Tag "społeczeństwo"
W marszu dobrze się myśli
Ekstremalna Droga Krzyżowa to kilkadziesiąt kilometrów pokonywania słabości Piątkowy wieczór pod murami klasztoru. Od wody wieje chłodem, światło księżyca odbija się na czarnej tafli Jeziora Mogileńskiego. Z głośnika na zewnątrz płyną słowa pieśni. Nagle w bramie pojawia się spóźniony na mszę uczestnik drogi. Poznać go po lampce na czole i sporym plecaku dociążonym butelką wody. Po nim nadchodzi uczestniczka w kurtce do kolan i adidasach. I następna, bez czapki, z opaską na głowie. Kolejnego uczestnika podwozi pod drzwi kościoła ojciec. Chłopak wyjmuje z bagażnika plecak i wysoki na ponad pół metra krzyż zbity z gałęzi brzozy. – Na razie jest ciepło – padają ojcowskie słowa otuchy. Minus 3 st. C przy lodowatym wietrze to odczuwalnie co najmniej minus 5 st. C. W nocy temperatura na termometrze spadnie do minus 6 st. C. Podczas kazania ksiądz przypomina, że droga nie jest sposobem na odchudzanie ciała. Ma służyć upiększaniu duszy. „Rewolucja pięknych ludzi” – to jej tegoroczne hasło. Na trasie obowiązuje reguła milczenia, można iść w grupie lub samotnie, lecz nikt tak naprawdę nie idzie sam, obiecuje ksiądz. Obok zawsze kroczy Jezus. Warto zadawać mu pytania. Najpóźniej w połowie drogi powinny się pojawić pierwsze odpowiedzi. Przed komunią
Plemienny totem
Nawet mieszczuchy mają szansę spotkać bociana, gdy tylko miną rogatki miast. A świadomość, że co czwarty bocian jest Polakiem, napędza narodową dumę Z pierwszymi pomrukami odwilży, jeszcze w lutym, usłyszałem sakramentalne, coroczne „bociany już w drodze?”. Te, które zimowały w południowej Afryce, już były w drodze. Te, które pofatygowały się jedynie na południe od Sahary, jeszcze nie. Informowałem grzecznie i wyczerpująco, ale jako zimoluba drażniło mnie to pytanie. Same bociany są bez winy, darzę je dużą sympatią. Rzecz jasna, piszę o bocianach białych, czarne, choć blisko spokrewnione, prowadzą odmienny styl życia. Podejrzewam, że pytania o bociany nie wynikają z tęsknoty za wiosną, mamy wiele innych powszechnie znanych zwiastunów, ot, choćby przebiśniegi i skowronki. Sądzę, że bociany są naszym ptakiem plemiennym, narodowym, w dużo większym stopniu niż bieliki. Wzniosły bielik wylądował w godle, ale ze swoją orlą powagą jest odległy, przebywa w świecie ideałów, kołując na niebotycznych wysokościach. Co innego bocian – ten jest swojski i nawet mieszczuchy mają szansę go spotkać, gdy tylko miną rogatki miast. Gniazduje po sąsiedzku, a powszechna świadomość, że co czwarty bocian jest Polakiem, napędza narodową dumę. Wprawdzie ostatnio boćkom w Polsce nie wiedzie się najlepiej i nie jesteśmy już najbardziej bocianim
Wirus w małym mieście
Wielkie tąpnięcia w świecie wolniej docierają do miasteczek rozmiaru Łabiszyna Przed wejściem do Bee House, łabiszyńskiego sklepu z różnościami, klient nie ma szans zapomnieć o pandemii. Z kartek na drzwiach witają go zalecenia: „Do sklepu wchodzimy w maseczkach!!! Dziękujemy!!!”, „W sklepie mogą przebywać tylko trzy osoby!”, do tego dwie grafiki ściągnięte z internetu przypominające o maseczkach i właściwych odległościach oraz prośba o „zdecydowane zakupy”. – Był taki czas, że nie podchodziłyśmy do klientów, sami się obsługiwali – wspomina pani Ola, zatrudniona w Bee House od trzech lat. Słabo ją słychać zza maseczki i wiszącego nad ladą ekranu z grubej folii, który wygląda na skonstruowany domowym sposobem. – Z początku nie wszyscy wierzyli w pandemię, ale to już się zmieniło – dodaje. – Dziś każdy ma w rodzinie albo wśród znajomych kogoś, kto zachorował. Szybkie zakupy? Z tym różnie bywa. Łabiszyn to małe miasto, rynek jest miejscem codziennych spotkań. Tu się przychodzi pobyć z drugim człowiekiem. Era paczkomatów W sklepiku Vega u pani Ewy drzwi się nie zamykają. Na przełomie miesiąca, w okresie wypłat, zazwyczaj jest większy ruch. – U mnie klientki mogą przymierzyć towar. Przychodzą panie w średnim wieku i starsze. Młodzież zaopatruje się w sieciówkach – wyjaśnia właścicielka. Można ubrać
Przygotowania do śmierci
Hiszpania i Portugalia idą w kierunku legalizacji eutanazji. I z tej ścieżki już nie zawrócą Pierwsze reakcje były łatwe do przewidzenia. Kiedy w piątek 29 stycznia portugalski parlament zdecydowaną większością głosów przyjął ustawę pozwalającą pacjentom cierpiącym na nieuleczalne choroby oraz znajdującym się w stanie „długotrwałego, przewlekłego bólu” na dobrowolne zakończenie życia, tamtejsza opinia publiczna podzieliła się według schematów typowych dla tematu eutanazji. Już w trakcie posiedzenia przed budynkiem parlamentu zaczęli demonstrować przedstawiciele środowisk pro-life. Kilkaset osób trzymało w rękach transparenty z hasłami: „Nie uśmiercajmy, ale leczmy”, „Stop eutanazji” czy „Każde życie zasługuje na godność”. Ich obecność nie była niczym nowym, bo stawiali się w tym miejscu za każdym razem, gdy eutanazja pojawiała się w porządku obrad. I nie zawsze była to obecność bezowocna. Wręcz przeciwnie – w 2018 r. świętowali, kiedy przy okazji poprzedniego podejścia do legalizacji eutanazji obóz liberalny poniósł porażkę. Wtedy przyszłość ustawy o dobrowolnej śmierci do samego końca wisiała na włosku. W 230-osobowym parlamencie poparło ją 110 deputowanych, 115 było przeciwko, czterech nie stawiło się na głosowanie, jeden się wstrzymał. Tym samym Portugalia nie dołączyła do wąskiego grona europejskich krajów, w których pacjenci mogą z własnej inicjatywy poddać się tej procedurze.
Za drzwiami domów trwa piekło dzieci
Pedofilia w rodzinie – problem wciąż zbyt słabo poznany Dr Joanna Stojer-Polańska – kryminalistyk z Uniwersytetu SWPS, zajmuje się badaniem tzw. ciemnej liczby przestępstw – nieobjętych przez statystyki kryminalne wskutek nieujawnienia ich przez organy ścigania. Pedofilia w rodzinie wydaje się w Polsce tematem tabu. – Tak, ten problem leży w obszarze tzw. ciemnej liczby przestępstw. Często nie zostają one formalnie zgłoszone policji, więc małe są szanse, by zajęły się nimi organy ścigania. Dlaczego tak się dzieje? – Jeśli chodzi o tego typu przestępstwa, zwykle dysponujemy tylko case studies, czyli opisami poszczególnych przypadków. Widząc, jak wiele z nich wyszło na jaw dopiero po latach, możemy szacować, jak duża jest obecnie skala przestępstw, o których nie dowiadujemy się wcale i które nigdy nie znajdą się w statystykach. Co więc mówią nam case studies? – Niewykrywanie i niezgłaszanie tego rodzaju przestępstw to wypadkowa wielu czynników, takich jak strach, wstyd, brak edukacji seksualnej i prawnej, manipulacja ze strony sprawców. Prawdopodobnie bardzo dużo przestępstw seksualnych nigdy nie zostaje rozliczonych przez wymiar sprawiedliwości. W przypadku czynów przeciwko nieletnim najczęściej pokrzywdzeni nie mówią o swoim dramacie, ponieważ są małymi dziećmi i nie mają świadomości, że to,
Demony pandemii
Po roku życia z pandemią wiemy, że prostego powrotu do tych czasów, jakie pamiętamy, nie będzie. A co z nami? Kiedy będzie normalnie? Właśnie mija rok, jak o to pytamy. Niestety, ciągle brakuje odpowiedzi. Niewiele wiemy my, potencjalne ofiary wirusa. Co gorsza, nie za dużo wiedzą także liderzy Unii Europejskiej z całą jej machiną. I to jest gigantyczny problem. Bo przecież jesteśmy zdani na to, co i jak zrobią politycy. A w Polsce są to ludzie o wyjątkowo skromnej wiedzy i małym doświadczeniu w zarządzaniu skomplikowanymi procesami. Wiadomo, że kryzysy są wpisane w nasze życie. Że były i są nieuchronne. Dlaczego więc dobrowolnie powierzamy nasze życie i przyszłość kolejnym ekipom amatorów, którzy nie potrafią temu sprostać? A oni, skoro im pozwalamy, czerpią z władzy pełnymi garściami. Nie biorąc odpowiedzialności za własne czyny i efekty rządów. Ukuto nawet takie bałamutne określenie: odpowiedzialność polityczna. W polskich realiach oznacza to hulaj dusza, piekła nie ma – pełną bezkarność. Czy śmierć ponad 40 tys. ofiar pandemii też pójdzie na konto fatum? Czy naprawdę nie można było wielu z nich uratować? Ktoś przecież zarządza państwem. I nie są to wolontariusze, tylko funkcjonariusze opłacani z budżetu. Rozliczmy więc ich z tego, za co odpowiadają. A nie z liczby konferencji prasowych i występów w mediach rządowych. Jeśli jako społeczeństwo nie chcemy mieć tak wielu ofiar
Zero-jeden-śmierć
Ataki w przestrzeni cyfrowej stają się coraz bardziej realne i precyzyjne Jako głowa państwa Donald Trump niespecjalnie przepadał za codziennymi spotkaniami z przedstawicielami amerykańskich służb specjalnych. Tak zwane briefingi wywiadowcze, odbywające się na początek każdego dnia w Gabinecie Owalnym, od czasów Baracka Obamy przeniesione z papierowych wydruków na cyfrowo zabezpieczone tablety, tradycyjnie odgrywały rolę porannych wiadomości ze świata zagrożeń i ataków. Analitycy, eksperci, doradcy mówili prezydentowi, czego może się spodziewać, co majaczy na horyzoncie, na co jego administracja powinna zwrócić uwagę. Trump, co w książkach o jego prezydenturze („Strach” i „Wściekłość”) precyzyjnie opisał legendarny reporter Bob Woodward, nie był fanem tych posiedzeń, podobnie jak innych spotkań merytorycznych. Informacji nie czytał, rady ignorował, przestróg nie słuchał. A niebezpieczeństwa, zwłaszcza jednego konkretnego typu, stały już na progu amerykańskiej demokracji. Robert O’Brien, główny doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa w latach 2019-2021, wielokrotnie informował go, że amerykańska infrastruktura wyborcza jest podatna na ataki cyfrowe. W Stanach nie głosuje się wyłącznie papierem i długopisem. Kluczowe w odczytaniu i zapisaniu decyzji każdego wyborcy są maszyny, które często od razu digitalizują głosy. O’Brien nie obawiał się jednak ataku rodem z hollywoodzkich, nieco zdezaktualizowanych wizji, czyli całościowego
Przyroda da sobie radę bez nas
Troska o naturę przybliży nas do troski o społeczeństwo Urszula Zajączkowska – poetka, eseistka, botaniczka, nominowana do Paszportów „Polityki”, Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Witolda Gombrowicza za książkę „Patyki, badyle”. Mamy środek zimy, śnieg i mróz, nieciekawy to czas dla botanika. Czy jest coś ciekawego w styczniowym lesie, w zimowej, martwej łące? – Chyba muszę zacząć na poważnie, od tego, że natura opiera się na przemocy, na śmierci. Bo to, co żyje, zawsze umrze. Skurcz się do poziomu bakterii, a na własnym naskórku zobaczysz pobojowisko i nowe powstania. Idź do lasu, wszystko tam jest teraz umierające albo czekające. Może więc warto, byśmy przestali postrzegać naturę wyłącznie jako płaską fototapetę, piękno? W świecie natury sytuacja jest zero-jedynkowa, to walka o przetrwanie, trudne decyzje: być albo nie być. Mówię o ptakach, które szukają pożywienia, o drzewach, które zmagazynowały cukier, aby utrzymać metabolizm i przetrwać do wiosny, i by przeżyć potem lata, bez wody i zimy, w smogu. Jednak w świecie natury chodzi o przetrwanie, a w przypadku człowieka przemoc często jest wynikiem zachłanności. – Natura także jest pazerna w swoim pierwotnym założeniu i każdy gatunek dąży do ekspansji. Człowiek nie jest tu wyjątkiem, bo przecież my to przyroda. Po prostu skala działań człowieka jest
Czy młode Polki rozsadzą system?
Szansą na zmianę jest porozumienie między pokoleniami Prof. Elżbieta Korolczuk – socjolożka Zaskoczył panią nowy sondaż CBOS, z którego wynika nie tylko, że aż 77% osób w wieku 18-24 lata deklaruje udział w wyborach, ale też, że 30% chce głosować na lewicę? Poparcie dla lewicy nie było tak wysokie od lat, przyrost jest gwałtowny. Badacze mówią o przełomie. – To kontynuacja trendów, które widać już od pewnego czasu. Jeśli spojrzymy na ostatnie wybory – parlamentarne i prezydenckie – zobaczymy wyraźnie rosnące zaangażowanie tej grupy w procesy polityczne. Już w ostatnich wyborach prezydenckich młodzi w rekordowym stopniu zmobilizowali się do głosowania. Tłumaczyłabym to faktem, że są grupą najbardziej sfrustrowaną kierunkiem, w którym podąża nasze państwo. Stąd tak duże poparcie dla lewicy? Wynika z frustracji? – Od dłuższego już czasu dostępne są wyniki badań, które pokazują, że w grupie 18-24 lata dominują poglądy liberalne obyczajowo, prosocjalne, egalitarne. Według m.in. badań CBOS mniej więcej do 2012 r. wśród osób w przedziale wiekowym 18-24 lata przeważały deklaracje, że identyfikują się jako prawica; ten trend osiągnął szczyt w roku 2015, a po 2016 widać było już wyraźną zmianę na korzyść identyfikacji jako centrum i lewica. Widoczne jest to szczególnie wśród młodych kobiet.
Włochów chowa się w modnym ubraniu
Czasem rodzina zmarłego chce, żeby podbicie do trumny było w barwach Juventusu albo Interu Mediolan O swojej pracy opowiada Jakub Murasicki, pracownik zakładu pogrzebowego na włoskiej prowincji Jak to się stało, że w epoce pandemii ty, chłopak z Mrozów, miasteczka pod Mińskiem Mazowieckim, zacząłeś pracować w zakładzie pogrzebowym we Włoszech? – Mieszkam we Włoszech, z rodzicami i siostrą, od 2016 r. I tam zastała mnie pandemia. Jak tylko skończył się lockdown, poszedłem do pracy. Wysłałem ze sto CV, byłem na kilku spotkaniach i nic. Któregoś dnia znalazłem ogłoszenie na Facebooku, że zakład pogrzebowy Le Carraresi w 20-tysięcznym mieście Carrara szuka pracownika. Nie miałeś żadnych oporów? – Niby miałem, ale nic innego nie było. Nie boję się wyzwań. Szukali do roboty, to poszedłem. Szef zatrudnia dziesięć osób, jestem jedynym obcokrajowcem w zakładzie. Duża konkurencja na rynku? – Prócz nas w Carrarze są jeszcze cztery zakłady. Nie jesteśmy najlepsi, ale też nie najgorsi. Na czym polega twoja praca? – Na organizacji i przeprowadzeniu całej ceremonii pogrzebowej. Dostajemy telefon od rodziny lub ze szpitala, że ktoś umarł. Bogate zakłady biją się o pogrzeb, ktoś umiera, a oni są od razu z wizytówką. Mój zakład czeka, oni czyhają. Po takim telefonie jako pierwszy jedzie człowiek od papierkowej