Tag "Polska"

Powrót na stronę główną
Wywiady

Ten wirus zniszczy wszystko

Skala bezrobocia będzie jesienią gigantyczna. Nie zdajemy sobie z tego sprawy. Firmy będą padały jedna po drugiej Jakub Bierzyński – socjolog, przedsiębiorca, prezes domu mediowego OMD, publicysta ekonomiczny i polityczny. W latach 2015-2016 doradca strategiczny partii Nowoczesna, od 2018 r. doradca Roberta Biedronia i partii Wiosna. Wybory prezydenckie zostaną przełożone? Premier mówi, że nie. – Premier konfabuluje, jak zwykle. Ja to widzę tak: PiS ściga się z epidemią. Ale działania, które podejmuje, są nieskuteczne. Nie ograniczą rozprzestrzeniania się wirusa. Ogłoszona tzw. kwarantanna domowa niewiele da. Nie ma żadnych dowodów, że kraje, w których ją zastosowano, mają niższe wskaźniki zachorowalności niż te, w których jej się nie stosuje albo nie stosowało się do tej pory. Jej ogłaszanie, wielkie halo, to są działania polityczne. Po prostu – przespaliśmy moment, kiedy ten wirus do Polski dojechał. Mimo że były ostrzeżenia, nawet polskiego wywiadu, i wiadomo było, co z tym robić. Dlaczego kwarantanna domowa niewiele da? – Zastanówmy się, dlaczego kraje Azji tak dobrze sobie radzą z koronawirusem. Z bardzo prostego powodu – oni już przeżyli trzy epidemie, ta jest kolejna, w związku z tym mają opanowane procedury, wiedzą, co działa, a co nie. A w żadnym kraju azjatyckim nie zastosowano kwarantanny

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Pranie mózgów wirusem

Z każdym kolejnym dniem pandemii coraz wyraźniej widać, jak daleko władzy do zwykłych ludzi. Rząd, wydając polecenia, zdejmuje z siebie odpowiedzialność. Najlepiej to widać w służbie zdrowia i oświacie. Praktycznie wszystkie obowiązki spadły na dyrektorów szpitali i szkół. Na nową drogę walki z wirusem dostali rozbudowany katalog nowych poleceń. I śladowe wobec tych zadań wsparcie materialne. Znaleźli się w takiej sytuacji jak żołnierze, których wysłano na front bez karabinów. Ale władza ma alibi i może znowu krytykować nauczycieli, że nie ogarniają e-learningu. I napuszczać na nauczycieli rodziców, którzy często po raz pierwszy w życiu tak długo siedzą ze swoimi dziećmi przy lekcjach. W matriksie żyją ci, którzy informacje o życiu w kraju czerpią z telewizji Kurskiego i wierzą, że władza radzi sobie sprawnie i skutecznie. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie ta wredna opozycja. Mimo tego prania mózgów wśród zwykłych ludzi jest coraz więcej lęku o przyszłość. Tę najbliższą, mierzoną w dniach. Przecież wyobraźnia u każdego pracuje. I do większości ludzi dociera, że oni też mogą być ofiarami. Że pandemia odbije się na ich pracy, zarobkach, możliwościach spłaty kredytów. Że plany urlopowe można już wykreślać z kalendarza. Jeszcze wierzą, że pawi ogon, jakim przez lata wachlowało ich PiS, pozwoli na przykrycie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czego nowego dowiedzieliśmy się w czasie epidemii o polskim państwie?

Czego nowego dowiedzieliśmy się w czasie epidemii o polskim państwie? Katarzyna Duda, Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a Państwo zaskoczyło mnie znieczulicą wobec bezrobotnych. Rząd powinien wydłużyć o kilka miesięcy okres wypłacania zasiłków tym, którym w czasie epidemii wygasa do nich prawo. W obliczu nadchodzących masowych zwolnień będzie im bowiem bardzo trudno zdobyć jakąkolwiek pracę. Z tego samego powodu osobom, które dopiero trafią na bezrobocie, należy zapewnić możliwie miękkie lądowanie. Zasiłki dla bezrobotnych powinny wzrosnąć, bo ich obecna wysokość to kpina – ludzie ze stażem pracy do pięciu lat dostają przez pierwsze trzy miesiące 603,17 zł, a w kolejnych jeszcze mniej. Niestety, ani złotówka z pomocy przewidzianej w ramach tarczy antykryzysowej nie trafi na świadczenia dla osób bez pracy. Kaja Filaczyńska, lekarka, Lewica Razem Epidemia pokazuje, że ochrona zdrowia jest kluczowa dla funkcjonowania państwa i gospodarki oraz że jest to obszar, którym nie da się efektywnie zarządzać poprzez mechanizmy rynkowe i cięcie kosztów. Udowodniła, że rację mieli protestujący rezydenci, ratownicy i pielęgniarki, którzy zwracali uwagę na niedofinansowanie tej sfery, braki kadrowe, przestarzały sprzęt itd. Szpital nie może działać jak firma, bo żadna firma nie utrzymuje zapasów maseczek czy respiratorów tylko dlatego,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Przywódca z kryminału

Cały świat był przekonany, że w Nowej Hucie strajkuje Solidarność, tymczasem protest zorganizował Andrzej Szewczuwianiec 26 kwietnia 1988 r. na Wydziale Walcowni Zgniatacz Huty im. Lenina rozpoczął się najdłuższy, bo trwający do 5 maja strajk, w którym wzięło udział od 12 do 15 tys. hutników. Codziennie informowało o nim Radio Wolna Europa, cały świat był przekonany, że jest to protest zorganizowany przez podziemne struktury Solidarności. Rok później, przed wyborami 4 czerwca 1989 r., media podawały, że tym strajkiem w Nowej Hucie Solidarność ostatecznie rozwaliła komunę. Tymczasem członkowie Solidarności wprawdzie wzięli udział w strajku, zasiadali w Komitecie Strajkowym, ale nie byli jego organizatorami. Tym, który 26 kwietnia 1988 r. o godz. 9 rano zatrzymał suwnicę na Wydziale Walcowni Zgniatacz, wezwał do strajku i stanął na czele Komitetu Strajkowego, był Andrzej Szewczuwianiec, człowiek znikąd, nieznany w hucie z jakiejkolwiek działalności związkowej czy społecznej, niezwiązany z Solidarnością. Niemoc Solidarności Już od początku 1988 r. wśród pracowników huty wyczuwało się coraz większe zaniepokojenie sytuacją w kraju, drastycznie wzrosły w lutym ceny żywności, nie było podwyżek płac, coraz trudniej było wyżyć z pensji. Tę napiętą sytuację czuli też członkowie podziemnej Solidarności, ale nie byli w stanie poderwać ludzi do protestu. Pisali

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Trzeba internować Kaczyńskiego

Nie poszukuję żadnego pisowskiego Stauffenberga, na wszystkie białe róże ten osobnik i jego formacja są uodpornione, dla samej formacji rządzącej i paradoksalnie dla nas wszystkich nadszedł czas na rozwiązanie kategoryczne i humanitarne zarazem. Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że to naczelniko-prezeso-szary poseł jest dzisiaj najbardziej twardogłowym elementem całego systemu władzy, główną siłą prącą do konfrontacji politycznej, głosząc potrzebę przeprowadzenia wyborów prezydenckich, kiedy de facto mamy stan wyjątkowy w najczystszej postaci, wprowadzony mocą ustawy o chorobach zakaźnych i doraźnych rozporządzeń. Chyba nikt nigdy tak małym kosztem nie pozbawił tak wielu niemal wszystkich wolności i praw. Powód jest istotny – to spazmatyczna próba poradzenia sobie z pandemią koronawirusa; w chwili gdy piszę, jest w Polsce (niewykonującej dużej liczby testów, fałszującej przyczyny zgonów poza szpitalami, pomijającej wpływ zarażenia koronawirusem, kiedy tylko można zwalić winę na inne schorzenie) ponad tysiąc potwierdzonych przypadków zarażenia, kilkanaście ofiar śmiertelnych. Scenariusze najbliższych tygodni mogą być różne, to czas zapłacenia rachunków za skandaliczne traktowanie służby zdrowia w ostatnich dekadach, co przekłada się bezpośrednio na jej szanse w tej konfrontacji. Najmniejsza liczba lekarzy na tysiąc mieszkańców, zapaść stanu pielęgniarskiego, wysoki wiek pracowników służby zdrowia,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

E-fikcja ministra Piontkowskiego

Całą odpowiedzialność za zdalne nauczanie minister edukacji zrzucił na dyrektorów szkół i samorządy, nie dając żadnych podpowiedzi, jak pracować Poprzednia minister edukacji, Anna Zalewska, topiła miliardy złotych w deformie. Jej następca, Dariusz Piontkowski, stał się godnym kontynuatorem niszczenia systemu, który ledwie dyszy. W ciągu pięciu lat PiS nie zrobiło z programem e-podręczników nic. Co prawda, koronawirus nie tylko na nauczycielach wymusił z dnia na dzień zmianę formy kontaktu z klientem, petentem, pacjentem, kontrahentem, ale w tych branżach nikt nie oczekuje, że staną się cuda. Nikt nie oczekuje, że w parę dni – bez szkoleń, sprzętu, przeglądu możliwości technicznych – obydwie strony odniosą sukces. Nikt, oprócz Ministerstwa Edukacji Narodowej, dającego nauczycielom, dyrektorom i samorządom wątpliwe finansowe i moralne wsparcie, które czasem trudno odróżnić od pogardy. Podwójne standardy Przygotowane na szybko rozporządzenie o nauczaniu zdalnym obnaża całą mizerię systemu edukacji, który nagle przeszedł z ręcznego sterowania na decentralizację – za wszystko są odpowiedzialni dyrektorzy szkół i samorządy. Chcieliście decentralizacji, to ją macie, radźcie sobie sami. Proste? – Kiedy się pali, szkołom daje się autonomię oraz niemal wszystko zrzuca na dyrektora i samorząd. Kiedy zaś dyrektorzy próbowali zrobić coś samodzielnie, choćby tęczowe piątki,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Test z testowania

Mało testów – mało chorych. I wszystko pięknie nam gra! Na początek ciekawostka z mojego ulubionego świata liczb. Serwis Our World in Data zebrał dane podsumowujące liczbę testów na koronawirusa wykonanych w poszczególnych krajach. Ranking zdecydowanie wygrywa Islandia. Stan na 20 marca: 26,8 tys. testów na 1 mln mieszkańców. Dalej mamy Norwegię (ponad 8 tys.), Słowenię (ponad 4,7 tys.) i Włochy (niemal 3,5 tys.). Wysoko są też Malta, Niemcy czy Estonia. Polska zajmuje na tej liście trzecie miejsce od końca. Stan na ten sam dzień – 344,5 testu na 1 mln osób. Czy to źle? Po pierwsze, wysoki wynik Włoch nie zaowocował bezpieczeństwem obywateli. Może lepiej, zamiast biegać na testy, siedzieć w domu i czekać na koniec zarazy? Po drugie, jak wskazuje epidemiolożka dr Magdalena Kozela, takie porównywanie nie jest zasadne. Dlaczego? Dane pokazują stan na konkretny dzień, w którym każdy badany kraj był na innym etapie epidemii. Wirus w państwach Europy Zachodniej pojawił się wcześniej, więc zrobiono tam znacznie więcej testów. Po trzecie – przebadanie całej populacji, choć pozwoliłoby uzyskać w końcu rzetelne dane na temat śmiertelności choroby, na razie pozostaje poza zasięgiem jakiegokolwiek systemu ochrony zdrowia.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Do lekarza z przeszkodami, czyli skąd wytrzasnąć e-receptę

Jeśli jesteś chory, ale nie na koronawirusa, to masz problem Moje dzieci kaszlą od ponad tygodnia. Przez ostatnie dwa dni próbuję dodzwonić się do przychodni, by zamówić e-receptę na następne opakowanie leku do inhalacji. Numer jest zajęty non stop, choć dzwonię wiele razy dziennie. W końcu się udaje, dostanę e-receptę. – Co mam zrobić, gdyby dzieciom się pogorszyło i niezbędne było ich osłuchanie? – pytam. – Wtedy można ostatecznie przyjść, większość lekarzy pracuje – mówi rejestratorka. – Ale zanim umówię panią na wizytę, trzeba odpowiedzieć na kilka pytań, np. czy miała pani kontakt z kimś z zagranicy albo kimś chorym na koronawirusa – wyjaśnia. – Co jeśli tak? – Wtedy, zgodnie z instrukcjami, musi pani zadzwonić do szpitala zakaźnego lub sanepidu. Na szczęście w moim przypadku odpowiedź brzmi „nie”. Ponieważ nikt z domowników nie czuje się naprawdę źle, zgodnie z rządowymi instrukcjami nie panikujemy i nie obciążamy oddziałów zakaźnych ani SOR-ów. Siedzimy w domu, ciesząc się z możliwości zdalnej pracy oraz jednak dość sprawnego działania przychodni. Dzieci rysują kolorowe patogeny w koronach, oglądamy seriale, odrabiamy lekcje. Ten kaszel to jednak pewnie nie koronawirus – powtarzam sobie. Telefony, telefony Nie wszyscy jednak są w tak komfortowej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Granice państw nie są granicami dla epidemii

Z aktualną pandemią radzą sobie Tajwan, Hongkong, Wietnam, Korea. Mamy czego od nich się uczyć Jan Truszczyński – dyplomata, główny negocjator członkostwa Polski w Unii Europejskiej Nie minęła doba od ogłoszenia w Polsce stanu zagrożenia epidemicznego, a już mogliśmy się dowiedzieć, m.in. z „Wiadomości” TVP, że Bruksela wobec pandemii „siedzi z założonymi rękoma”. Najważniejszy serwis informacyjny w Polsce donosił: „Koronawirus obnażył słabość UE. Bruksela nie przygotowała się do zderzenia z epidemią, a ciężar walki spoczywa na barkach krajów członkowskich”. Pan przeciw takiemu ujęciu sprawy zaprotestował. Dlaczego? – Dla mnie zdumiewające było to, że taka fala krytyki wylała się w sposób nagły, skoordynowany, jakby za naciśnięciem guzika postanowiono rzucić się sobie do gardeł w sprawie mitycznej „Brukseli” i tak zacząć ją krytykować za to, co robi i czego nie robi w sprawie koronawirusa. Albo robi niewystarczająco, źle, niedostatecznie i nie tak, jak krytykujący by sobie tego życzyli. Przy czym głosy te były nieskażone analizą czegokolwiek, co od stycznia do dziś faktycznie w tej sprawie się wydarzyło i wciąż się dzieje. Krytycy UE nie zareagowali na to, że dosłownie kilka dni wcześniej odbyła się konferencja szefów rządów w sprawie koordynacji działań wobec pandemii koronawirusa. Gdy krytyka wynika z przesądów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Między słupkami

Kto miał piłkę, ten miał władzę. Na naszym podwórku pod koniec dekady gierkowskiej grało się guminiokiem, a posiadanie na własność prawdziwej skórzanej piłki, z admiracji dla jej doskonałego kształtu zwanej kulą, było przywilejem nielicznych. Żeby zagrać kulą, trzeba było czekać, aż jej właściciel dostanie dyspensę od domowych obowiązków, samemu się od nich wymknąć, a potem liczyć na to, że uda się załapać do składu. Władza deprawuje: czasem łzy w oczach odrzuconego sprawiały większą satysfakcję niż komfort gry, więc bywało, że właściciel kuli dobierał nieparzystą liczbę zawodników, byle tylko móc kogoś spuścić po brzytwie. Przez długi czas jedynym podwórkowym dysponentem prawdziwej kuli, przysłanej w paczce z Reichu, był absolutny boiskowy niedorajda. W czasach guminiokowych mógł co najwyżej przyglądać się naszym meczom, bo był za słaby nawet na to, żeby stanąć „w budzie”, kiedy tradycyjnie brakowało golkiperów. Nie umiał grać, w dodatku jego cielęca fizys wywoływała nieposkromioną niechęć – miał oblicze klasowego prymusika, co to wiecznie trzyma rękę w górze i wzrokiem głodnego cocker-spaniela łasi się z pierwszej ławki do wychowawczyni. Nie był bystry, ale nadrabiał w szkole lizusostwem, co skazywało go na los podwórkowego pariasa. Nie zasługiwał nawet na to, żeby mu spuścić manto, nie wywoływał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.