Teatralna szkoła przetrwania

Teatralna szkoła przetrwania

Hindusi są wytrzymali. Na wszystko. Na ból, biedę, na upał i chłód, na brak jedzenia czy nadmiar w nim ostrych składników Jak po wypiciu poważnej ilości alkoholu dotrzeć taksówką na ulicę Rabindranatha Tagorego, wie tylko Kazio Kaczor, który tam mieszkał. Niekiedy ustalenie adresu trwało podobno dłużej niż sam kurs… Przypomniałem sobie tę anegdotkę o fajnym koledze i takimż artyście, kiedy w New Delhi dyrektorka tamtejszej szkoły teatralnej oznajmiła panu ambasadorowi RP – ku mojemu zdumieniu – że otwarcia wielkiej wystawy poświęconej życiu i pracy wielkiego hinduskiego filozofa, poety, pisarza i pedagoga dokona dziś rektor Andrzej Strzelecki. Ponieważ oświadczenie złożone zostało w obecności pracujących kamer telewizyjnych, musiałem zadbać o stosowny do okoliczności wyraz twarzy. Rozpacz nie wchodziła w rachubę. (…) Kłopot polegał też na tym, że otwarcie wystawy zaplanowane było za 10 minut, tak aby mógł w nim uczestniczyć sam pan ambasador. Nie wchodził więc w rachubę żaden najszybszy nawet kurs dokształcający. Szedłem w stronę plansz i gablot w szpalerze widzów, doznając stanu nieobcego skazańcom w ich ostatniej drodze na szafot. Za barwną szarfą stał spory fotel – bezcenny rekwizyt, na którym wielokrotnie zasiadał narodowy guru Hindusów, Rabindranath Tagore. Dla mnie było to krzesło elektryczne… Uśmiechnięta gospodyni, szefowa wielkiej uczelni, podała mi nożyczki. Kątem oka zauważyłem, że do wcześniejszej, pojedynczej kamery telewizyjnej doszły jeszcze dwie, newsowe. Wiedziałem, że będzie to hit wieczoru. (…) Zapadła cisza. Popatrzyłem na zebranych, chcąc im posłać ostatnie, pożegnalne spojrzenie. I wtedy dostrzegłem w tłumie stojących nieco z tyłu przyjazne mi i rozbawione twarze należące do dziekana Jarka Kiliana, kanclerz Beaty, studenta Waldka Raźniaka i mojej pasierbicy Agnieszki. Byliśmy na wieczór umówieni na jazdę rikszą do Starego Delhi. Wiedziałem już, że z samobójstwa nici, bo ja miałem płacić za kurs, a u mnie słowo rzecz ważna. – Szanowni państwo, drodzy zebrani. Życie każdego z nas jest splotem niespodzianek i zaskoczeń. Bywa radością i męką, a niekiedy cena, jaką przychodzi nam płacić za prawdę i piękno, zdaje się nam krzywdząco wysoka. Ale najważniejsze jest to, aby życie nasze było sensowne i dobrze służyło innym. Takim było życie Rabindranatha Tagorego. Niech ta wystawa, poświęcona twórczości wielkiego noblisty (jak dobrze, że sobie to w ostatniej chwili przypomniałem!), będzie dla wszystkich nas wskazaniem dla sensownego życia w służbie innym. Brawa zagłuszyły szczęk nożyczek przecinających barwną wstęgę. Po powrocie do hotelu dowiedziałem się z internetu, że jedna z pieśni Tagorego jest hymnem narodowym Indii, a inna – hymnem Bangladeszu. Człowiek całe życie czegoś się uczy. Nie zawsze tego, co powinien, i nie zawsze wtedy, kiedy trzeba. Trudno. Moi profesorowie – Erwin Axer, Jerzy Kreczmar czy Aleksander Bardini – w podobnych okolicznościach z zaskoczenia mogliby do zebranych mówić o Tagorem dłużej niż Fidel Castro o czymkolwiek, czyniąc z popołudniowej uroczystości otwarcia wieczorną, a nawet nocną. Hindusi są wytrzymali. Na wszystko. Na ból, na biedę, na upał i chłód, na brak jedzenia czy na nadmiar w nim piekielnie ostrych składników, na które większość ludzi, po pierwszym szoku – reaguje zobojętnieniem. (…) * Szkoła Teatralna w New Delhi. Pokój dziekana Wydziału Aktorskiego przystosowany jest dla tutejszych studentów. Może pomieścić góra półtora normalnego, pełnowymiarowego Europejczyka albo siedmiu Hindusów, którzy potrafią się złożyć w taki sposób, że mogą sami siebie nieść w bagażu podręcznym. – Może kawy? Razem z panią dr Kasią Skarżanką wystawaliśmy prawie za gabinet. Pan dziekan uchylił drzwi szafy, bo o otwarciu nie mogło być mowy, i przez szparkę, przez którą z trudem przecisnęłaby się koperta z listem, wsmyrgnął się do środka. Po chwili z szafy pojawiły się jego chude ręce z dwoma kubeczkami z płynem, które przejęliśmy z Kasią. (…) Kawa była czarniejsza, niż przewiduje ustawa. Ponadto miała konsystencję przypominającą mi tę ciecz, która wydobywa się z miski olejowej przy okresowym przeglądzie samochodu. To była kawa nad kawami, jakaś kwintesencja tego płynu o niebywałym stężeniu. Trawestując żart o ilości cukru w cukrze, mogę powiedzieć, że w tej kawie nie było nic innego poza nią samą. Wiedziałem, że jeśli serce wytrzyma pierwsze uderzenie, to nie zasnę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 34/2016

Kategorie: Książki