Telefoniczne numery filmowe

Telefoniczne numery filmowe

Sami tylko Amerykanie wyprodukowali ponad 500 filmów, gdzie intrygę nakręcał telefon Filmy z telefonem w roli głównej mamy po trzy na sezon. W kinach oglądamy japoński horror „Nieodebrane połączenie”, a już wkrótce na ekrany wejdzie amerykański film „Kiedy dzwoni nieznajomy”. Też horror zresztą. Więc nie od rzeczy będzie przypomnieć: po rewolwerze i samochodzie telefon jest trzecim w kolejności gadżetem, który popchnął światowe kino. Tylko Amerykanie wyprodukowali 500 z górką filmów, gdzie intrygę nakręcał telefon. Przypomnijmy więc chociaż najciekawsze numery. Gadżet Bonda Nie ma jak telefon w dramacie kryminalnym. Mieliśmy tu upajające klasyki. Na czele z „Przepraszam, pomyłka” (1948) z Barbarą Stanwyck. Obłożnie chora leżała, biedna, przykuta do łóżka, kontaktując się ze światem tylko za pomocą słuchawki telefonicznej. I pewnego dnia przypadkiem podsłuchała rozmowę zleceniodawcy z zawodowym zabójcą. Ofiarą ma być pewna chora kobieta. Nadenerwowaliśmy się, ile wlezie, zanim się okazało, że to nasza chora ma być tą „zleconą”. A zleceniodawcą okazał się szanowny małżonek. Z tym że Barbara Stanwyck aparat telefoniczny obsługiwała stosunkowo rozsądnie. Zazwyczaj zdesperowana ofiara nie może się dodzwonić po pomoc i – jak ostatni idiota – wali w widełki aparatu. A to powoduje, że już na pewno przerwie połączenie. Bywa też, że telefon dzwoni, ofiara biegnie do aparatu, a tam czeka zabójca. Wszystko ukartowane jak w „Morderstwie doskonałym” (1998), gdzie taki właśnie sposób pozbycia się bogatej żony (spadek!) wdrożył tonący w długach Michael Douglas. Zresztą Douglas jest z telefonami zaprzyjaźniony. Ostatecznie co uratowało jego pozycję zawodową, dochody i małżeństwo, jeśli nie nagrana przypadkiem na sekretarkę telefoniczną rozmowa z Demi Moore, która chciała biedaka wykorzystać seksualnie w filmie „W sieci” (1994)? Z telefonu w filmie szpiegowskim można by zestawić trzytomową antologię (z aneksami). Poprzestańmy na małym. Oczywiście Bond. Z kolekcji jego elektronicznych zabawek przypominamy tylko aparat Ericsson Communications, za pomocą którego 007 w odcinku „Jutro nie umiera nigdy” (1997) zdalnie sterował najnowszym modelem bmw. Oczywiście na rynku ten aparat reklamowany był jako cacko „w stylu Bonda”. Jak wszystkie gadżety agenta. Przypomnijmy też samograja wszystkich stacji telewizyjnych – „Telefon” z Charlesem Bronsonem (1977). Wedle tej bajeczki Rosjanie umieścili w Stanach siatkę zahipnotyzowanych agentów, których do akcji antyamerykańskich ma pobudzić zakodowany sygnał telefoniczny. No i doszłoby do trzeciej wojny światowej, gdyby Bronson w porę tych telefonów nie roztrzaskał. Co od pierwszych kadrów było do przewidzenia. Telefon jako narzędzie kapitalistycznej tyranii. Znalazł się taki. I to w amerykańskim filmie! W „Glengarry Glen Rose” (1992) przeciw kapitalistycznej śrubie protestowali najwięksi: od Ala Pacino przez Eda Harrisa po staruszka Jacka Lemmona. Wszyscy ci szemrani salesmani wisieli na telefonach od rana do nocy, usiłując wcisnąć ogłupiałym emerytom kawałek bagna jako romantyczną działkę na Florydzie. A tu jeszcze zjawiał się Alec Baldwin z centrali z opieprzem: nie masz rolexa – jesteś szmata. Nie jeździsz rollsem, jesteś zerem. Słowo fuck pada z ekranu 118 razy, shit – 50 razy. Ale nie do słuchawki, oczywiście. Z klientami rozmawia się jak najgrzeczniej. Więc w filmie biegną już napisy końcowe, a salesmani – słuchawka w łapę i dalej sprzedawać tę nieszczęsną działkę… Terrorysta z komórką Na fali strachu przed AIDS telefon przydał się do uprawiania bezpiecznego seksu, z czego częściej wynikały perypetie farsowe. Rzadziej – thriller. Jak w tuzinkowym obrazku „Słuchaj!” (1996), gdzie seryjny morderca prostytutek namierza je przez telefon. Co było tysiąc razy. Jeszcze rzadziej wynika z tego dramat. Jak u Spike’a Lee, który w „Dziewczynie nr 6” kazał poniewieranej początkującej aktoreczce dorabiać w charakterze operatorki sekstelefonu. Tu – jak na satyrę na amerykańskie społeczeństwo przystało – okazuje się, że w szemranym seksbiznesie pracują ludzie czuli i wyrozumiali. A ich szanowani klienci, „filary społeczeństwa”, to szuje i dewianci. Bez telefonu nigdy byśmy na to nie wpadli. Nie do uniknięcia było skrzyżowanie telefonu z terrorystą. Takiej atrakcji amerykańskie kino nie mogło przepuścić. Więc w co drugim filmie policjant biega od aparatu do aparatu i z każdego wysłuchuje kolejnego kawałka instrukcji od szaleńca, który grozi, że wysadzi kilka miejskich przecznic, bank, autobus lub samolot. A nikt tak widowiskowo nie biegał po Nowym Jorku od aparatu do aparatu jak Bruce Willis w towarzystwie Samuela L. Jacksona

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2006, 2006

Kategorie: Kultura