazwy samej krainy umarłych, którą władał. Wody hadalu rozpoczynają się na głębokości 6 tys. m i sięgają dużo niżej poprzez głębokie rowy oceaniczne i niecki – większość z nich znajduje się w Oceanie Spokojnym – przypominające kształtem odwrotność szczytów Himalajów. Najgłębszy z nich to Rów Mariański – długie na 2,5 tys. km, a szerokie na 69 rozcięcie dna morskiego niedaleko Guam. Miejsce zwane Głębią Challengera, o głębokości prawie 11 tys. m, uważane jest obecnie za najniższe miejsce na Ziemi. Dla porównania Mount Everest ma 8849 m. (…)
Jedynym sposobem na to, by mimo blokujących nas tysięcy metrów płynnej ciemności uzyskać jasny obraz ukształtowania podwodnego terenu, jest użycie dźwięku, który woda roznosi szybciej i dalej niż powietrze. Ta technologia nazywa się obrazowaniem akustycznym lub sonarowym i polega na wysyłaniu fal dźwiękowych z dna statku i zmierzeniu czasu potrzebnego na ich powrót. Przetwarzając otrzymane w ten sposób dane, jesteśmy w stanie zbudować szczegółowy trójwymiarowy model dna morskiego. Oczywiście nie da się tego zrobić z daleka, urządzenie sonarowe musi być umieszczone bezpośrednio nad badanym obszarem. Tworzenie precyzyjnych map batymetrycznych to sprawa ściśle techniczna, w większej części oceanu nikt tego jeszcze nie zrobił.
Brak atlasu wód oceanicznych może prowadzić do zaskakujących odkryć. Jedno z nich, w 2017 r., rozpaliło moją ciekawość. Podejmowałam wszystkie możliwe wysiłki, aby dowiedzieć się więcej o głębinach oceanu, śledziłam doniesienia
Fragmenty książki Susan Casey Głębia oceanu. Podróże do podwodnego świata, przeł. Joanna Jagiełło, Wydawnictwo Harde, Warszawa 2025
Owocowy zawrót głowy
O życiu, miłości, podstępach, przyjaźniach i nienawiści muszek owocówek.
Wywilżna karłowata – Drosophila melanogaster
Rozmiar: ok. 2 mm
Zawód: grzybiarz
Występowanie: wszędzie tam, gdzie owoce leżą zbyt długo
Istnieje bardzo wiele muszek, ale muszki owocówki zna każdy! Jesienią stają się bardzo natrętne, a półki w warzywniakach nieraz dosłownie się od nich uginają, co potrafi skutecznie zniechęcić do zakupów. Jak się jednak okazuje, te niepozorne owady, które były pierwszymi zwierzętami wysłanymi w kosmos, żyją w sieci zależności i namiętności godnych brazylijskiej telenoweli. Muszki bowiem przepadają nie tyle za samymi owocami, ile za rosnącymi na nich grzybami, z którymi łączy je ścisła koleżeńska więź. Ich spokój często jednak podstępnie burzą inne grzyby oraz wrogie im owady, piętrzą się więc problemy, które muszki próbują rozwiązać… topiąc je w alkoholu!
Model na medal.
Muszkami owocówkami powszechnie nazywa się różne gatunki drobnych muchówek, w Polsce zaś przez to pojęcie najczęściej rozumiemy pospolitą wywilżnę karłowatą, czyli Drosophila melanogaster – tę, którą jako pierwsze zwierzę wyprawiliśmy w kosmos. Tak, w 1947 r., czyli 10 lat przed tym, jak Sowieci na pokładzie statku powietrznego Sputnik 2 wysłali na śmiertelną misję słynną Łajkę, muszki owocówki podczas suborbitalnego lotu opuściły na chwilę Ziemię, po czym całe i zdrowe wylądowały na niej z powrotem. Robią to zresztą do dziś, bo jako interesujące obiekty badawcze stanowią właściwie część stałej załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wywilżna, m.in. ze względu na łatwość hodowli i krzyżowania oraz dużą zmienność genetyczną, służy nam jako tzw. organizm modelowy, podobnie zresztą jak pewne jednokomórkowe grzyby – Saccharomyces cerevisiae – czyli drożdże wykorzystywane w piekarnictwie, winiarstwie czy piwowarstwie. I to właśnie z nimi (oraz niektórymi innymi „dzikimi” drożdżami) łączy muszki owocówki szczególna więź!
Baśka miała fajny ogonek
Zwiększając lub zmniejszając przepływ krwi przez ogon, wiewiórka reguluje temperaturę. A zimą nakrywa się nim jak kołderką Rude owłosienie ma w społeczeństwie marną opinię. W bajkach lis jest szwarccharakterem, a Reymont w „Chłopach” rudym uczynił podstępnego, chciwego młynarza. Nawet wśród ludzi walczących z rasizmem spotkałem takich, którzy jednemu z kolegów zarzucali wredotę, bo rudy. Ba! Nawet o moich kotach usłyszałem, że wredne, bo rude! Wyjątkiem od reguły wydaje się wiewiórka. Nie taka ta Baśka, jak ją malują Powszechną sympatię
Badacze znad Bugu
Ptaki są dobrym wskaźnikiem stanu środowiska. Obserwując je, możemy wnioskować, czy z otoczeniem dzieje się coś złego Bug – jedna z niewielu tak dużych i jednocześnie tak naturalnych rzek nie tylko w skali kraju, lecz także Europy – przez lata przyciągał wielu badaczy. Przyjeżdżali tu hydrolodzy, botanicy, ornitolodzy, herpetolodzy, ichtiolodzy, specjaliści od motyli, nietoperzy, wydr, bobrów i wielu innych mniejszych oraz większych organizmów. W dolinie rzeki przeprowadzono mnóstwo badań i opisano je w setkach publikacji. Każdy dolewał swoją kropelkę do pęczniejącego
Skowronek dalekiej północy
Gdzie można spotkać górniczka? Ilekroć nadchodzi najpiękniejsza pora roku, mój układ nerwowy zaczyna odbierać mrowienie, a oczy wyszukują zimowych gości z dalekiej północy. Od lat usiłowałem spotkać się szczególnie z górniczkiem i… co roku ponosiłem klęskę. W grudniu Marek Twardowski, wyszkowski ptasiarz, wstawił w jednym z portali zdjęcia tych ptaków. Ponieważ obszary, na których łazimy za ptakami, w znacznej mierze się pokrywają, odezwałem się do niego. Na kolejny wypad pojechaliśmy razem. Barwny jak górniczek Górniczki
Drzewa lubią być blisko siebie
Pozwólmy Puszczy Kampinoskiej żyć Kiedy zrodziła się Puszcza Kampinoska? Jak wyglądał jej początek? Czy zaczęła się od pojedynczego drzewa? (…) Jedno jest pewne: nikt z nas nie widział początków puszczy, ale ona powstała i wciąż się stwarza. Codziennie od nowa. Puszcza trwa dopóty, dopóki może – do ostatniego butwiejącego pnia, do ostatniego nasiona. Nie ma zagospodarowanych części i nie daje się okiełznać. Być może właśnie dlatego w wyobraźni wielu ludzi jest czymś groźnym i nieznanym.
Krowa z GPS-em
Wysoki poziom wód i wypas krów na terenach otwartych są kluczowe dla osiedlania się bocianów Krowy na łąkach, nie zawsze tych nadrzecznych, są częstym powidokiem mojego dzieciństwa. Obrazkiem, który pamiętam z najmłodszych lat. Pocztówką z przeszłości, bo krów w tych miejscach, gdzie było ich kiedyś dużo, już nie widuję. Idąc polami, trudno było nie natknąć się na krowy. Pasły się na łąkach na suchym gruncie, jak i na tych wyrwanych mokradłom czy dolinom rzek. Nie należały do jednego rolnego kombinatu. Krowy miały
Przyroda czeka na konkrety
Apelujemy, by Lasy Państwowe zaczęły finansować ochronę przyrody, a nie kapliczki i kluby sportowe Radosław Ślusarczyk – prezes stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, broniącego dzikiej przyrody Nie powinieneś być teraz przykuty do jakiegoś drzewa? – Jest wiele metod walki o przyrodę. Dużej części społeczeństwa ta walka rzeczywiście kojarzy się głównie z działaniami tego rodzaju, gdyż nadal mamy do odrobienia kilka lekcji aktywności obywatelskiej. Z badań opinii publicznej wynika, że jesteśmy bardzo związani z krajobrazem









