Tag "kultura ludowa"
Banie, bajnie, łaźnie
Bania to emocjonalne przeżycie, zapach, masaż i zdrowie
Jedni mówią bania, łaźnia, a inni sauna, ale… „panie, bania to bania, do sauny niepodobna, no może co najwyżej z zewnątrz. Ale w środku to już inne światy…”.
Na Suwalszczyźnie mówią banie albo gwarowo bajnie. Czasem mówi się ruska bania. Z rosyjskiego to bania albo i zdrobniale baniuszka, bańka, ruskaja bajnia. W latopisie, czyli ruskim odpowiedniku średniowiecznych kronik i annałów, z 966 r., banie/łaźnie nazywano m.in.: mow, mownia, mownica, mylnia, błaznaja. Były banie białe (biełaja bania, czistaja bajnia, biała bania, banie po biełomu) z kominem i banie czarne bez komina określane do dziś u nas i dalej na wschód jako: cziorna, cziornaja bania, bania po cziernomu, czarna bania, czarna bajnia. W języku polskim bania to po prostu łaźnia albo łaźnia parowa. Niektórzy porównują ją do sauny, choć często podczas użytkowania widoczne są różnice techniczne i odczuciowe.
Bania musi być nagrzana, napalona, gorąca, wręcz parująca. Bolszaja żara najlepiej. Tak, by „duch” był dobry.
Mówi się u nas: „duch idzie z kamienki dobry”, czyli para z kamieni unosi się gorąca. No i wienniki (winniki), czyli miotełki, muszą być obowiązkowo. Bo bania bez winników to nie bania.
Staroobrzędowcy stosowali się do zapisów z pięcioksięgu Starego Testamentu. Jeden z nich mówił, że przed każdym nabożeństwem należy wziąć rytualną kąpiel oczyszczającą. Warto dodać, jak pisze etnograf Krzysztof Snarski, że „zjawisko kulturowe kąpieli rytualnych (…) dotyczy szerszej grupy – zwłaszcza wszystkich społeczności semickich, aniżeli tylko chrześcijan staroobrzędowców”.
Ale wróćmy do bani, czyli łaźni, nieco porządkując temat. Banie miały i mają kamienie, gorącą parę, winniki. Dawniej w Europie Zachodniej łaźnie to były pomieszczenia do mycia się, z gorącą wodą, baliami, czasem podgrzewaną podłogą czy z ogromnym basenem. Dotyczy to bardziej terenów tureckich i rzymskich. Banie z piecem, kamieniami, wodą, gorącą parą, były używane u wschodnich Słowian, na Rusi, na stepach w jurtach, a na terenach obecnej Szwecji i Finlandii – sauny. Sauny mają mniejszą wilgotność niż tradycyjne banie ruskie, w których utrzymuje się wilgotność na poziomie 60-90%, ale stwierdzenie, że sauny fińskie (te w Finlandii) są suche, byłoby przekłamaniem. Natomiast w tradycyjnych baniach w Rosji, na Syberii i na Suwalszczyźnie banie są zawsze z bardzo dużą wilgotnością.
Wszystko zależy, ile polejemy wody na kamienie i ile wody (i kamieni) jest w bani czy saunie. W nowych saunach zazwyczaj jest i bardzo gorąco, i sucho na wejściu, a to nie jest zdrowe i wcale nie o to chodzi w korzystaniu z sauny czy bani. Niestety, bardzo często ludzie współcześnie stawiający sauny w Polsce nie wiedzą, jak używać ich prawidłowo – traktują sauny jako element rozrywki – w sieni jedzą, piją w trakcie kąpieli. A to błąd. I niezdrowo.
W tureckiej łaźni, zwanej hammam, podłogi są ciepłe, a płyty marmuru (lub innej skały) rozgrzane, temperatura do 40-50 stopni, ale z wilgotnością powietrza sięgającą 100%. Łaźnie japońskie (onsen) z kolei to służące do kąpieli duże pomieszczenia z mnóstwem wody. Japończycy wykorzystują też gorące źródła. Ale wspominam o nich jedynie jako o pewnym kontekście, skupiając się jednak przede wszystkim na baniach – łaźniach typu wschodniego, obecnych u Słowian oraz na terenach Suwalszczyzny, Rosji i na Syberii. Stosuję wymiennie słowa: bania, łaźnia i bajnia (gwarowo). Podobnie jak witki, winniki i wienniki. (…)
Często pisze się, że banie na Suwalszczyznę przybyły wraz ze staroobrzędowcami, którzy uciekli z Rosji w XVII-XVIII w., ale oczywiście wcześniej łaźnie istniały na ziemiach Suwalszczyzny, a na pewno u Słowian, jak dowodzą wykopaliska archeologiczne i kroniki z X-XII w. W XVI w. w rozległych i dzikich puszczach na terenach obecnej Suwalszczyzny zakładano osady, wtedy jeszcze niestałe, w których żyli osocznicy, czyli strażnicy puszcz czy też korzystający z wchodów (pozwoleń) np. bartnych, sianożętnych. Jerzy Wiśniewski w pracy naukowej „Dzieje osadnictwa
Fragmenty książki Piotra Malczewskiego Znad Czarnej Hańczy, Paśny Buriat, Suwałki 2025
Historia zapisana w tkaninach
Eleonora Plutyńska: polska sztuka ludowa na światowych wystawach
Oryginalność tkanin dwuosnowowych, zwanych też podwójnymi, polega na użyciu dwóch osnów, zazwyczaj każdej w innym, kontrastowym kolorze. Powstają dwie warstwy, łączone podczas tworzenia wzorów nićmi wątku. Obie strony tkaniny są swoimi rewersami, kolor wzoru jednej stanowi kolor tła drugiej i odwrotnie. Same wzory mogą być bardzo złożone.
Eleonora Plutyńska pierwszy raz zetknęła się z podobnymi wyrobami jeszcze na studiach, gdy w 1928 r. prof. Czajkowski przyniósł do akademii tkaninę kupioną na targu w Knyszynie. „Była to podwójna tkanina, z wianuszkiem winogronowym pośrodku, wewnątrz wianuszka, rozrzucone po polu tła, małe gwiazdki i jeszcze mniejsze gwiazdeczki – pisała. – Wśród nich, przesunięte ku czterem rogom tkaniny i ustawione pionowo, cztery dziwne drzewka. Kompozycję zamykała szeroka rama, pięknie wypełniona biegnącą wzdłuż łamaną gałęzią. (…) Tkanina była wełniana, w ostrych czerwono-zielonych kolorach. Po raz pierwszy widzieliśmy taką tkaninę. Oczy nasze przywykłe do wełny barwionej roślinnie raziła surowość koloru. Niemniej, mimo złego barwienia tkanina posiadała wdzięk niezrównany. Przejrzysty, śliczny rysunek drzewka zachwycił nas. (…) Cała zbiorowa mądrość fachowa pracowni nie była w stanie odcyfrować tej techniki, rozplątać jej tajemnicy. Po mylnych śladach wypatrywaliśmy podskarbiego Tyzenhauza i jakichś skomplikowanych żakardów, nie przypuszczając, że tkaniny te były robione na zwykłym czteropodnóżkowym i czteronicielnicowym warsztacie, jaki znajduje się w każdej chałupie okolic Sokółki i Białegostoku”.
By powstała tkanina dwuosnowowa, obie warstwy osnowy nawija się na jeden wał poziomego krosna. Następnie wątek przeplata się w jednej i drugiej warstwie splotem płóciennym, czyli najprostszym splotem tkackim. Obie warstwy łączą się poprzez ręcznie wybierane wzory. „W tym leży umiejętność, a zarazem sens i istota piękna tej techniki – wyjaśniała Eleonora. – Za pomocą tzw. prądka, czyli zakończonej łagodnym szpicem gładkiej, giętkiej, płaskiej listewki, dłuższej niż szerokość tkaniny, wybiera się odpowiednie pary białej osnowy z dolnej warstwy i podnosi je ku górze. Na czarnym tle utworzą one biały wzór, gdy przeplecie je biała nić wątku. Pomysłowość w sposobie przenikania się dwu warstw tkaniny jest cechą zasadniczą tej techniki”.
Metodą tą dawniej tkano obrzędowe dywany ślubne. Zdobione wzorami geometrycznymi i kwiatowymi, ujęte były bordiurą, często z motywem roślinnym. Z kolei u dołu tkaniny, na jej dłuższym boku, przedstawiano „korowód weselny, w którym figurki ludzkie przeplatają się z figurkami zwierząt reprezentujących dobytek w wianie panny młodej prowadzony w nowy dom mężowy”. Dywan taki był wianem panny młodej, służył do nakrycia małżeńskiego łoża. Utkanie go było mozolną pracą, wymagającą poważnych umiejętności.
„Wczesnym latem 1934 r., gdzieś koło św. Jana wybrałam się w okolice Sokółki na poszukiwanie… kwiatu paproci – pisała Eleonora nieco poetycko o wyjeździe, który rozpoczął jej spektakularną, kilkudziesięcioletnią pracę z tamtejszymi tkaczkami. – Chodziło o podwójne tkaniny i rozwiązanie zagadnienia: dlaczego tak piękne ongiś, są złe dzisiaj. Poruczono mi misję odnalezienia i wydobycia ze skrzyń dobrych, starych tkanin, zestawienia ich z tkaniną dzisiejszą i stwierdzenia na gorącym uczynku – w czasie tkania – gdzie jest ta pięta achillesowa, gdzie jest ta dziura, przez którą ucieka całe piękno i w ogóle istotny sens rzeczy. Oglądałam piękne stare tkaniny, wyciągnięte ze skrzyń babek, których wnuczki odrabiały z zapałem »kapy« białostockie”.
„Odrabiać »kapy« białostockie” znaczyło tyle, ile imitować wzory kap przemysłowo produkowanych w Białymstoku, wówczas dużym ośrodku tkackim. Fabryczne tkaniny – dla mieszkańców podlaskich wsi trudno dostępne ze względu na cenę – były masowo kopiowane na domowych krosnach, właśnie przy zastosowaniu techniki dwuosnowowej. Tkano wówczas z mechanicznie przędzonej wełny o krzykliwych kolorach, uzyskiwanych dzięki łatwym do kupienia barwnikom anilinowym. Zarzucono też dawne, obrzędowe wzory. W efekcie mozolnie, ręcznie tkane wyroby
Fragmenty książki Magdaleny Stopy Eleonora Plutyńska. Wielka dama polskiej tkaniny, Marginesy, Warszawa 2025
Końska dawka Chełmońskiego
Nieprawdopodobne tłumy weekendowe na wystawie Chełmońskiego – ja rozumiem, że ludzie w tygodniu nie mają czasu, żeby pójść do muzeum, ale nie daję wiary słowom Bywalczyni, że tak to wygląda zawsze w sobotnie popołudnia. Działa magia Chełmońszczyzny, to jest malarstwo oswojone, wszyscy znamy tych kilka płócien kanonicznych od kołyski; Polak słyszy: obraz polski i jeśli nie staje mu przed oczyma „Bitwa pod Grunwaldem”, widzi „Babie lato” albo „Bociany”. W dodatku Chełmoński od Matejki zdolniejszy i wszechstronniejszy, no i nie dość, że arcypolski, to arcychłopski.
Jest zatem to stadne wizytowanie wystawy także pokłosiem nowej chłopomanii, którą zbudował nurt historyczno-reportażowy w naszej literaturze, zwieńczony niebywałym sukcesem „Chłopek” Joanny Kuciel-Frydryszak. Ludowe rewizje historii Polski spod pióra Kacpra Pobłockiego czy Adama Leszczyńskiego, naświetlające chłopskie korzenie społeczeństwa i wypartą traumę pańszczyzny, też zrobiły swoje. PiS próbowało zaszczepić w narodzie modę na chamstwo; lewica sprytniej, subtelniej i skuteczniej przekształciła to w modę na chłopstwo – jak się kiedyś grzebało w pamiątkach rodzinnych, szukając szlacheckich protoplastów, tak teraz każdy z dumą przywołuje swoich dziadów świniopasów. Tym razem już nie wiadomo, czy ludziska przychodzą do galerii się „odchamić”, czy „dochamić” właśnie, rozpoznając w którymś parobczaku malowanym swojego praszczura. No i malowana wersja Reymontowej epopei (z niezapomnianą, zjawiskową Kamilą Urzędowską w roli Jagny) gęsto korzystała z kanonu malarskiego, ożywiając najsłynniejsze płótna – to już dość powodów, by wytłumaczyć popularność ekspozycji w Muzeum Narodowym.
Ciżba w salach jest spotęgowana ciżbą namalowaną przed karczmami, na targach, folwarkach, nie ma gdzie przysiąść, do obrazów trzeba się przedzierać, a i tak tylko na chwilę, bo zaraz ktoś mruknie złowrogo, że też by chciał, że teraz jego kolej – tłum tych obrazów nie ogląda, lecz się w nich przegląda z przejęciem. Czy sobie pastereczka leży beztrosko, czy się rodzina ewakuuje z pola przed burzą – mam wrażenie, że to teatrum ludowe jest podziwiane, by tak rzec, tożsamościowo, tym bardziej że to chłopstwo podolskie malarz portretował najchętniej – nasza największa mniejszość narodowa również wystawę nawiedza.
Poza ludowymi scenkami rodzajowymi jest dość monotonnie, zwłaszcza za sprawą zaprzężonych trójek, czwórek i truchtającej kawalerii
Święto marionetek
„Maskarada” Tadeusza Makowskiego, czyli dzieci z dreszczykiem W „Maskaradzie” Tadeusza Makowskiego mamy do czynienia z (para)magicznymi postaciami, marionetkami naśladującymi wyglądem dzieciarnię. Zostały przedstawione frontalnie i rozmieszczone w dwuszeregu niczym na fotografii klasowej. Jednak nawet jeżeli się uśmiechają, to budzą dreszczyk… Swoją obecnością czy swoją obcością? Walce i stożki torsów, kule twarzy sprawiają, że ci Pinokiowie wydają się wyciosani przez wyjątkowo niewprawnego Geppetta, który nie zaprzątał sobie głowy i rąk detalami. Walce, stożki, kule są nieprzypadkowe – przedstawianie
Gdy wszystko się łączy
Magia pomorskich jarmarków bożonarodzeniowych Wieczorem 25 listopada, w sobotę, na oficjalnie otwartym Jarmarku Bożonarodzeniowym na Targu Węglowym w Gdańsku tłumy. Z dźwiękami kolęd i muzyki świątecznej mieszają się różne języki, bo zagranicznych gości tu wielu. Feeria świateł i szaleństwo zapachów. Choć pogoda nie rozpieszcza i co chwilę zacina krupą śnieżną, nikomu to nie przeszkadza. Śnieg dodaje klimatu drewnianym kramom i stanowiskom do konsumpcji przystrojonym lampkami i świerkowymi gałązkami z czerwonymi kokardami i bombkami. Domki na tle zabytkowej architektury też prezentują
Góral stał się memem
Nie ma co ukrywać, że górale są mistrzami wyciągania pieniędzy od turystów. Na tym polu osiągnęli ogromny sukces Aleksander Gurgul – autor książki „Podhale. Wszystko na sprzedaż” Nie wiem, jak ty, ale ja nie przypominam sobie Zakopanego bez wszechobecnej tandety i kiczu. Moje pierwsze wspomnienie to budy z pamiątkami i kolejki do McDonalda na Krupówkach. – A widzisz, to jesteś trochę młodszy, bo ja jeszcze pamiętam Krupówki bez McDonalda. Pod Wielką Krokwią nie było paździerzowych bud, z których sprzedaje się byle chłam, albo było ich bardzo niewiele. Pamiętam Gubałówkę bez szajsu
Polsko-ukraińskie święta nie święta
Wielkanoc i ukraińska Pascha mają przynieść nadzieję. Ukraińcy wyczekują odrodzenia Ukrainy i rozświetlenia ciemności wojny – Co możemy powiedzieć naszym ukraińskim sąsiadom, uchodźcom, jeśli zasiądą z nami do świątecznego stołu? Jak pocieszyć, gdy wiadomości są złe i coraz gorsze? Gdy symbolem putinowskiego okrucieństwa stają się Bucza, Mariupol czy Hostomel? Nie będzie to łatwe spotkanie – zastanawia się Edward Łysiak, autor cyklu książek „Kresowa opowieść”, właśnie ukazała się czwarta jej część, „Anna”. Jego
Na granicy słowa
Dążę zawsze do maksymalnej prostoty zdania. Staram się nie marnować słów Wiesław Myśliwski, autor wielu nagradzanych książek, dwukrotnie wyróżniony Nagrodą Literacką Nike, w marcu obchodził 90. urodziny. Ad multos annos, Drogi Jubilacie! „Traktat o łuskaniu fasoli” – książkę w moim odczuciu wybitną – napisał pan, czerpiąc z ducha mowy. Skąd decyzja, żeby szukać inspiracji w języku mówionym, skoro – zawsze to pan podkreślał – mowę i pismo dzieli przepaść? –
Trunek z tradycją i jakością
Jak Polska Wódka/Polish Vodka zyskała chronione oznaczenie geograficzne Jak odróżnić na sklepowej półce Polską Wódkę od innych wódek? Zgodnie z określonymi kryteriami Polską Wódką jest jedynie wódka wyprodukowana w Polsce z surowców pochodzących z polskich pól: żyta, pszenicy, owsa, jęczmienia, pszenżyta lub ziemniaków, z obowiązkowym napisem Polska Wódka/PolishVodka na butelce. Dodatkowo mogą być umieszczone na niej: napis Chronione Oznaczenie Geograficzne lub skrót ChOG oraz znak Stowarzyszenia Polska Wódka przygotowany dla
Kolęda przekracza granice
To dowód, że Polacy myślą i wspierają Podlasie w każdy sposób, jaki tylko jest możliwy Pakujemy instrumenty, maszkary, rzeźbę, śpiwory, puszki z tuńczykiem i termosy z herbatą. Spod Ośrodka Teatralnego Węgajty wyruszamy w sześciogodzinną trasę – na Podlasie. Jest pierwszy dzień świąt prawosławnych. Czas, by kolędować. Jest ślisko, załadowanym po brzegi jarmarcznym wozem (24-letnim busem volkswagenem T4) zarzuca na zakrętach. Wacław i Erdmute Sobaszkowie, twórcy Teatru Węgajty, od lat 80. działającego w kolonii jednej z warmińskich wsi,









